sobota, 29 marca 2014

Rozdział 3

kolejna dawka wiców <3
kocham tą książkę oh.

***

  Od dwóch godzin przychodzą do mnie całą paczką i pytają czy wszystko jest w porządku, czy już się uspokoiłam. Kiwam głową na potwierdzenie ich domysłów. W szkole jest zbyt głośno, żebym mogła spokojnie myśleć, ale musiałam wytrzymać. Kiedy lekcje wreszcie się skończyły, odetchnęłam z ulgą. Zbiegłam do szatni i przepchałam się na początek kolejki. Wzięłam swoją kurtkę i przepchnęłam się z powrotem na korytarz. Zmieniłam trampki na glany, nałożyłam ocieplaną, czarną kurtkę, która sięgała mi do połowy uda, wokół szyi okręciłam biały szalik i wybiegłam ze szkoły. Spojrzałam na wyświetlacz komórki, odnotowując w pamięci godzinę wyjścia poza budynek. Uderzyło mnie przejmujące zimno panujące na zewnątrz. Spojrzałam ze złością w niebo. Nadal wiał mocny wiatr. Nie lubię wiatru, a szczególnie tego zimnego. Cisnęłam z oczu niewidzialne błyskawice ku niebu i przeniosłam wzrok na otaczających mnie ludzi. Obok mnie przeszedł Aki. Ignorując ten zimny wiatr, miał rozpiętą kurtkę i wcale nie wyglądało na to, że w jakimś stopniu jest mu zimno. Chciałam go zawołać i zapytać czemu jest na mnie zły, ale zauważyłam, że ma słuchawki na uszach. Świetnie. Ignorowanie mnie i reszty społeczeństwa idzie mu lepiej niż ignorowanie wiatru. Opatuliłam się szczelniej kurtką i przeszłam przez cały tłum ludzi wylewający się ze szkoły po ostatniej lekcji. Wszyscy gadali o tym, jak fajnie będzie na wycieczce. Ja myślałam o tym, że fajnie byłoby, gdyby ta wycieczka  się nigdy nie odbyła.
  Skierowałam swoje przyspieszone kroki na przystanek. Zza zakrętu wyjechał autobus, a do przystanku miałam jeszcze kawałek. Zaczęłam biec z morderczymi myślami skierowanymi do kierowcy. Jeśli teraz odjedzie to dowiem się gdzie mieszka i zabiję mu matkę. Na szczęście zaczekał na mnie. Usiadłam na jedynym niezajętym miejscu w całym autobusie. To dziwne. Zazwyczaj o tej porze jest mało ludzi, a tu proszę. Nałożyłam słuchawki na uszy i westchnęłam słysząc znajomą melodię. Przypominała mi o dwójce moich byłych przyjaciół. Jedynych przyjaciół jakich miałam.
Ad jest do niej podobna, nawet ma to samo imię...
Ale MOJA Adrienne ma pewnie już męża, dzieci..
Złudne nadzieje, ehh..
A Max jest podobny do Martina.
Ale tu jest ta sama sytuacja.
Z tym, że Martin nie żyje..
  Myślałam analizując każdą drobną sytuację. Spojrzałam za okno i wstałam widząc niedaleko swój przystanek. Skierowałam się do wyjścia i w ostatniej chwili złapałam się drążka, kiedy autobus gwałtownie zahamował. Rozejrzałam się. Nie dojechaliśmy jeszcze do przystanku, więc czemu się zatrzymaliśmy? Kierowca otworzył wszystkie drzwi i wybiegł z autobusu. Ludzie rzucili się do wyjścia i pouciekali na wszystkie strony. Niektórzy, stojący bliżej przodu autobusu, przełykali nerwowo ślinę, by zaraz potem wybiec na przystanek i zwrócić swój obiad. Stałam w środku całego zamieszania, nie wiedząc o co chodzi. Kierowca rozmawiał z kimś przez telefon gestykulując gwałtownie. Podeszłam niepewnie na przód autobusu. Żołądek podszedł mi do gardła, a samo gardło ścisnęło się tak, że nie dałam rady normalnie oddychać. Przytknęłam dłoń do ust. Nadal stałam przerażona widokiem jaki zobaczyłam. Jeszcze bardziej przestraszyłam się, kiedy jakaś część mnie zechciała podejść i wytarzać się w tym, co leżało na jezdni. 
  Wyszłam spokojnie z autobusu. Pozornie spokojna, a wewnątrz czułam jakby coś mi rozjechało wnętrzności. Nie spieprzyłam stamtąd tylko dlatego, że wiedziałam, że jeśli zrobię jeden gwałtowny ruch, to się porzygam. 
  Tym razem do domu nie szłam przez 20 min, ale przez godzinę. Wlokąc nogę za nogą, przystawałam co chwilę potrząsając głową, by wymazać okropny obraz z moich wspomnień. Drżącymi rękoma wyjęłam klucze z plecaka. Nie mogłam otworzyć drzwi. Łzy napłynęły mi do oczu, ale zamrugałam szybko powiekami, żeby widzieć w miarę wyraźnie. Nic to nie dało. Nadal nie mogłam otworzyć drzwi. Zdenerwowana cisnęłam klucze pod ścianę i opadłam na podłogę. Oparłam się plecami o ścianę.
  -Co to było? - jęknęłam przypominając sobie rozerwane na strzępy ciało kasjerki z naszego sklepiku. Jej skóra była rozszarpana i oddzielona od mięśni. Na twarzy kobiety, w miejscu oczu ziały puste oczodoły wypełnione krwią, a jej szeroko otwarte usta wykrzywiały się w grymasie bólu i cierpienia. Jej wykrzywione w stawach kończyny były rozorane i powyłamywane.
  Strach i obrzydzenie minęło, a teraz zastąpiła je ciekawość. Podniosłam klucze i wreszcie udało mi się wejść do domu, a raczej udało mi się otworzyć drzwi, wrzucić do środka plecak. Z powrotem zamknęłam drzwi na klucz i zbiegłam po schodach wypadając na podwórko. Popędziłam przez las, na skróty do miejsca tego dziwnego "wypadku". Już z daleka wyczułam zapach krwi. Kiedy myślałam, że jestem blisko drogi, zatrzymałam się gwałtownie. Rozejrzałam się czując na sobie czyjś wzrok, jednak nikogo nie zauważyłam. Zwróciłam się gwałtownie w prawą stronę. Coś zaszeleściło w krzakach. Rzuciłam się w przeciwną stronę, ale po kilku krokach znów się zatrzymałam. Odór krwi był nie do zniesienia, ale po chwili wiedziałam czemu nią tak tu śmierdziało. Była wszędzie. Na drzewach, na trawie, na liściach, a nawet na pisaku, który gdzieniegdzie prześwitywał między trawą. Na środku kręgu utworzonego z pięciu drzew leżał martwy kierowca autobusu, którym wracałam ze szkoły. Popatrzyłam na swoje nogi. Na butach miałam trochę krwi. Schyliłam się i dotknęłam jej rozcierając ciecz między kciukiem a palcem wskazującym. Była śliska i klejąca. Zafascynowana spojrzałam na poorane ciało mężczyzny, ale chwilę potem odwróciłam się gwałtownie w tył słysząc szelest liści. Obudzona z dziwnego transu wyjęłam drżącymi rękoma komórkę i wybrałam numer alarmowy. Nie długo trwało aż ktoś odebrał połączenie.
  - Tu posterunek policji w Green Village.
  -Jestem w środku lasu, jakieś 100 do 200 metrów od drogi ekspresowej. Znalazłam martwego mężczyznę. - wyszeptałam na jednym wdechu.
  -Dobrze. Przyjęłam. Proszę niczego nie ruszać. Proszę wyjść na najbliższą drogę. W miejscu gdzie pani jest, może być niebezpiecznie - powiedziała kobieta szybko. Kiedy nie odpowiedziałam, zaczęła mnie wypytywać o moje dane. - Jak teraz wyglądasz? - spytała kiedy podałam swoje imię, nazwisko i wiek.
  - Jestem szatynką. Włosy związane w kucyk. Czarny T-shirt, czarne jeansy.. I glany - odpowiedziałam machinalnie. Wiedziałam, że pytała mnie o wszystko, żebym nie odpłynęła. Taki prosty sposób, a jaki skuteczny. Ostatkiem sił trzymałam się rzeczywistości. Spojrzałam w niebo prześwitujące między czubkami drzew.
  -Proszę zachować przytomność. Proszę wyjść na główną drogę, cały czas mówiąc mi, którędy idziesz. Co się stało? Widziałaś może co się wydarzyło? - spytała kobieta. Zmusiłam się do wolnego marszu.
  - Byłam w autobusie. Wracałam ze szkoły. Nagle zahamował.. Na drodze leżała martwa kobieta.. Kasjerka ze sklepiku, do którego chodzę. Poszłam do domu, zostawiłam plecak i wyszłam na podwórko. Lubię chodzić do lasu. Uspokaja mnie to. Zaczęłam błądzić po dróżkach i nagle poczułam silny zapach krwi. Coś poruszyło się w krzakach, więc uciekłam w drugą stronę. Wtedy napotkałam to ciało. Ofiarą jest kierowca mojego autobusu.. - mówiłam bez przerwy.
  -Czy ktoś jest z tobą? - spytała kobieta. Coś poruszyło się między drzewami i nagle spomiędzy nich wyszła Adrienne.
  -Nie. Nikogo tu nie ma - odparłam słabym głosem. Ad mnie nie zauważyła. Szła dalej przed siebie, jakby nigdy nic.
  -Nie zasypiaj. Nie jesteś ranna? Nic ci nie jest? - spytała dyspozytorka. Pokręciłam głową, ale dopiero po chwili przypomniałam sobie, że nie zobaczy tego przez komórkę.
  - Nie. Nic mi nie jest - wyszeptałam. Odór krwi nie odpuszczał mimo, że byłam już dość daleko od ciała. Brakowało mi tchu. Było mi niedobrze. Powoli ogarniała mnie panika. Zauważyłam między drzewami migające niebiesko czerwone światło. Zerwałam połączenie. -Adrienne! - wrzasnęłam, co kosztowało mnie dużo wysiłku. Zaraz potem osunęłam się na zimne, wilgotne liście i oparta o chropowaty pień drzewa, zemdlałam.
*
  -Leah! Leah! - usłyszałam paniczny krzyk Jen. Otworzyłam lekko oczy, ale poraziło mnie jaskrawe światło.
  -Nie drzyjcie się tak - mruknęłam unosząc się na łokciach. Koło mnie klęczała Jennifer, a po drugiej stronie siedział jakiś facet. - Co się stało? - spytałam zdezorientowana.
  - Musimy zabrać ją do szpitala. Zrobimy badania, policja ją przesłucha i odwiozą ją do domu, dobrze? - spytał sanitariusz, pomagając mi wstać.
  -Jadę z wami - powiedziała Jen idąc za nami szybkim krokiem. Obejrzałam się i napotkałam kpiący wzrok złoto-brązowych oczu. Tylko czyj? Znowu widziałam tylko ich oczy. Wyszczerzyłam zęby i odwróciłam głowę zgodnie z kierunkiem, w którym szłam. czułam na sobie palący wzrok zwierząt, które tak jak dwa tygodnie temu stały pod moim domem, tak samo teraz wpatrywały się w moje plecy. Zadrżałam mimowolnie, wmawiając sobie, że drżę z zimna. Kiedy drzwi samochodu zamykały się za mną, miałam wrażenie, że te zwierzęta śmiały się ze mnie. Silnik zaskoczył i ruszyliśmy z miejsca. W miarę jak oddalaliśmy się od miejsca zabójstwa, mnie opuszczało uczucie strachu. Wyjechaliśmy z lasu. Spojrzałam na rozgwieżdżone niebo, które przez szybę wydawało się takie bliskie. Granatowy kolor sklepienia kłócił się z bielą chmur oświetlanych przez księżyc. Zamknęłam oczy opierając się czołem o zimną szybę. Po chwili ukołysana cichym mruczeniem silnika, zasnęłam. 
*
  Zielona, porośnięta białymi kwiatkami łąka. Niebieskie, upstrzone białymi chmurami niebo. Złote, rażące w oczy słońce. Spojrzałam w dół. Miałam na sobie letnią, białą sukienkę. Rozejrzałam się dookoła. Koło mnie stała niewysoka blondynka w kremowej koszuli i czarnych krótkich spodenkach. Włosy miała związane w kok na czubku głowy. Oczy zaśmiały jej się kiedy wyciągnęła do mnie rękę. Chwyciłam ją, ale wtedy dziewczyna wrzasnęła przeraźliwie i spojrzała na mnie przerażona. Potem mogłam tylko patrzeć jak z wesołej, mającej wrogów gdzieś dziewczyny, zmienia się w nastolatkę otoczoną problemami i klatką stworzoną przez jej własny umysł. Kuliła się coraz bardziej, aż w końcu kucnęła przyciskając pięści do skroni zakrytych rozpuszczonymi włosami. Ubrana w czarne legginsy i czerwoną koszulę w czarną kratę kucała na ciemnozielonej trawie, płacząc cicho.
  -Chcę umrzeć - powiedziała podnosząc na mnie wzrok. Uśmiechnęła się przez łzy, które rozmyły jej lekki makijaż. - Nie chcę wracać do szkoły. Nienawidzą mnie tam.. A matka tego nie rozumie i nie chce mnie przenieść. Chcę umrzeć...
  Bolało mnie to, że nie mogłam jej pomóc. Czułam się bezradna względem swojej najlepszej przyjaciółki. Ona pomagała mi niezliczoną ilość razy, a ja nie mogę zrobić dla niej nic. Nawet podejść nie dałam rady. Kiedy wreszcie udało mi się zrobić jeden krok, dziewczyna wybuchła. Dosłownie. jej klatka piersiowa wybuchła fontanną krwi.
  -To naprawdę bolało.. To życie naprawdę mnie bolało - szepnęła osuwając się na zabarwioną krwią trawę. Po moich policzkach popłynęły łzy. Wrzasnęłam boleśnie zrywając z siebie białą sukienkę całą we krwi. Naokoło mnie wyrósł mur. Skuliłam się w ciemnym kącie. Światło do mnie nie docierało. Siedziałam tam całkiem naga, w ciemności poza murem odgradzającym mnie od świata. Siedziałam tam wpatrując się w blade ciało mojej przyjaciółki. Krzyczałam, płakałam, ale to jej nie ożywiło. Zostałam sama ze wspomnieniami o niej.. O tym jak widziałam ją z jej problemami, o tym jak się zmieniała, a ja nie mogłam nic na to poradzić.
*
  -Leah.. Obudź się, kochanie. Jesteśmy na miejscu - Jen potrząsnęła mną lekko. Wysiadłam z samochodu i poczłapałam niemrawo do budynku. Po dokładnych sprawdzeniu czy nic mi nie jest, przeszłam w rękę policji. Wykorzystali jedną z nieużywanych sal i zaczęli mi zadawać pytania. czemu tamtędy szłam? Czy widziałam kogoś podejrzanego? Czy nie ruszałam nic na miejscu zbrodni? Czemu nie powiedziałam, że ktoś jest ze mną? Czemu skłamałam, że jestem sama? Kiedy mnie znaleźli była przy mnie blondynka przedstawiająca się jako Adrienne, którą odwieziono wcześniej do domu. Na to stwierdzenie otworzyłam szerzej oczy. Przecież nie zawróciła.
  -Rozdzieliłyśmy się wcześniej, więc myślałam, że jest już w domu - powiedziałam na głos.
  -Rozumiem - powiedział policjant zapisując moją odpowiedź w notesie. Nie byłam głupia. Gdybym trzymała się swojej pierwotnej wersji, Adrienne byłaby podejrzaną, a ja nie chciałam wpakowywać nikogo w to bagno. - To wszystko. Dziękuję.
  -Uhm. Do widzenia - powiedziałam zostawiając mężczyzn samych. Jen podskoczyła, kiedy wyszłam z sali. Pojechałyśmy do domu taksówką, a Jennifer cały czas tarmosiła w rękach rąbek bluzki. Otworzyłam gwałtownie drzwi do mieszkania w uczuciem, które nie opuszczało mnie przez całą drogę od szpitala do domu. Ktoś definitywnie nas śledził.

***
I jak się podobało?
o ile się podobało xD
nie ważne. 
przepraszam, że rozdział tak późno i w ogóle, ale uczyłam się do trzech sprawdzianów i poprawiałam zagrożenie z fizyki ;_;
następny rozdział postaram się wrzucić szybciej (o ile w ogóle ktoś to czyta)
papa ;3