poniedziałek, 1 lutego 2016

Rozdział 11.

Jest mi wstyd, że tak dawno tu nie byłam.
Jest mi tak bardzo wstyd, że to aż nienormalne.
Do zawieszenia zostało jakoś ze 2 chyba rozdziały.
Nie jestem pewna, ale myślę, że coś koło tego.

***

  Następny dzień. Złożyłam zeznania i zostałam odeskortowana do matki Jennifer. Nie lubiła mnie, zawsze potępiała decyzje swojej córki o adoptowaniu mnie, a kiedy tylko były ze mną jakieś problemy, narzekała i mówiła, że jestem wcielonym szatanem. Podobnie było i dziś. Słysząc, że zostałam zaatakowana, babka rozmasowała skronie, szepcząc, że zawsze przyciągałam zło, gdziekolwiek bym się nie pojawiła. Nie chciała mnie u siebie, ale musiała się mną zająć pod nieobecność prawnych opiekunów. Wyjątkowo nie zwracałam uwagi na jej reakcje. Wciąż byłam wstrząśnięta swoim odkryciem. Naprawdę ktoś na mnie polował i nie zamierzał odpuścić. Będąc jeszcze na posterunku poprosiłam, żeby rodzicom powiedzieli jak najmniej i dopiero jak wrócą z wycieczki. Nie chciałam ich dodatkowo martwic i niszczyć im ferii. Zgodzili się mówić o mojej sprawie jak najmniej, ale nie obeszło się bez ostrzeżeń z ich strony. Mówili, że muszę bardzo, bardzo uważać.
  Olałam prośby policjantów i wyszłam wkurzona na spacer. Muzyka w słuchawkach zagłuszała wszystko. Wszystko oprócz moich myśli. Szłam przed siebie, szurając glanami, na których zbierało się co raz więcej śniegu. Spojrzałam w górę, zatrzymując się, ale po chwili znów ruszyłam dalej. Kiedyś nawet nie obeszłoby mnie to, że ktoś chce mojej śmierci. Od zawsze byłam jakoś odpychana, nie lubiana. Bali się mnie, a ja nie wiedziałam czemu. Kiedyś nawet chciałam umrzeć. Nie miałam po co żyć. Szara normalność i codzienność mnie wykańczały. Znudziło mi się to wszystko. Codzienne walki, bójki, próby dokuczania mi, przerażone lub wkurzone spojrzenia, dokańczanie książek, które nawet nie pamiętam już kiedy zaczynałam czytać, dokańczanie seriali, których nawet nie pamiętam, kiedy zaczynałam oglądać udawanie głupiej i moja obojętność. Znudziło mi się to. Gdyby moje życie się nie zmieniło, byłabym nawet wdzięczna, że nie muszę popełniać samobójstwa, bo ktoś chce dopełnić przeznaczenia za mnie, ale teraz.. Teraz coś się zmieniało. Ja się odrobinę zmieniałam. Miałam po co żyć. Śmiech, wspólne świrowanie, dziwne, szalone akcje.. Powoli poznawałam siłę przyjaźni, mimo, że jeszcze nie do końca im ufałam.. Nawet poznałam co to znaczy 'kochać'. Nie chciałam umierać właśnie przez to. Przez ciekawość. Teraz nie wiedziałam co stanie się następnego dnia. Nie, kiedy miałam ICH obok. To właśnie pchało mnie do walki. Niechęć do utraty życia. Postanowiłam wtedy, stojąc tam ciemną nocą pod jakąś latarnią.. Postanowiłam, że nie ważne kiedy i z kim, ale będę walczyć. Zacisnęłam dłonie w pięści, uśmiechając się lekko jakby na potwierdzenie własnych myśli. Nagle poczułam jakby coś we mnie wybuchło. Moje ciało zrobiło się nienaturalnie gorące, skóra pokryła się zimnym potem, a przed oczami zaczął wirować cały świat. Poczułam dziwny ucisk w żołądku. Mój puls przyspieszył do nienaturalnej prędkości. Wyłączyłam muzykę i wyostrzyłam słuch. Byłam przerażona i nie wiedziałam dlaczego.
  - Leah? Leah, to ty? - usłyszałam wołanie. Odwróciłam głowę i zobaczyłam jakiegoś chłopaka, machającego do mnie. Stał po drugiej stronie ulicy. A przed chwilą jeszcze nikogo tam nie było. I nagle uczucia się skumulowały. Bałam się właśnie JEGO. Nie odezwałam się, udając, że robię coś na telefonie, dając mu do zrozumienia, że się pomylił. Nie zwracaj uwagi, nie zwracaj uwagi.. powtarzałam w myślach. - No weź.. Nie ignoruj mnie - szepnął nagle zjawiając się za mną i łapiąc mnie za ramię. Odepchnęłam go gwałtownie, odwracając się i cofając o kilka kroków. Kiedy zobaczyłam nienaturalnie bladą skórę, przestałam oddychać. Po chwili jednak wmówiłam sobie, że to wina światła. Przybrałam wkurzony wyraz twarzy.
  - Czego chcesz? - odparłam jak zwykle, kiedy ktoś mnie zaczepiał. Potrafiłam się obronić. Potrafiłabym mu tak przyłożyć, że by nie wstał. Potrafiłam wszystko. Więc skąd mój strach? Uważnie obserwowałam każdy, nawet  najmniejszy, ruch chłopaka.
  - Jesteś Leah, prawda? - spytał z szerokim uśmiechem. - To ja, Michael. Nie pamiętasz mnie? - zaśmiał się. Spojrzałam na jego krótkie, ciemne włosy, sterczące każdy oddzielnie w innym kierunku, na ciemne, prawie czarne oczy, na dwa kolczyki w lewym uchu i na zniewalający uśmiech. Michael?
  - Pamiętam tylko to, że usiadłeś obok mnie w autobusie - warknęłam. W tym samym dniu był wypadek. Uśmiechał się wtedy, trzymał mnie, kiedy prawie upadłam w autobusie.. Wbiłam paznokcie w dłoń. Jedyne z czym teraz musiałam walczyć, to pieprzona paranoja, a nie nie winni niczemu ludzie.
  - Jestem Michael! Zapomniałaś? Cherlak Michael! - zawołał zdesperowany, po czym chrząknął i ściągnął brwi. - Nudziło ci się, więc pobiłaś bandę dzieciaków, które się nade mną znęcały.. - mruknął, drapiąc się po karku jakby.. zawstydzony? Zamyśliłam się. Czy kiedyś zrobiłam coś takiego? Po chwili pstryknęłam palcami i wskazałam chłopaka.
  - Kundel! To naprawdę ty? - zaśmiałam się głośno. Pokiwał głową i wszystko stało się jasne. To jedyna osoba, z którą mogłam pogadać w gimnazjum. No, nie tylko pogadać.. Można było powiedzieć, że nasza relacja opierała się na obopólnym czerpaniu korzyści. Ja go broniłam, nosiłam mu plecak i dawałam mu korki, a on w zamian chodził dla mnie po jedzenie i rozmawiał ze mną. Był dla mnie takim chłopcem na posyłki. - Wyrosło ci się trochę - poklepałam go po ramieniu.
  - Odkąd się stamtąd wyrwałem, przybyło mi parę kilo - zaśmiał się tak sztucznie, że aż coś się we mnie napięło.
  - Wyrwałeś się? - zmarszczyłam brwi. - Nie uciekłeś stamtąd, prawda?
  - Nie, no coś ty! - zaprzeczył szybko. Zbyt szybko. I zbyt gwałtownie. - Adoptowali mnie. Myślałem, że to nie możliwe, żeby ktoś chciał dziecko w naszym wieku, ale zdarzył się cud i.. Oto jestem - rozłożył ramiona, uśmiechając się lekko. Cienie pod jego oczami dorównywały tym, które widziałam u ćpunów na głodzie. Ale Michael był zbyt dobrze zbudowany i zbyt normalnie się zachowywał jak na narkomana. Odpuściłam sobie te podejrzenia i pogadałam jeszcze chwilę z dawnym znajomym. Dziwne uczucie strachu rosło, więc pod pretekstem godziny policyjnej obowiązującej w domu, chciałam odejść, ale chłopak mnie zatrzymał. Wymieniliśmy się numerami telefonów, a on powiedział, że chce się ze mną niedługo spotkać i pogadać o starych czasach. Zgodziłam się tylko dlatego, że chciałam stamtąd jak najszybciej odejść. Kiedy tylko podałam swój numer Michaelowi, pożegnałam się i odeszłam szybkim krokiem. Muzyki na włączyłam. Cały czas miałam dziwne wrażenie, że uścisk w żołądku zelżał, kiedy oddaliłam się od chłopaka. Zabawne. Kiedyś to on bał się mnie. Teraz najwyraźniej jest odwrotnie. Cały czas próbowałam odgonić od siebie myśli, które podpowiadały mi, że tak samo czułam się przy tamtych potworach. Jednak mój umysł nie dawał za wygraną i podświadomie zaczęłam porównywać Michaela do nich. Co gorsza, znalazłam bardzo dużo wspólnych cech między nimi.
  Babka już po trzech dniach kazała mi zorganizować sobie inne lokum, w którym mogłabym zamieszkać póki nie będę chciała wrócić do domu. Rzekomo obawiała się zła, które mnie opętało. Kiedy byłam już spakowana i wyszłam trzaskając drzwiami, żeby wyrazić swoje niezadowolenie, usłyszałam tylko, jak mówi, że trzeba sprowadzić księdza, żeby poświęcił jeszcze raz dom i wygonił złe duchy, które tam sprowadziłam. Pewnie już dawno pokładałabym się ze śmiechu, gdyby nie to, że byłam wkurzona i odrobinę zagubiona. Druga babcia, matka Chada, która mnie lubiła, siedziała w sanatorium kilkaset kilometrów od naszego miasta. Wypadłam z klatki schodowej i spojrzałam jeszcze raz na blok, w którym mieszkała ta stara jędza. Poczłapałam na przystanek. Było mi zimno. Rzuciłam ogromną torbę na ławkę, postawiłam na niej wypchany po brzegi plecak i usiadłam obok. Wyjęłam telefon i przejrzałam swoje kontakty. Jen, Chad, Susan, Tom, jędza, druga babcia, dziadek, czyli mąż jędzy, Michael, kilku ludzi ze szkoły i ci dziwni. Westchnęłam, opierając łokieć o kolano i dłonią przecierając twarz. Gdzie ja miałam teraz iść? Nie chciałam wracać do domu, to po pierwsze. Po drugie, nadal nie mogłam nawet tam wrócić, bo dopiero zaczęły się tam prace nad czyszczeniem domu ze śladów walki i krwi.. Krwi potwora, którego zabiłam. Poczułam szczypanie pod powiekami. Zaczęłam szybko mrugać, nie dając łzom wypłynąć. Obiecałam coś sobie i miałam zamiar się tego trzymać.
  Podskoczyłam, gdy mój telefon zaczął wibrować. Nie wiedziałam już ile czasu siedziałam na przystanku, ale chyba długo, bo prawie nie czułam palców i cała się trzęsłam. Spojrzałam na wyświetlacz telefonu, po czym odebrałam.
  - Hej, misia - usłyszałam ciepły głos Adrienne.
  - Hej - powiedziałam, a mój głos lekko się załamał.
  - Co się dzieje, mała? Gdzie jesteś? - spytała, a ja usłyszałam lekki niepokój w jej głosie. Przełknęłam łzy. Nie teraz, nie tu.
  - Dużo się działo i nie mogę wrócić do domu. Babcia też mnie wyrzuciła, bo stwierdziła, że przynoszę jej pecha i sprowadzam złe duchy - zaśmiałam się sztucznie.
  - A co się działo? Czemu nie możesz wrócić? Leah, co się, do cholery, dzieje? - pytała, denerwując się co raz bardziej.
  - Spokojnie, Ad. To nie jest rozmowa na telefon.. Co chciałaś? - powiedziałam zmęczonym głosem, po czym usłyszałam westchnięcie i jakieś szepty.
  - Chciałam, żebyś do nas wpadła. Dasz teraz radę? - spojrzałam na swoje pakunki. - Możesz zostać u nas, jeśli chcesz. Wiesz przecież, że cię nie wygonimy - otworzyłam szerzej oczy. Co?
  - Co? - powiedziałam już na głos. - Nie, nie. Nie chcę się wpychać do was. Macie plany..
  - Skończ pieprzyć i przyjeżdżaj. Teraz - warknęła, a ja bałam się jej przeciwstawić. - Nie jesteśmy potworami, nie zostawimy cię jeśli nie masz gdzie iść - powiedziała już spokojniej, a ja westchnęłam. Ad podała mi kierunek jazdy i numer autobusu. Ze zdziwieniem zauważyłam, że to autobus, którym zazwyczaj jeżdżę do domu. Potem przypomniałam sobie jak razem z Aki'm jechałam do szkoły w dniu wycieczki. No tak, jechał wtedy ze mną tym autobusem. Wsiadłam do środka, rzucając na siedzenie swoje torby. Usiadłam blisko drzwi i jechałam. Kiedy autobus ruszył, zadzwoniłam do Adrienne z zapytaniem, na którym przystanku miałam wysiąść.
  - Nie wysiadaj, póki nie zobaczysz Aki'ego. Zaraz powinien być na przystanku..
  - Czemu Aki'ego? Nie mogłaś ty wyjść? - zaczęłam marudzić. Nagle w słuchawce zapadła cisza.
  - Leah, zapomniałam ci powiedzieć, ale ja, Karrie, Alex i Isa wybrałyśmy się na kilka dni za miasto. Chciałyśmy cię wziąć ze sobą, ale skoro sytuacja była taka, a nie inna, to zdecydowałyśmy cię nie zabierać. Proszę, nie złość się. Tylko Aki jest teraz w domu, ale spokojnie, on od razu się zgodził, żebyś u nas zamieszkała. Nie krępuj się! - zawołała, a ja ledwo powstrzymałam się, żeby nie przywalić sobie w czoło. Gdybym to zrobiła prawdopodobnie odpadłyby mi palce. Podziękowałam Ad i rozłączyłam się. Spojrzałam za okno i oparłam głowę o szybę. Za późno na odwrót. Wiedziałam, że Aki i Ad są rodzeństwem, ale zapomniałam o tym zupełnie w momencie, w którym dziewczyna kazała mi przyjechać. Westchnęłam. Jakoś przeżyję tych kilka dni. Przecież i tak nie miałam gdzie iść. Z daleka zauważyłam uwielbianą przeze mnie blond grzywę Aki'ego, więc wstałam, biorąc do ręki torbę i zarzucając plecak na plecy. Stanęłam przy drzwiach. Czekał na mnie. Czarna, skórzana kurtka, biała koszulka i zwykłe, przetarte dżinsy. I dym. Znowu palił. Kiedy autobus się zatrzymał, wysiadłam z niego powoli, niepewna czy to aby na pewno Aki. Chłopak podniósł na mnie zmęczony wzrok i już byłam pewna, że to właśnie brat Ad.
  - Siemka - uśmiechnęłam się, wyciągając ku niemu pięść. Aki przybił mi żółwika, mrucząc jakieś powitanie. - Przepraszam, że tak nagle zwalam ci się na chatę, ale Adrienne by mnie zabiła, gdybym tego nie zrobiła.
  - Nie ma sprawy. Mieszkaj u mnie ile chcesz - ziewnął głośno. Zauważyłam, że miał mocne cienie pod oczami, dziwnie zapadnięte policzki i nachmurzone czoło.
  - Źle spałeś? - spytałam od niechcenia. Pokiwał głową, ziewając. Wyciągnął kolejnego papierosa i go zapalił. Spojrzałam na niego
  - No co? Tylko tak mogę pozostać w miarę świadomy - mruknął, wyłapując mój wzrok.
  - Spoko, nie moja sprawa - wzruszyłam ramionami. Nie lubiłam, kiedy palił. Aki zabrał ode mnie moją torbę i zarzucił ją sobie na ramię, po czym wyciągnął do mnie rękę. Spojrzałam na nią zdziwiona.
  - Daj plecak - powiedział trzymając papierosa w ustach. Potrząsnęłam głową. - No daj.
  - Nie - powiedziałam, mocniej ściskając pasek plecaka. Aki westchnął kręcąc głową zrezygnowany. Zwróciłam oczy ku niebu. Niedługo miał zapaść zmrok, a ja też czułam się dziwnie padnięta. Wykończyły mnie te kłótnie z babką, wizyty policji i dzisiejsze zimno.
  Po 10 minutach dotarliśmy do drewnianego, dość dużego domu. Wchodząc do środka, Aki zapytał mnie czy jestem głodna. Odpowiedziałam, że nie, więc zdjęliśmy wierzchnie okrycia, buty, po czym chłopak oprowadził mnie po domu. Na parterze znajdowała się łazienka, kuchnia, salon, kotłownia i pokój gościnny. Na piętrze druga łazienka, trzy pokoju i dodatkowe pomieszczenie, w którym było dosłownie wszystko, taka graciarnia. Zaraz po tym jak pokazał mi pokój Ad, w którym miałam stacjonować, postawił moją torbę zaskakująco delikatnie na ziemi i powiedział, że idzie sobie zrobić kawę. Zdziwiona, spytałam, czy nie będzie spał.
  - Nie będę spał, dotrzymam ci towarzystwa - powiedział, zmierzając do drzwi.
  - Ale mi też się chce spać - zaśmiałam się. Aki spojrzał na mnie jakoś dziwnie, po czym lekko się uśmiechnął.
  - Dobra. Zaraz przyniosę ci pościel, a ty się rozpakuj. Trzy dolne szuflady komody są wolne - powiedział, wychodząc z pokoju. Usłyszałam tylko jak schodzi na dół. Rozejrzałam się po pokoju. Jasnobrązowy kolor ścian dobrze komponował się z ciemnymi meblami i białym łóżkiem. Ten pokój przypominał mi takie, jakie widziałam na filmach o XVIII wieku. Rozpakowałam się, pomogłam trochę Aki'emu i poszłam do łazienki. Nie dałam rady się myć. Myślałam tylko o tym, żeby położyć się w łóżku pod ciepłą kołdrą. Przebrana w piżamę wróciłam do pokoju. - Tak myślałem - zarechotał Aki, widząc moją za dużą koszulkę i szerokie spodenki. - Nie masz ani trochę dziewczęcej piżamy.
  - Zamknij się - mruknęłam. Niezbyt mnie to obchodziło, w końcu nigdy nie byłam dziewczęca i przywykłam do takich komentarzy. Mimo to, trochę mnie zabolało, kiedy usłyszałam to z ust Aki'ego.
  - Oj, nie obrażaj się - westchnął, dźgając mnie w policzek. - Pamiętasz gdzie jest mój pokój? - spytał, wychodząc. Pokiwałam głową. - Jak coś się stanie, przestraszysz się, czy coś, to nie krępuj się i wbijaj z buta. Idę zamknąć drzwi na dole, a ty się już połóż.
  - Posłusznie zakopałam się pod kołdrą. Aki zgasił światło i zamknął drzwi pokoju. Otoczyła mnie ciemność, a wraz z ciemnością wróciły wspomnienia. Potwory, wypadki, ciała, zwierzęta, włamania, napaści, posterunki, przerażenie, niepewność jutra, ciągłe wątpliwości i ból. Fizyczny, psychiczny.. Już nie wiedziałam, który był gorszy. Tu, w tym łóżku, w tym domu, czułam się bezpiecznie jak nigdzie indziej, jak nigdy wcześniej. Nie mogłam przestać się trząść. Czułam się tu tak bezpiecznie, że postanowiłam obdarzyć to miejsce zaufaniem. Zrzuciłam maskę obojętności, a z moich oczu pociekły łzy. Bezgłośne łzy. Nie mogłam niepokoić innych swoimi problemami. Trzask drzwi, pstryknął włącznik..
  - Hej, Leah. Zapomniałem ci powiedzieć, że.. - Aki zatrzymał się w pół kroku. Ukryłam się pod kołdrą, ale byłam pewna, że widział. - Ej. Co się stało, mała? Boisz się? - spytał, siadając na łóżku, obok mnie. Nie odpowiedziałam. Teraz będzie mi wypominał. Wypominał, że jednak jestem słaba i tylko udaję taką silną i twardą. Wiedziałam, że w końcu kiedyś to się wydarzy. - Mówiłem, że nie ważne z czym, przychodź do mnie. Wiem co ci się przydarzyło. Długo to w sobie tłumiłaś.. - szepnął, a ja poczułam przez kołdrę jego rękę na swoich plecach. - Strach po takiej sytuacji jest normalny. Potrzebujesz czasu - powiedział miękko. Odsłoniłam kawałek kołdry.
  - Nie będziesz się śmiał? - wychrypiałam. Spojrzał na mnie zdziwiony. - No, bo.. Przecież ja.. Ja płaczę..
  - Czemu miałbym się śmiać? Nie rozumiem - powiedział, marszcząc brwi.
  - No, bo cały czas jestem taka nieugięta, waleczna, a teraz..
  - Ale jesteś żywa - przerwał mi twardo. - Nie jesteś robotem bez uczuć. To normalne. Płacz jest normalny, kiedy masz ku temu powód - powiedział. I wtedy, dopiero wtedy, zrozumiałam, że bycie człowiekiem oznacza odczuwanie tego wszystkiego. Jaka ja byłam głupia. - Chcesz spać ze mną? - spojrzałam na Aki'ego zszokowana, a on wzruszył ramionami. - Jeśli nie chcesz, to nie. Do niczego nie zmuszam, ale czułbym się lepiej wiedząc kiedy się boisz albo kiedy jest ci źle - powiedział wstając. Kiedy usłyszałam ciche trzaśnięcie drzwi w jego pokoju, wstałam, załapałam kołdrę i poduszkę i podreptałam do wyjścia. Zgasiłam brodą światło i stanęłam przed pokojem chłopaka. Nacisnęłam klamkę, pchnęłam drzwi i cicho podeszłam do łóżka. Aki się przesunął, a ja położyłam się obok niego. Wcisnęłam poduszkę pod głowę i opatuliłam się kołdrą. Bez problemu zmieściliśmy się na jego dużym łóżku.
  - Dobranoc - szepnęłam, ramionami oplatając poduszkę.
  - Dobranoc - odpowiedział Aki. Gdy zapadła cisza od razu wszystko wróciło. Znów każdy dźwięk, każdy cień.. Wszystko było takie.. straszne. Przylgnęłam plecami do pleców Aki'ego. Poczułam jego ciepło, które uspokoiło mnie na tyle, że mogłam spokojnie zasnąć. Jeszcze w półśnie czułam jak obraca się w moją stronę i oplata mnie ramionami. Ciepło. Bezpiecznie. Miło. Chciałabym, żeby było tak już zawsze.
  Usiadłam, otwierając oczy do połowy. Dopiero po kilku sekundach przypomniałam sobie gdzie jestem. Aki warknął niezadowolony.
  - Jak bardzo jest wcześnie? - spytałam, kiedy spojrzałam na wyświetlacz telefonu, próbując nie oślepnąć od jego blasku.
  - Wystarczająco wcześnie, żebyś jeszcze musiała spać - warknął, gwałtownie kładąc mnie z powrotem. Przylgnął do mnie i zasnął w trybie natychmiastowym. Po kilku minutach ja też spałam jak zabita.
  Wstałam praktycznie nieprzytomna. Wygrzebałam się spod kołdry, zignorowałam niezadowolone warczenie Aki'ego i przeszłam do łazienki. Po załatwieniu swoich spraw, stanęłam przed lustrem. Spojrzałam na swoje odbicie, w którym zobaczyłam zmęczonego do granic możliwości człowieka. Umyłam ręce, ochlapałam twarz wodą i dopiero wtedy mogłam wyjść z łazienki. Przeszłam do pokoju Adrienne, wyjęłam swoje rzeczy i wrociłam do łazienki. Wzięłam szybki prysznic, ubrałam się i jeszcze chwilę pomyślałam nad swoim życiem.
  - Cześć - ziewnął Aki, drapiąc się po głowie. Dopiero wstał i nie wyglądało na to, żeby w najbliższym czasie miał się przebrać. Piżama życiem. - Co chcesz na śniadanie? - spytał, schodząc na dół. Powiedziałam, że to co on i weszłam do jego pokoju. Zabrałam swoją pościel i zaniosłam do swojego tymczasowego pokoju. Rozłożyłam ją na łóżku. U siebie zapewne zostawiłabym chlew taki, jaki zastałam zaraz po przebudzeniu, ale nie byłam u siebie. Dopiero po jako takim ogarnięciu swoich rzeczy, zeszłam na dół. Podążyłam za smakowitym zapachem i trafiłam do kuchni. - Siadaj. Zaraz będzie gotowe - powiedział, podrzucając coś na patelni. Posłusznie usiadłam ma krześle stojącym pod oknem. Po chwili przede mną stanęły naleśniki, jajecznica, podsmażone bułki, dżem malinowy, gotowane parówki i cały dzbanek herbaty. Szczęka mi opadła, kiedy zobaczyłam taką ilość jedzenia. I ja mam to zjeść? Tak dużo? Na raz? - Nie krępuj się, jedz - mruknął Aki, wcinając pierwszego tosta. Spróbowałam jajecznicy i nagle rozsadziło mi kubki smakowe. Wszystko co zrobił było tak pyszne, że nic nie zostawiłam. Ani okruszka, ani kropelki.
  - Dziękuję za jedzenie - westchnęłam po posiłku. Potem pozmywaliśmy naczynia, mimo, że Aki upierał się, żebym tego nie robiła.
  - Co chcesz teraz robić? - spytał, stając nagle obok mnie. Wzruszyłam ramionami, wycierając ostatni talerz. Chłopak oparł się o blat. - Mam karty, PS3, gry filmy.. Co chcesz. Do wyboru do koloru.
  - Możemy coś obejrzeć - powiedziałam niepewnie. Aki poprowadził mnie do salonu, zgasił wszystkie światła, zasłonił okna i włączył ogromny telewizor. Zdecydowaliśmy się na horror o dwóch policjantach, którzy rozwiązują mroczną zagadkę kilku dziwnych ludzi. Fajny film swoją drogą. Kilka razy nawet się wzdrygnęłam za strachu.. No dobra, przyznaję się bez bicia. Bałam się tak bardzo, że nie zauważyłam, kiedy przylgnęłam do ramienia Aki'ego. - Dawaj następny - szepnęłam zafascynowana filmem. Następne horrory były o wiele straszniejsze, ale dzielnie się trzymaliśmy. Po ostatnim, chyba piątym, filmie, spojrzeliśmy na siebie. - To było coś. Ten ostatni był najlepszy.
  - No, masakra. Mózg mi rozsadza - uśmiechnął się Aki. Ukradkiem spojrzałam w dół. Cholera jasna. Trzymaliśmy się za ręce przez bitych kilka godzin, nie licząc przerw, kiedy Aki coś dla nas pichcił. Nagle jego komórka rozbrzmiała znajomą melodią. - Tak? - odebrał, nadal nie puszczając mojej ręki. Widział, był świadomy tego, co robił. Kciukiem głaskał wierzch mojej dłoni. - Nie, nic nie robię akurat teraz. Co? A! Nie! Czekaj! - zawołał do słuchawki, ale jego rozmówca najwyraźniej się rozłączył.
  - Co się stało? - spytałam, widząc, że jest trochę zdenerwowany.
  - Max i reszta chłopaków zaraz tu będą - odparł po chwili przerwy. Spojrzeliśmy po sobie. Wzruszyłam ramionami. Zaśmialiśmy się, włączając kolejny film. Po kilku minutach, bez pukania, drzwi domu otworzyły się z hukiem i usłyszeliśmy śmiech i krzyki.
  - Aki, weźcie się gdzieś bliżej cywilizacji przeprowadźcie. Ile czasu będzie mieszkać na odludziu? Czekacie aż was coś zabije? - zawołał z przedpokoju. Kiedy wszyscy znaleźli się w salonie, przywitałam się krótkim 'Siemka', a Aki spauzował film. - Co? Co tu się dzieje, gołąbeczki? Małe kizi-mizi pod nieobecność Ad? - zaśmiał się, pierwszy otrząsając się ze zdziwienia.
  - A co jeśli tak? - warknął Aki, uśmiechając się pod nosem.
  - To długa historia. Napadli na mnie. Najpierw byłam u babci, ale kazała mi spieprzać - mruknęłam, drapiąc się po karku. Nie zauważyłam, kiedy puściłam rękę Aki'ego. Max i reszta rozsiedli i rozłożyli się na ziemi, film znów ruszył, ale ja nie mogłam się na niczym skupić. Nie, kiedy obok siedział ON.
  Po godzinie wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że ja i Chris idziemy po popcorn do jedynego, pobliskiego sklepiku. Reszta miała przygotować salon na oglądanie filmów w więcej niż dwie osoby.
  - Jak się czujesz? - zagadnął Chris. Wzruszyłam ramionami. - Dużo masz tych wypadków. To dziwne - stwierdził. - Gdyby to był film, to powiedziałbym, że..
  - Ktoś na mnie poluje? - zaśmiałam się. - Tak właśnie jest. Polują na mnie. Nie jestem ślepa ani głupia, to da się zauważyć. Nawet policja mi to powiedziała, polują na mnie. Ktoś, kogo nie mogą ani zidentyfikować, ani namierzyć, ani nawet powiązać z czymkolwiek - wyrzuciłam z siebie nagle. Głos mi się załamał. Odetchnęłam głęboko. - Eh. Nieważne. Zapomnij, dam radę sama, jak ze wszystkim.
  - Nie. Nie musisz radzić sobie sama. Masz nas, tak? - powiedział Chris, wpychając ręce do kieszeni. Prychnęłam. Gdybym tylko miała pewność, że nie mają z tym nic wspólnego.. Powiedziałabym im o tym. Powiedziałabym o wszystkim. O tym, że się boję. O tym, że się martwię. O tym, jak bardzo jest mi ciężko.
  Wróciliśmy po 40 minutach z masą jedzenia. Nie miałam ochoty teraz z nimi siedzieć. Chciałam zaszyć się w pokoju i słuchać muzyki czytając książkę. Ale nie chciałam też pytań. Wchodząc do salonu zauważyłam, że na kanapie siedzi tylko Aki. Spojrzał na mnie i poklepał miejsce obok siebie. Usiadłam tak, gdzie wskazał. Skulona odsunęłam się delikatnie. Reszta rozłożyła się na materacach, które rozłożyła ekipa do tego wyznaczona. Film, który wybrali, naprawdę był straszny, przynajmniej dla mnie. Przypominał mi o wszystkim co mnie spotkało w całym życiu. Brak biologicznej rodziny, przyjaciół, akceptacji, ciepła.. Bolało mnie serce. W pewnym momencie Aki objął mnie mocno.
  - Spokojnie, mała. Co się dzieje? - szepnął ledwo słyszalnie. Spojrzałam na niego. Był rozmazany, jak wszystko wokoło. Czy ja.. płakałam? Aki położył dłoń na moim policzku i potarł go kciukiem. Jego dłoń była taka żywa, realna, ciepła.. Przymknęłam oczy. Nie czułam już tej zimnej kuli, która zalegała we mnie całe życie. Zmieniła to właśnie ta dłoń. Zmienili to ci ludzie, siedzący w salonie. Aki oparł czoło o moje. - Spokojnie.. - szepnął znowu. Nie otworzyłam oczu. Przeszedł przeze mnie prąd, kiedy nasze usta się zetknęły. Zrobiło mi się gorąco. Emanowałam uczuciami. Kiedy się odsunął, otworzyłam oczy. Uśmiechał się lekko. Jeszcze raz potarł mój policzek, po czym przyciągnął mnie do siebie i wrócił do oglądania filmu, jedną ręką mnie obejmując, a drugą ściskając moją dłoń. Przylgnęłam do niego i wreszcie poczułam jak ogarnia mnie spokój, jaki zwykle ogarniał mnie po bijatykach lub innej formie wyrzucenia z siebie emocji. Opuściły mnie burzliwe emocje. Tak mogłabym żyć.
  Do późnej nocy graliśmy w karty. Wyłamałam się jako pierwsza. Weszłam do pokoju Ad, zamknęłam drzwi, zgasiłam światło i rzuciłam się na łóżko, zasypiając szybko. Z dołu dochodziły do mnie pojedyncze słowa cichej rozmowy.
  Trzasnęły drzwi wyjściowe. Poderwałam się z łóżka i podeszłam do okna. Max, Chris, Aki i Frank wychodzili właśnie za bramę, śmiejąc się cicho. Otworzyłam okno.
  - Gdzie idziecie? - spytałam, zaspanym głosem. Potarłam oczy i ziewnęłam szeroko.
  - Wracaj do łóżka. Za pół godziny wracam. Idę odprowadzić chłopaków - powiedział Aki. Kiwnęłam głową i posłusznie zamknęłam okno. Od razu się rozbudziłam. Sama w całym domu. Bałam się? Nie. To tylko przyzwyczajenie. Po ostatnim pół roku nauczyłam się, że nigdzie nie byłam bezpieczna. Musiałam cały czas być czujna i gotowa na wszystko. Usiadłam pod ścianą, opierając o nią głowę. W ciemnym pokoju było cicho i przytulnie. Gdyby nie podświadomie zapalona czerwona lampka, zasnęłabym szybko i na długo. Jednak mój mózg zaalarmowany jakimś nieznanym czynnikiem kazał mi pozostać przytomną. Siedziałam tak skulona, póki nie poczułam, że zdrętwiały mi nogi. Wyprostowałam je, myśląc o Aki'm. Przystojny, wysoki, mądry, inteligentny, opiekuńczy, miły, czasem ponury, trudny w obyciu i starszy o trzy lata brat Adrienne. Po prostu Aki. Westchnęłam. W nim.. W nich wszystkich było coś, co mnie do nich przyciągało, ale w nim było tego o wiele za dużo. Znamy się pół roku, ale coś nas połączyło, coś czego nie potrafiłam określić. Coś, przez co zachowywaliśmy się lepiej niż starzy przyjaciele.. Zachowywaliśmy się prawie jak rodzina.
  - Czemu siedzisz na ziemi? - spytał Aki, kucając przede mną. Otworzyłam oczy. Musiałam zasnąć nawet tego nie zauważając. Przeciągnęłam się delikatnie. - Nie ważne. Idziemy spać - powiedział. Pisnęłam cicho, kiedy wziął mnie na ręce. Wyszedł z pokoju Adrienne i skierował się do swojej sypialni. Niósł mnie z zadziwiającą łatwością. Zgadywałam, że to przez jego bardzo mocno wypracowane mięśnie, rzadko spotykane u dziewiętnastolatków w tych czasach. Położył mnie delikatnie na łóżku, a sam padł obok. Wszędzie było ciemno, ja ledwo co cokolwiek widziałam, a on poruszał się z taką pewnością, jakby był dzień. Był już przebrany, wyczuwałam od niego zapach kokosowego szamponu i miodowego żelu pod prysznic. Musiałam spać naprawdę długo, skoro zdążył się umyć i przebrać. Chciałam już powiedzieć, że zapomniał mojej kołdry, ale chłopak nakrył mnie po omacku, po czym wturlał się pod okrycie, przylgnął do mnie i zasnął natychmiast. Po chwili ja też spałam jak małe dziecko.
  - Długo ci wczoraj zeszło z tym odprowadzaniem chłopaków - mruknęłam przy śniadaniu, przeżuwając omleta. Aki wzruszył ramionami.
  -Wygłupialiśmy się po drodze i jakoś tak wyszło - odparł, zerkając na mnie co chwila. Kiedy spytałam o co mu chodzi, prychnął rozbawiony i kazał mi się przejrzeć w lusterku. Odwróciłam się do szyby i przewróciłam oczami. Napuchnięta twarz, rozczochrane włosy i dżem koło ust. Wzruszyłam ramionami i wróciłam do jedzenia. - Widzę, że powoli zaczynasz się tu czuć jak w domu - zauważył, kiedy machnęłam ręką na mój wygląd. Uśmiechnęłam się, kończąc już omlet. Aki wciąż mi się przyglądał, podpierając głowę na dłoni. Zauważyłam, że co raz częściej się uśmiechał.
  - Co?! - wrzasnęła Ad kilka dni później. Wszyscy siedzieliśmy w salonie i graliśmy w "prawdę i wyzwanie". Nikt się nie odzywał i nie odrywał od nas wzroku, tylko Ad doznała takiego szoku, że musiała krzyknąć. Aki, który akurat odpowiadał na pytanie, wzruszył ramionami i cmoknął mnie w skroń. - Ale.. Ale jak to? Zostawiliśmy was na kilka dni samych i już takie rzeczy? Źle ich pilnowaliście - zawołała, gestykulując żywo. Złapała chusteczkę i teatralnie zawyła, ocierając wyimaginowane łzy - Nasze dzieci dorosły..
  - Oh, zamknij się - warknął Aki, nieświadomie ściskając mocniej moją dłoń. Uśmiechnęłam się lekko. Długo nie utrzymaliśmy naszego sekretu w tajemnicy. Następnych kilka godzin siedzieliśmy w salonie Balck'ów, gdy nagle po południu zadzwonił dzwonek do drzwi. Ad wstała i poszła sprawdzić kto to. Usłyszeliśmy podniesione szepty i po chwili do pomieszczenia weszły trzy osoby.
  - Aki. Rodzice wrócili - powiedziała twardo Ad. Za nią stał potężny brunet o twardych rysach i ostrym, przeszywającym spojrzeniu intensywnie niebieskich oczu.
  - Dzień dobry - szepnęłam, spuszczając wzrok. Straszny.
  - Kim ona jest? - spytał niskim, głębokim głosem, straszniejszym niż sam jego wygląd.
  - Daj spokój, Geogre - zaśmiała się delikatnej urody blondynka o przenikliwie brązowych oczach, która wyskoczyła zza olbrzyma. - Przecież wiesz kto to - uśmiechnęła się do mnie lekko. - Leah Susan Stewart. Miło mi cię poznać kochanie - powiedziała. W jej ruchach i mimice wyczuwałam ledwo skrywają nieufność. Na chwilę zrobiło się zupełnie cicho, atmosfera stała się gęsta i klejąca. Wydawało mi się, że wszyscy oprócz mnie porozumiewają się telepatycznie, że trwa cicha, niesłyszalna wojna.
  - Leah musi u nas chwilę pomieszkać, bo w jej domu zagnieździła się policja - powiedział Aki twardo, jakby chciał coś na kimś wymusić.
  - Ojej, a co się stało? - spytała blondyna, jednak nie wyglądała na zbyt zainteresowaną.
  - Włamanie. Jeden z włamywaczy zabił drugiego i uciekł - szepnęłam nieśmiało. Co się ze mną działo? Gdzie moja odwaga i opryskliwość? Bałam się, ale czemu? - Ogólnie to byli dziwni. Bladzi i chyba lubili przebieranki, bo mieli czerwone oczy, łyse czaszki i wyglądali jak z jakiejś sekty. A ich zęby.. Ostre, jakby spiłowane..
  - Zęby? - zdziwiła się Adrienne. - Nic nie mówiłaś. Czemu zwróciłaś uwagę na ich zęby?
  - Ugryzł mnie - wskazałam na ramię. Wszyscy zamarli, wpatrzeni we mnie. - Coś się stało?
  - Ugryzł cię? - mruknął pan Black. Zauważyłam, że jego mieśnie się napięły, jakby oczekiwał ataku. Co, do cholery, było we mnie nie tak, że wszyscy byli przeciwko mnie? Co tu się działo? O co chodziło? Zaczynałam już powoli mieć tego dość. - Kiedy? - spytał krótko. Kiedy powiedziałam, że tydzień temu, atmosfera się rozrzedziła. Podziałały trochę jak zmiękczacz na wodę. Patrzcie państwo jaka poetka. No nic tylko się śmiać.
  Pozostała część dnia minęła dość spokojnie. Pan George okazał się bardzo miłym, lecz nieufnym facetem, zaś pani Zoe, jego żona, to całkowita kopia. Oczywiście tylko charakteru. Ciałami różnili się bardzo.
  - Hej, Leah - szepnęła Adrienne, leżąc na materacu na podłodze. - Opowiedz mi trochę o swojej przeszłości.
  - O czym? - zdziwiłam się.
  - No o tym co robiłaś wcześniej. Z tego co zauważyłam, nie bardzo radzisz sobie w kontaktach międzyludzkich, więc coś mnie zastanawiało. Jak udało ci się wyrwać z domu dziecka? - spytała. Typowa Adrienne, ciekawska, ale za razem poważna. Westchnęłam głęboko.
  - Dobra.. To było tak.. Pierwsze moje wspomnienie, to twarz mojej matki, tej biologicznej. Nie wiem skąd i nie wiem jak. Powiedziano mi, że zostawiła mnie w sierocińcu jak miałam roczek, więc to pewnie tylko moje wyobrażenie - zawahałam się. - Cóż.. Masz rację. Nie idzie mi dobrze w kontaktach z ludźmi. Jak byłam mała, czułam się jak wróg całej ludzkości, jakby wszyscy się na mnie uwzięli. Dorastałam między nienawidzącymi mnie opiekunkami, zawistnymi dzieciakami i to było dla mnie normalne, że nie miałam z kim się pobawić, z kim porozmawiać.Myślałam, że tak ma być, że to ja jestem temu winna.. - poczułam jak do oczu zaczęły napływać mi łzy, ale przełknęłam je, zanim opuściły obręb mojego ciała. - Wiadomo, że nienawiść często prowadzi do rękoczynów. Tak było też w moim wypadku. Dzieci biły mnie, okładały czymkolwiek popadło, kiedy tylko za bardzo się wychyliłam. Mimo to, nieustępliwie wybijałam się ponad wszystkim. W ocenach, w sporcie, w testach na inteligencję, w testach sprawnościowych, w testach na spryt, spostrzegawczość.. Dzięki temu zostałam znienawidzona jeszcze bardziej. W końcu pojawili się Stewardowie. Miałam może 9-10 lat, a już cały czas chodziłam z obdartymi kolanami, kostkami u dłoni, obitą twarzą, mnóstwem siniaków i coraz bardziej ponurym i obojętnym wzrokiem. Jennifer zobaczyła mnie zaraz po mojej kolejnej bójce ze starszakami z podstawówki. Myślałam, że mnie odrzuci, ale ona kucnęła i pogłaskała mnie po głowie. Przychodziła często, rozmawiała ze mną, a raczej tylko ona mówiła, bo ja jej nie odpowiadałam. Mimo ostrzeżeń od opiekunek, zdecydowali się z Chadem mnie adoptować. Byłam zaskoczona. Większość dorosłych nawet nie brało mnie pod uwagę, no bo proszę cię, kto by chciał takiego kłopotliwego dzieciaka, a tu proszę.. - zaśmiałam się cicho. - Podsłuchałam wtedy rozmowę dwóch opiekunek. Mówiły, że ktoś zlecił Jen i Chadowi moją adopcję. Nie rozumiałam co to znaczyło, więc myślałam, że znów coś złego, ale szybko o tym zapomniałam. Dla mnie ważne było to, że wreszcie się stamtąd wyrwałam. Wzięli mnie do swojego domu, dostałam własny pokój, a wszystko w nim było moje. To było dziwne mieć nagle tyle rzeczy na własność. Wracając do ogółów.. Poszłam do innej podstawówki niż ta przypisana do sierocińca, ale nic się nie zmieniło. Byłam coraz lepsza od innych, a ci inni mnie nienawidzili. kiedyś w przypływie wściekłości nauczyciel wykrzyczał mi w twarz, że nigdy nie znajdę przyjaciół, bo jestem odpychająca. Poszłam do gimnazjum i znalazłam kogoś.. Kogoś, kto mnie nie nienawidził. Broniłam go przed silniejszymi, pomagałam mu jak mogłam, ale pod koniec drugiej klasy zniknął. W połowie trzeciej wrócił, cały blady z podkrążonymi oczami, ale lepiej zbudowany, weselszy i pełniejszy życia. Potem, na początku wakacji, przeprowadziłam się tu. Historia się powtórzyła. Nikogo obok. Miałam książki, komputer i siebie. To wszystko. Chodziłam na różne treningi sztuk walki, ale wyrzucali mnie z jednej szkoły, z drugiej i tak dalej, dzięki czemu teraz umiem podstawy wielu sztuk - westchnęłam, tym samym kończąc monolog.
  - Czemu cię wyrzucali - szepnęła Adrienne, ledwo słyszalnie. Zamyśliłam się, wygrzebując z pamięci słowa mojego ostatniego trenera.
  - Byłam zbyt dobra, zbyt silna, zbyt agresywna. Nokautowałam równych sobie jednym ciosem. Od zawsze byłam silniejsza niż reszta. Kwestia genów - położyłam się na plecach z rękoma pod głową, wpatrując się w sufit. Na chwilę zapadła cisza. - Niepotrzebnie wspominam to wszystko. To tylko przeszłość ofiary losu. Zapomnij - powiedziałam, zakrywając oczy przedramieniem. Nagle usłyszałam szept, dochodzący gdzieś z tyłu mojej głowy. Zamknęłam oczy próbując go zrozumieć. Zobaczyłam mały, jaśniejący punkt w mojej świadomości. Ujrzałam też twarz swojej biologicznej matki. Jej usta poruszały się. To ona szeptała.
  - Słowa są siłą - usłyszałam.
  - Musisz być najlepsza - westchnęła Ad, przywracając mnie do rzeczywistości. - Tylko tak utrzesz nosa tym wszystkim debilom. Mów co o nich myślisz, ulży ci.
  - Wiem Ad, wiem - szepnęłam, zapadając w fazę półsnu. - Bo słowa są siłą.. - mruknęłam, zasypiając. Usłyszałam tylko skrzypnięcie drzwi i szybkie kroki, prowadzące na dół. Potem zapadła ciemność.
  Pierwszym co usłyszałam, było bicie serca. Otworzyłam oczy próbując dostrzec coś w mroku. Przez szparę pod drzwiami wpadało nikłe światło księżyca. Nagle zobaczyłam cień i usłyszałam cichy odgłos kroków. Ktoś zatrzymał się przed drzwiami i nacisnął klamkę. Moje serce przyspieszyło. kto? Po co? Czemu?
  - Leah.. Śpisz? - szepnął Aki, wślizgując się do pokoju. Uniosłam się na łokciach i zerknęłam na posłanie Ad, ale jej tam nie było.
  - Nie. Co jest? - spytałam zaniepokojona. - Gdzie Ad?
  - No właśnie. Wgramoliła mi się do łóżka. Chciałem ci tylko powiedzieć, że będę tu spał - wskazał ziemię. Pokręciłam głową, przesuwając się na łóżku i odkrywając się lekko. Aki zajął miejsce obok mnie, a ja położyłam się z powrotem, odruchowo wtulając się w niego. Zanim się położył, wpatrywałam się w szparę pod drzwiami. Coś śmignęło wtedy po korytarzu. Natychmiast zacisnęłam powieki. To nie mogła być prawda. Ja wcale nie widziałam tego Potwora tuż przed wejściem Aki'ego pod kołdrę. Z całych sił starałam się o tym nie myśleć i wreszcie udało mi się zasnąć, a wszystko dzięki uspokajającemu ciepłu ciała chłopaka, leżącego obok i tulącego mnie tak, jakbym była jakimś skarbem, który w każdej chwili mógł się rozpaść.

sobota, 5 września 2015

Rozdział 10

Witam.
Już tydzień szkoły.
Cieszycie się, ludzie, czy nie czy co?
Bo ja się cieszę i to mocno. XDD


***

  Zakupy zostały zrobione. Siedziałam w autobusie, który jak zwykle wolno jechał, choć dziś się z tego cieszyłam. Spojrzałam za okno na wolno przesuwający się krajobraz. Zrezygnowałam ze skrótu przez las i wysiadłam dwa przystanki dalej. Podążyłam wąską, asfaltową drogą do domu, nie spiesząc się za bardzo. Zakupy spoczywały bezpiecznie w plecaku, w lewym ręku niosłam reklamówkę. Choć w zwyczaju miałam chodzenie z rękami w kieszeniach, tym razem moja prawa dłoń zwisała wzdłuż mojego ciała. W każdej chwili byłam gotowa rzucić reklamówkę z zakupami na ziemię i strzelić do napastnika. Specjalnie spakowałam wszystko tak, żeby w reklamówce nie znajdowało się nic, co mogłoby się pobić, rozlać, potłuc lub ogólnie zniszczyć. Byłam z siebie jako tako zadowolona, o ile w tej sytuacji mogłam być zadowolona. Mimo wszystkich dziwnych zdarzeń pozostałam sobą, nie ześwirowałam, choć byłam może trochę zbyt przewrażliwiona i czujna. Jednak tłumaczyłam to swoim bezpieczeństwem. Teraz, kiedy nie wiedziałam kto na mnie poluje, nie mogłam ufać nikomu.  Byłam dobrze przygotowana na każdą ewentualność. Nie ważne czy to będzie cyrkowy człowiek-guma, sztywny mięśniak.. Pocisku to nie obchodziło, on nie wybierał. On po prostu przebijał kolejne warstwy, z których zbudowany jest człowiek. Nawet jeśli zostanie tylko postrzelony, a nie zabity, nie będzie tak groźny jak wcześniej.
  Za dużo filmów się naoglądałam, wiem, ale filmy filmami. Przynajmniej teraz wiedziałam jak się bronić, co robić, a czego nie. Przecież przeżywałam akcje rodem z kryminałów. Dziwiło mnie to, że jeszcze nie zbzikowałam. Mimo swojej twardej postawy postanowiłam zgłosić to na policję. Opowiem im wszystko co działo się do tej pory. Jeszcze jeden taki numer i koniec.
  Podeszłam do drzwi i przyłożyłam do nich ucho. Nic nie usłyszałam, więc przekręciłam ostrożnie klucz i weszłam do środka. Na palcach przeszłam do kuchni i postawiłam zakupy na stole. Miałam zamiar zdjąć buty, kiedy usłyszałam szmer na piętrze. Moja ręka powędrowała w stronę pistoletu. W głowie powoli zaczynały się formować zeznania. Wróciłam ze sklepu, ktoś mnie zaatakował. Było ich dwóch. Jeden spanikował i postrzelił drugiego. Miał na sobie puchową kurtkę i maskę, więc nie dałabym go rady rozpoznać. Niestety uciekł. Proste, schematyczne, łatwe do zapamiętania. Policja w to uwierzy, o ile wszystko wyjdzie przekonująco. Jeśli nie, to będę musiała przyznać się do samoobrony. Tak naprawdę miałam w planach zabić tego, kto włamał mi się do domu. Ścisnęłam w dłoni pistolet. Nie wiedziałam czy Jennifer miała go legalnie czy nie, ale wolałam nie ryzykować. Plan już ułożyłam w głowie, wystarczyło go wykonać. Wciąż stojąc na środku kuchni, powoli wyciągnęłam go spod tych wszystkich warstw ubrań i odbezpieczyłam najciszej jak dałam radę. Było cicho już jakiś czas i zaczęłam się zastanawiać czy aby na pewno nic mi się nie przesłyszało. Po chwili jednak usłyszałam kroki. Ktoś był na górze. Całe szczęście nie zdjęłam butów. Przesunęłam się bezszelestnie do ściany tak, by ukryła mnie przed wzrokiem każdego kto schodził z góry. Wystarczyło poczekać aż człowiek zejdzie na półpiętro, wychylić się, strzelić i uciec. Przeklęłam w duchu. Jak tylko się stąd wydostanę, zgłaszam wszystko. Miałam już powoli dość. Ścisnęłam lekko pistolet. Wzięłam go w obie dłonie, prostując prawe ramię i lekko zginając lewe. Palec spoczywał na spuście. Bałam się, cholernie się bałam, ale byłam też zła. Byłam na siebie okropnie zła. Popełniłam ten sam błąd co ludzie w filmach. Nie zadzwoniłam, nie zgłosiłam, nikomu nawet nie powiedziałam o włamaniu. Gdybym teraz chciała zadzwonić, to narobiłabym hałasu, a zanim ktokolwiek by przyjechał, to byłoby po wszystkim.Teraz, mimo całego przerażenia, trzęsącego mną od środka, wolałam mieć pewność, że włamywacz nie ucieknie. Moje serce biło szybko, pompując we mnie niezliczone ilości adrenaliny. Musiałam strzelić, obezwładnić tego człowieka i upozorować ucieczkę drugiego. najlepiej byłoby trafić tak, żeby już nie wstał. Przynajmniej mogłabym przedstawić swoją wersję zdarzeń bez żadnych sprzeczności. Kroki zbliżały się w stronę schodów, a ja ledwo powstrzymywałam się od ruszenia w stronę wyjścia.
  - Wytrzymajpowtarzałam sobie w myślach. - Jeszcze chwila, jeszcze chwila..
  Kroki przeniosły się z piętra na schody. Odliczałam każdy kolejny dźwięk. Tu-dum. Tu-dum. Był już niedaleko półpiętra. Jeszcze trzy kroki i będzie mój. Nagle się zatrzymał. Zmarszczyłam brwi.
  - Hej, Leah! - zawołał przeciągając samogłoski, a moje serce nagle zaczęło gnać jak nigdy. Jego głos był przerażający, a ja dopiero teraz poczułam jak bardzo trzęsły mi się nogi. Strach ściskał mnie od środka i miałam  wrażenie, że zaraz zwymiotuję. - Wyjdź do mnie, kotku.. A raczej piesku. Wiem, że tam jesteś. Chcę cię zobaczyć - zawołał przesłodzonym głosem. Zacisnęłam zęby. Jaki zaraz dam 'kotka, pieska', gnoju. Jeśli to był tylko koszmar, to chciałam się już obudzić. Zacisnęłam palce na pistolecie, który ciążył mi w dłoniach. To nie był sen. Dam radę strzelić? - Nie chowaj się. Wiem, że się boisz, ale nic ci nie zrobię. Obiecuję.
  Akurat. Wszystkie możliwie najgorsze scenariusze przewinęły się przez mój umysł. Dam radę strzelić?
  - Leah! - usłyszałam prawie nie ludzki ryk. Wzdrygnęłam się, serce prawie wyskoczyło mi z piersi, tłukąc boleśnie o żebra. Starałam się oddychać normalnie, ale nie dałam rady już nad tym zapanować. Krótkie, płytkie wdechy i nieregularne wydechy powoli przyprawiały mnie o zawrót głowy. Zamknęłam oczy. Bałam się, ale chciałam żyć. Musiałam coś zrobić. Musiałam się uspokoić. Pod powiekami przewinęłam wspomnienia do dnia,  kiedy zaczynały się ferie. Przypomniałam sobie śnieg, śmiejących się ludzi, dziwne spojrzenia przechodniów.. Przypomniałam sobie spokojnego Akiego. Pod moimi powiekami przewijały się obrazy uśmiechniętego, blondwłosego chłopaka, jego pięknych, spokojnych zielonych oczu.. Moje serce powoli zwalniało. Przywołałam obraz całej grupki dziwaków, uśmiechniętych, zwariowanych.. Otworzyłam oczy i rozluźniłam lekko uścisk. Pistolet leżał swobodnie w moich dłoniach jakbym strzelała całe życie. - Wiem, że jesteś w kuchni! Wyjdź sama albo przyjdę po ciebie i nie będę już wtedy tak miły! - wrzasnął znowu. Milczałam jak zaklęta. Oddychałam miarowo, głęboko. Jakbym spała. Po moim policzku spłynęła pierwsza łza. - Sama tego chciałaś. Idę po ciebie.
  - Stój! - zawołałam spanikowanym głosem. Nie usłyszałam kroków. - Już wychodzę - powiedziałam ciszej. Szybko schowałam pistolet do kieszeni i wyszłam zza rogu. Łza spadła na moją bluzę i wsiąkła w nią natychmiast.  Stał już prawie na korytarzu. Od stanięcia ze mną twarzą w twarz dzieliły go dwa schodki. Spojrzałam prosto na włamywacza. Jego blada skóra była tak cienka, że widziałam wszystkie jego żyły. Nienaturalnie wyglądająca twarz przyprawiała mnie o dreszcze. Miał czerwone oczy i spiczaste zęby spod wąskich warg. Wzdrygnęłam się, kiedy lekko się uśmiechnął. jedno ugryzienie i już po skórze, a może i kawałku mięsa.
  - Grzeczna dziewczynka - mruknął, pokonując ostatnie stopnie. - A teraz chodź do mnie - wyciągnął ramiona w moją stronę, stając naprzeciwko mnie. Wzdrygnęłam się prawie niewidocznie. Miałam do niego podejść? Ot tak? Nagle coś przykuło moją uwagę. On nie miał włosów. W ogóle. Ani na głowie, ani na rękach, ani brwi.. Nawet rzęs nie miał, przez co jego czerwone oczy były jeszcze bardziej widoczne. Zrobiłam krok w stronę niecierpliwiącego się stwora. Moje nogi trzęsły się niemiłosiernie, trudno było mi utrzymać równowagę. Dam radę strzelić? Włożyłam ręce do kieszeni. Prawą dłonią wymacałam uchwyt broni. Palce prześliznęły się po pistolecie i objęły jego uchwyt prawie czule, kładąc palec na spuście. Broń wydawała się być moim jedynym zbawieniem. Lekki i śmiercionośny. Dam radę strzelić?
  - Chodź, spokojnie. Naprawdę nic ci nie zrobię - zachęcił mnie, widząc, że trochę zwolniłam. Pokonałam z trudem ostatni metr dzielący nas i stanęłam przed potworem, który objął mnie ramionami. Przeżyłam największy szok w swoim życiu. Dreszcze wstrząsnęły moim ciałem. Był zimny. Nie tak jak ludzie wracający do domu z podwórka, kiedy jest zimno. Był zimny jak trup. Mocniej zacisnęłam dłoń na uchwycie. Dam radę strzelić? - Obejmij mnie, Leah - wyszeptał w moje włosy. Wzdrygnęłam się z obrzydzenia. Naprawdę miałam wrażenie jakby wisiało na mnie ciało zmarłego. Nie miałam najmniejszej ochoty go dotykać, ale w duchu podziękowałam za jego prośbę. Wyjęłam z kieszeni ręce, uważając, żeby pistolet trzymany w prawej dłoni nie dotknął potwora. Objęłam zimnego faceta. Czy dam radę strzelić?
  Oczywiście, że tak.
  Nacisnęłam spust w momencie, kiedy stwór zacisnął ramiona naokoło mnie. Zesztywniał nagle, ale po chwili zaczął osuwać się bezwładnie po moim ciele. Padł na ziemię z głuchym łomotem. Stałam bez ruchu jeszcze chwilę. Moja twarz była cała we krwi. Spojrzałam na swoje ramię. Adrenalina powoli opadła, a ja poczułam pulsujący ból tuż nad obojczykiem. Moje ramie było całe skąpane we krwi. Mojej. Spojrzałam na stwora leżącego pod moimi stopami. Kula przeszła przez potylicę na ukos w stronę oczu i utknęła w czaszce. Umarł dość szybko, ale zdążył jeszcze zatopić we mnie swoje zęby i pazury. Krwawiłam obficie z dziur po ugryzieniu nad lewym obojczykiem i z lewej łopatki oraz bicepsa, gdzie wbił we mnie paznokcie. Lewa strona mojego tułowia pulsowała tępym bólem. Już się nie bałam. Byłam dziwnie spokojna. Zadrżałam lekko. Zimno. Sięgnęłam zdrową, prawą ręką do kieszeni i wyciągnęłam telefon. Nagle uprzytomniłam sobie, że nadal mam broń w ręku, za domem nie ma śladów.. Nic nie było na swoim miejscu. Nie mogłam teraz zadzwonić. Położyłam telefon na stole i chwyciłam pierwszą z brzegu szmatkę. Dokładnie wytarłam nią każdy milimetr pistoletu, przemierzyłam salon, otworzyłam drzwi od tarasu i wybiegłam na podwórko, kierując się w stronę lasu. Po drodze upuściłam broń owiniętą w szmatę. Wróciłam już spokojniej tuż obok śladów trupa leżącego w moim domu. Nie chciałam, żeby zaczęli podejrzewać mnie, bo znowu musiałabym chodzić na terapię.. Byłam zakrwawiona i ledwo powstrzymywałam się od pobiegnięcia do łazienki. Chciałam wziąć prysznic. Natychmiast. Wziąć ciepły prysznic i o wszystkim już zapomnieć. Jednak nie mogłam. Normalne ofiary najpierw czekają na ratunek. Musiałam być brudna i przerażona. Sęk w tym, że nie byłam już przerażona. Wszystko się skończyło, ja oddychałam, napastnik nie żył. Usiadłam pod ścianą na przeciwko trupa i zamknęłam oczy. Odnalazłam w sobie to ogromnie nieludzkie uczucie, które narastało we mnie przez ostatnie pół roku. Teraz mogłam się wypłakać i nikt nie miałby mi tego za złe. Po moich policzkach pociekły długo ukrywane łzy. Wzięłam głęboki oddech i wcisnęłam zieloną słuchawkę.
  - Posterunek policji w Green Village, słucham - usłyszałam w słuchawce. Otworzyłam usta, które zadrżały niekontrolowanie. Nie mogłam wydobyć z siebie głosu. - Halo? Proszę coś powiedzieć - powiedziała pani ze słuchawki. W mojej głowie pękła tama, nie mogłam pozbierać myśli, wspomnień. Wszystko było straszne, czarne. Wreszcie wygrzebałam z umysłu to, co było mi potrzebne.
  - Było ich dwóch.. Jeden.. Jeden miał broń. Drugi nie żyje. Leży, jest zimny.. Włamali się do mojego domu. Ugryzł mnie.. Miał czerwone oczy.. Włosy. Nie miał włosów. Był straszny - wyszeptałam do słuchawki. Usłyszałam jak kobieta mówi coś do swojego kolegi. Zaraz potem zwróciła się do mnie z prośbą o podanie adresu, który posłusznie wyjąkałam.
  - Policja jest w drodze - zawiesiła się na chwilę. - Jak masz na imię?
  - Leah - powiedziałam, wycierając mokre policzki wierzchem dłoni. - Leah Stewart.
  - Więc, Leah.. - zaczęła policjantka. - Zanim przyjedzie policja musisz mieć się czym bronić w razie, gdyby drugi napastnik wrócił. Wymyślisz coś? Dasz radę?
  - Tak - wyszeptałam, uspokajając się powoli. Wstałam i na chwiejnych nogach podążyłam po schodach na górę do swojego pokoju. Otworzyłam szafę, podniosłam fotel i wyciągnęłam spod niego swoją prowizoryczną maczugę. Drugi napastnik nie wróci. On nawet nie istniał, ale to wiedziałam tylko ja.
  - Moi ludzie wiedzą już, że kazałam ci wziąć coś do obrony. Teraz spróbuj się uspokoić i cierpliwie czekaj - powiedziała, a ja podziękowałam jej krótko i się rozłączyłam. Poczłapałam do łazienki i starannie omijając wzrokiem lustro, znalazłam długi ręcznik i owinęłam nim ramię. Wracając na dół, uważałam, żeby niczego nie zakrwawić. Usiadłam obok trupa, prawie tuląc do siebie broń.
  - Ciesz się, że zdechłeś, bydlaku - warknęłam, przełykając ostatnie łzy. Policyjne wozy zajechały pod mój dom. Nie czekając na wyważających drzwi policjantów, wstałam i poczłapałam do wejścia, ciągnąc maczugę za sobą. Otworzyłam drzwi. Stanęłam twarzą w twarz z ogromnym kolesiem o kruczoczarnych włosach i przejętych, brązowych oczach. Spojrzał na moją broń, a ja wzruszyłam zdrowym, prawym ramieniem. Pokiwał głową. Zerknęłam na lewe ramię. Przez ręcznik powoli zaczęła przesiąkać krew. Puściłam maczugą w momencie, w którym olbrzym wziął mnie na ręce jak księżniczkę. Zrobił to tak delikatnie, jak nikt by się tego po nim nie spodziewał.
  - Kraig. Ty i jedynka, do środka. Jeremy, ty i twoi ludzie przeszukacie las i popytacie sąsiadów.Może oni coś widzieli - powiedział głębokim, dudniącym głosem. Jego podwładni pobiegli w wyznaczonych kierunkach, a on sam ruszył ku autu. Postawił mnie na ziemi i odwiązał ręcznik. Spojrzał na moje rany, po czym westchnął z ulgą. Dokładnie zabezpieczył moje plecy i ramię, a zaraz potem dął mi jakąś bluzę. Nałożyłam ją z wdzięcznością, usiadłam na tylnym siedzeniu i spojrzałam na wielkoluda.
  - Co teraz ze mną będzie, panie..? - zawiesiłam się.
  - Patrick. Mów mi Patrick - powiedział łagodnie. - Ktoś z tobą był?
  - Nie - zaprzeczyłam. - Byłam sama. Rodzice wyjechali w góry, a ja miałam właśnie jechać do koleżanki. Miałam zrobić jej niespodziankę i chciałam zaprosić ją na noc. Dopiero co wróciłam z zakupów. Kiedy weszłam do domu, oni już tam byli - wytłumaczyłam, po czym nastąpiła chwila ciszy. Wbiłam wzrok w ziemię. - Proszę pana.. Patrick.. Bo jest jeszcze coś. Jak rano wstałam, tylne drzwi były otwarte, a zamek był wyłamany z drzwi. Załatałam to kawałkiem starej opony, ale drzwi nie zabezpieczyłam.
  - Myślisz, że..? - urwał Patrick, patrząc na mnie troskliwie. Pokiwałam głową.
  - Tak. Tamtędy mogli wejść - pociągnęłam nosem. Funkcjonariusz podrapał się po brodzie. Otworzyłam usta. - I to nie wszystko. To nie jest pierwsze włamanie. Ktoś był w moim pokoju. I tylko w moim pokoju. Moje rzeczy były porozwalane, ale tylko w moim pokoju. Na kartkach w moim pokoju był napis z pytaniem czy chcę więcej zabawy.. - Patrick westchnął, kiedy skończyłam mówić.
  - I co ja mam z tobą teraz zrobić? Dziś muszę cię zatrzymać na komendzie, ale co potem. Nie możesz u nas mieszkać, a trzeba by ci było zapewnić jakąś ochronę. Oni na ciebie polują. Na wycieczce było to samo, potem w autobusie, a teraz to.. - mruknął jakby do siebie. Spojrzałam na niego zszokowana.
  - Zaraz.. Skąd pan to wie? Nie wspomniałam o tym - wyparowałam, wstając gwałtownie. Moje ramię zaprotestowało, mimo to udało mi się utrzymać w pionie.
  - Chodzą plotki, że miałaś jeszcze więcej wypadków, o których wiedzą tylko ważniejsi ludzie w policji, ale nawet jeśli.. Wszyscy już przestali wierzyć, że te twoje wypadki to przypadek - położył mi rękę na zdrowym ramieniu i delikatnie posadził z powrotem na fotel. - Nie musiałaś mi o tym mówić, bo te informacje wyciekły od tych z góry. Kierowniczka pensjonatu zgłosiła im napaść na samochód. Byłaś w nim. Byłaś też w autobusie, kiedy zdarzył się ten przykry incydent. Ledwo uszłaś z życiem. Teraz mówisz mi o dwóch.. O trzech włamaniach, z czego dwa zdarzyły się jednego dnia. Albo jesteś pechową dziewczyną, albo ktoś po prostu na ciebie poluj - Patrick cały czas patrzył na swoich ludzi, którzy zabezpieczali miejsce zbrodni. Spojrzałam na swój dom. Policjant miał rację. Ja nawet niczego nie zauważyłam. Od zawsze miałam dziwnego pecha do ludzi, ale nie zauważyłam, że ostatnio częstotliwość 'wypadków' się zwiększyła.
  - Sądzi pan.. - zaczęłam, ale głos uwiązł mi w gardle. Odchrząknęłam mocno. Nie mogłam teraz płakać. - Sądzi pan, że to poważna sprawa? To nie są amatorzy namierzający bogate dzieciaki i porywający je dla okupu, prawda?
  Pan Patrick spojrzał na mnie najpierw zdziwiony, a potem jakby zmieszany. Myślał. Bardzo intensywnie myślał. Powiedzieć mi prawdę czy raczej skłamać? Pewnie to drugie. Pieprzeni dorośli. Zatajają informacje dla 'bezpieczeństwa dzieci'. A potem co? Wielkie zdziwienie, że im nie ufamy..
  - Masz rację. Oni chcą ciebie, a nie pieniędzy - mówiłam? ... Zaraz, co? Zdziwiona spojrzałam na policjanta. - Co? Myślałaś, że ci nie powiem? Czytałem akta sprawy z autobusem. Tam nic nie trzyma się kupy. Plus nie wiem czemu, ale  Kraig przekazał ci te akta. Mógłby mieć kłopoty. Mógłby, ale słyszałem, że ci na górze nie mieli nic przeciwko, żeby dać je akurat tobie. Z niejasnych powodów wszyscy milczą. Każdy wie, nikt nic nie mówi. Ciekawi mnie czemu.
  Zaniemówiłam, patrząc tępo przed siebie. Dorośli są tacy prości. Wystarczy okazać trochę szacunku, dobrych manier, wykazać się jakąś błahostką lub być jakoś wyróżnionym przez wyższych rangą ludzi, a oni już zmieniają zdanie o człowieku. Nigdy ich nie zrozumiem. Siedziałam w samochodzie jeszcze kilka minut, ale zaczęło mi się robić zimno w nogi i ręce. Dwie bluzy to za mało na zimę. Pan Patrick zdecydował, że Kraig będzie odpowiedzialny za dowiezienie mnie na pogotowie, gdzie mieli mnie pozszywać, a potem miał mnie przetransportować na komisariat. Powiedział mi, że jedną noc będę musiała spędzić na posterunku, tak dla zasady. Zgodziłam się. Co innego miałam zrobić? W moim domu następnych kilka dni będzie kręciło się mnóstwo ludzi. Potem przyślą ekipę sprzątającą, a ja wrócę do siebie. Musiałam tych kilka dni gdzieś przecierpieć.
  Kraig był synem mojego doktora, więc widzieliśmy się już nie raz i nie raz już rozmawialiśmy. Teraz też nie mieliśmy problemu ze znalezieniem tematu. Co prawda to Kraig cały czas trajkotał, a ja mu czasem odpowiadałam, ale to też liczyło się jako rozmowa. Na komisariat zajechaliśmy około 18. Było ciemno i zimno, zimnej niż w dzień. Dlatego tak bardzo uderzyło we mnie ciepło aresztu.
  - Cześć Kraig - powiedział znajomy głos. Spojrzałam na lewo. Twarz nic mi nie mówiła, ale mimo to wiedziałam kto się odezwał. Ta pani za każdym razem odbierała moje zgłoszenia. - To jest ta słynna, pechowa Leah?
  - Dobry - mruknęłam, czując jak zmęczenie powoli mąci mi w głowie. Ledwo czułam ramię przez ogromną dawkę znieczulenia jakie mi podano na pogotowiu, przez co miałam wrażenie jakbym straciła lewą rękę. Od tego znieczulenia aż kręciło mi się w głowie i myślałam tylko, czy to aby normalne i legalne, żeby dawać taką dawkę osobie niepełnoletniej. Na chwilę straciłam równowagę, ale Kraig mnie złapał i przekazał jakimś dwóm policjantom, którzy mieli mnie zaprowadzić do pomieszczenia, w którym miałam spędzić dzisiejszą noc. W praktyce wyglądało to trochę inaczej, bo funkcjonariusze musieli mnie praktycznie za sobą ciągnąć. W końcu dotarliśmy do 'mojego pokoju', który na co dzień był używany jako schronienie przed szefem. Przebrana w jakieś kupione po drodze z pogotowia ciuchy, które pomogła mi nałożyć koleżanka Kraiga i nadal trochę niemrawa, padłam na kanapę. Kraig przepraszał, że nie ma nic wygodniejszego, ale zbyłam go głośnym pomrukiem, wydobywającym się z mojego gardła. Chwilę potem zostałam sama, śpiąca i zamknięta na klucz w pokoju, który miał dziwnie grube ściany i zakratowane czymś srebrnym okna.

poniedziałek, 22 czerwca 2015

Rozdział 9.

Witam z powrotem!
W 9 rozdziale zaczynają dziać się bardzo fajne rzeczy. :3
O tym czemu mnie nie było, co będzie, a czego nie..
Więcej na moim głównym blogu (Mam wiele twarzy).


***

  Cały ostatni tydzień przymusowego pobytu w domu kazałam nie wpuszczać nikogo, kto przyszedłby do mnie w odwiedziny. Zabunkrowałam się w pokoju i pisałam wszystko od nowa. Zapisałam dwa zeszyty, prowizorycznie odtworzyłam kilka zdjęć i z każdym następnym ruchem długopisu nabierałam dziwnego przeświadczenia, że paczka dziwaków ma coś wspólnego z tą sprawą. Nawet kiedy wróciłam do szkoły, bacznie obserwowałam ich zachowanie, odruchy i mimikę. Analizowałam wszystko, jednak w zachowaniu Adrienne i spółki nie mogłam wyczuć ani wywnioskować niczego, co mogłoby być przejawem nienawiści czy chęci likwidacji mojej osoby. Po trzecim tygodniu bezowocnych przemyśleń i obserwacji, rzuciłam to wszystko w diabły. To nie na mój mózg. Jeśli to nie ci dziwacy chcą mnie zlikwidować, to kto? Postanowiłam, że zapomnę o wszystkim, bo wiedza, do której dążyłam przez ostatnich kilka tygodni, mogła mi bardziej zaszkodzić niż pomóc.
  Wbiłam stopy w drugie, grube skarpety, na które potem wcisnęłam glany. Był już koniec stycznia. Sprawę wypadku umorzono, a ja nadal nic nikomu nie powiedziałam o włamaniu ani o zwierzętach, które tak często widywałam. A do tego, pizgało złem. Było tak zimno, że trzęsłam się na samą myśl o wyjściu z domu. Dziś zaczynały się ferie zimowe, a ja miałam przed sobą perspektywę dwóch tygodni leżenia w łóżku z gorącą herbatką i książkami. Cała rodzinka wyjeżdżała w góry, wierząc, iż mój kit z nocowaniem u Adrienne był prawdą. Uśmiechnęłam się pod nosem. Dwa tygodnie błogiego nic nie robienia.
  - Leah! - usłyszałam znajomy głos. Odwróciłam głowę. W drzwiach wyjściowych stała Ad, machając do mnie. - Pospiesz się!
  - Już idę! - zawołałam i zaraz byłam przy niej.
  - Co ty taka szczęśliwa? - szepnęła, wciskając mi łokieć pod żebra.Poczochrałam jej włosy.
  - Ferie się zaczynają, to co? Mam płakać? Luz, blues i kebaby - zaśmiałam się głośno. Z moich ust buchnęła para, kiedy ryknęłam śmiechem na widok padającej na ziemie Adrienne, która padła pod ciężarem Maxa. Chłopak podniósł się z ziemi i podjął przerwaną czynność uciekania przed wkurzonym Akim. Karrie i Alex tarzały się ze śmiechu, a Raisa podniosła Ad z ziemi, obdarzając Maxa piorunującym spojrzeniem. Chris i Frank robili coś na komórkach, by chwile potem także ryknąć śmiechem. Rozejrzałam się wokoło. Inni uczniowie mijali nas szybkim krokiem. Kiedyś miedzy nimi byłam także ja. Teraz bawiłam się w najlepsze z tymi dziwakami. Zaśmiałam się pogodnie. Życie stało się takie piękne, od kiedy poznałam osoby tak samo nienormalne jak ja.
  Spojrzałam za okno na przesuwający się obraz zimowego lasu. Dwa tygodnie samotnego siedzenia w domu. Uśmiechnęłam się. To mi się podoba. Wysiadłam z autobusu dwa przystanki wcześniej niż zwykle. Przebiegłam na drugą stronę ulicy i wspięłam się na płot odgradzający las od drogi ekspresowej. Zeskoczyłam na śnieg i rozejrzałam się ostrożnie. Pierwszy raz od dłuższego czasu weszłam tu bez większych przygód, a mimo to i tak czułam się nieswojo. Wzięłam głęboki wdech i zrobiłam kilka kroków między ściany drzew. Nic się nie działo, więc parłam dalej przez śnieg. Moje nogi były do kolan przemoczone, woda chlupotała nawet w moich glanach, kiedy wreszcie dotarłam do leśnej drogi. Drogi? Przepraszam. Nawet jeśli tu kiedyś była droga, teraz jednak znajdowała się pod grubą warstwą śniegu. Brnęłam dalej przez las swoją stałą trasą. Muzyka zagłuszała wszystko, a ja patrzyłam pod nogi, więc kiedy kątem oka zauważyłam ruch po prawej stronie, zatrzymałam się gwałtownie. Powoli zdjęłam słuchawki. Między drzewami nikogo nie było. Moje serce mimowolnie przyspieszyło. To tylko przywidzenia lub jakiś krzak poruszany przez wiatr. Mimo tak logicznych i racjonalnych tłumaczeń wyłączyłam muzykę, chowając słuchawki do plecaka, który nałożyłam na oba ramiona. Tak wygodniej było mi biegać. Trzeba być gotowym na każdą ewentualność. Ruszyłam dalej, jednak nie zauważyłam, że szłam energiczniej, niżbym chciała. Nagle usłyszałam szybkie kroki stawiane na skrzypiącym śniegu. Odwróciłam się gwałtownie, moje serce zamarło, a ja myślałam tylko jedno: 'Zaraz umrę'. W ostatniej chwili zauważyłam między drzewami spłoszoną sarnę. Tym razem nie szłam już szybko. Ja prawie biegłam. Czas przyznać to przed samą sobą. Bałam się cholernie się bałam, że ten jeden paniczny, szybki wdech może być moim ostatnim. W jednej chwili przypomniałam sobie wszystkie horrory, które oglądałam i wszystkie przerażające sytuacje, które przeżyłam. Zwolniłam trochę, żeby się rozejrzeć i ocenić ile mniej więcej czasu zajmie mi jeszcze droga do domu. Przeklinałam zimę. Było co raz ciemniej, a ja nie przeszłam jeszcze nawet połowy drogi. W kilka sekund obrałam właściwy kierunek i zeszłam z wyznaczonej trasy. Przedzierając się na przełaj między drzewami, co chwila potykałam się o korzenie, ale po piętnastu minutach zobaczyłam prześwit wolnej przestrzeni. Przyspieszyłam, znów prawie biegnąc. Wypadłam z lasu jak torpeda. Czułam jak coś ściskało moje serce. To był strach. Strach zacisnął się na wszystkich wlotach głównych żył. Mimo to, nie zawahałam się zatrzymać i odwrócić. Poparzyłam na ścianę drzew. Mo że i byłam przerażona, ale coś innego, inne emocje, jeszcze większe od strachu, gromadziły się w mojej świadomości. Fascynacja. Studnia szalonej fascynacji. Chciałam się odwrócić i odejść, jednak coś, co przebiegło między drzewami, zatrzymało mnie natychmiast. Nogi wrosły mi w ziemię, a ja nie mogłam się ruszyć. Tym razem widziałam to wyraźnie. Gęste futro o kolorze ciemnego miodu. Ogromny łeb i jeszcze większe cielsko. Zwierzę zatrzymało się na skraju lasu, stając przodem do mnie. Złote oczy jarzyły się bladym blaskiem, a od wystawionych kłów odbijały się ostatnie promienie zachodzącego słońca. Moje serce zwolniło, prawie się zatrzymując. Wilkopodobny zwierz zrobił kilka kroków w moją stronę. Nie bałam się go. W jego oczach było coś uspokajającego, coś co znałam, coś... ludzkiego. I nagle powietrze przeszył huk strzału. Zwierzę wydawało się nieporuszone, patrząc na coś za mną. Potem spojrzał na mnie, wykrzywił swój pysk w dziwnym grymasie i wbiegł z powrotem do lasu. Osunęłam się na ziemię.
  -Nic ci nie jest? - spytał mój sąsiad, klękając przede mną. Obok położył wiatrówkę i zaczął mi się dokładnie przyglądać. Pokręciłam głową, tłumacząc swoje zachowanie szokiem. On coś jeszcze mówił, o coś pytał, ale ja odpowiadałam zdawkowo, monosylabami, więc w końcu pomógł mi wstać i odprowadził mnie do głównej drogi. Podziękowałam mimo, że nie czułam takiej potrzeby. Ruszyłam do domu. Nie czułam się zagrożona przy tamtym zwierzęciu. Wręcz przeciwnie. Chciałam do niego podejść, dotknąć jego futra.. Moje ciało chyba jednak myślało inaczej, bo nie mogłam trafić kluczem w dziurkę. Ręce drżały mi niemiłosiernie, nogi zresztą też. Próbowałam wmówić sobie, że to od zimna. Tak, to z zimna. Tak bardzo żałowałam rozstania z tym wilkiem. Nagle usłyszałam przeciągłe wycie. Naokoło było już prawie zupełnie ciemno. Klucz zaczął pasować. Drzwi się otworzyły, a wraz z nimi otworzył się mój zdrowy rozsądek. To zwierze mogło być chore. Mogło wydawać się spokojne, a tak naprawdę chcieć mnie zabić. Zabarykadowałam się od wewnątrz, włączyłam na dole wszystkie światła i dopiero poczułam zmęczenie. Adrenalina zniknęła, a na jej miejsce pojawiło się otępienie.
  - Leah? - podskoczyłam przerażona, słysząc głos dochodzący z piętra. - Dopiero wróciłaś? - spytała Jen, pojawiając się na schodach. Pokiwałam głową, mówiąc, że wracałam przez las. - Oj, to niebezpieczne. Tyle razy ci mówiłam - westchnęła mama.
  - Wiem, wiem - mruknęłam. Rzuciłam plecak w przedpokoju, zdjęłam buty i skarpety i na boso, z glanami w ręku, poszłam do łazienki. Przebrałam się w suche ciuchy, mokre rozwiesiłam na kaloryferach i wróciłam do Jen. Pomogłam jej w układaniu ubrań w walizkach, ale po chwili mój żołądek upomniał się o swoje prawa. Zajrzałam do lodówki. Miałam ochotę na mięso, dobre soczyste mięso. Wyjęłam zamrożoną pieczeń z zamrażarki i odgrzałam ją sobie. Cały wieczór łaziłam za Jen i jej pomagałam. Kiedy wrócił Chad z dzieciakami, przywitałam się z nim i nie omieszkałam zapomnieć o obowiązkowej kłótni z Victorią i sprzeczce z Tomem. Wreszcie nikt nie chciał wchodzić do łazienki po cokolwiek, więc zamknęłam się w niej na klucz i zanurzyłam się w wannie pełnej ciepłej wody. Po godzinie wyszłam z pomieszczenia umyta, ubrana i poczochrana. Padłam na łóżko, skuliłam się i z ręcznikiem na głowie, zasnęłam.
  - Leah - usłyszałam obok ucha. - Wstawaj - poczułam lekkie tykanie w ramię. Podniosłam się, przecierając oczy. Wyszłam z pokoju, wypychając z niego Jennifer i obie podążyłyśmy na dół.
  - Na stole w kuchni masz pieniądze, żebyś nie żerowała całkowicie na rodzicach Adrienne. Klucz zostawiam obok kasy. Coś jeszcze? - powiedział Chad, krążąc po salonie. - O, właśnie. O której mniej więcej do niej jedziesz?
  - Po południu - ziewnęłam, ledwo utrzymując kontakt z rzeczywistością. Spojrzałam na zegarek. Czwarta. Nieludzka pora na budzenie potwora.
  - Leah! My jedziemy! Trzymaj się! - zawołała Jen, siadając na fotelu pasażera. Chad odpalił samochód i pojechali. Rozbudziłam się praktycznie od razu. Poszłam do siebie na górę i zniosłam na dół głośniki i wieżę. Włożyłam płytę z osobiście ułożoną składanką i po chwili domem wstrząsnął huk gitar, perkusji i basu. Zaraz potem dołączył do nich wokal. Jedząc kanapkę, posprzątałam swój pokój. O ile wpieprzenie wszystkiego do szafy i pod łóżko można nazwać sprzątaniem. Zaraz potem zasiadłam przed telewizorem. Włączyłam muzykę i zapuściłam pierwszy, lepszy film z kategorii 'horror'. Okryłam się kocem i bacznie analizowałam fabułę. Zaczynało się ciekawie, ale po dwudziestu minutach wszystko zaczęło się walić. Poszłam do kuchni po dwulitrowy dzbanek herbaty i kanapki, po czym włączyłam nowy film. I tak minęła pierwsza połowa dnia. Koło 13.00 odechciało mi się szukać choć trochę strasznego horroru, więc sięgnęłam po książkę. Przewracałam się z boku na bok, wierciłam się okropnie, ale nijak nie mogłam znaleźć wygodnej pozycji. Wstałam i odgrzałam sobie obiad z wczoraj. Postanowiłam następnego dnia pojechać do miasta po jedzonko. Zerknęłam na zegarek. Już dawno po 15, a ja nie zauważyłam jak ciemno się zrobiło. Żując pyszne mięsko, postanowiłam dziś nie biegać. Nie wiedziałam czemu, ale bolała mnie złamana przed miesiącem noga. Bieganie miało być formą rehabilitacji, jednak moja kończyna dziś odmawiała pełnego posłuszeństwa. Rozejrzałam się po kuchni. Z nudów pozmywałam naczynia i odkurzyłam wszystkie pomieszczenia. Oczywiście muzyka była cały czas włączona, a ja podrygiwałam w jej takt, drąc się wraz z wokalistami, mimo lekkiej nieznajomości tekstu. Koło siódmej trzydzieści napisała do mnie Adrienne, pytając co robię. Odpisałam, że mama kazała mi sprzątać i właśnie drze się na Vickę. Po chwili otrzymałam następną wiadomość od nieznanego numeru. "WIDZĘ." Z dziwnym wyrazem twarzy spojrzałam w okno, po czym się roześmiałam. Co prawda histerycznie, ale się roześmiałam. Z lasu patrzyły na mnie dwie pary żółtych, jarzących się ślepi. Zwierzęta były tuż za moim ogrodzeniem. Miałam ochotę pobiec na górę jak najszybciej, ale coś podpowiadało mi, że lepiej tego nie robić. Odwróciłam się tyłem do całkowicie przeszklonych drzwi prowadzących na taras. Zabrałam telefon, koc, poduszkę i powoli, powolutku ruszyłam do schodów. Krok za krokiem, a kiedy dotarłam do pierwszego stopnia strach zwyciężył. Pędem pokonałam pierwsze piętro i wpadłam do pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Co się właśnie, do cholery, wydarzyło? Drżącymi rękoma otworzyłam SMS-a od Adrienne.

"Nie bój się."

  Moje serce naprawdę stanęło. Na sekundę cały świat się zatrzymał. Nie czułam się bezpieczna nawet we własnym domu. Próbując uspokoić swoje drżące miejsce, położyłam koce i poduszkę na łóżko. Miałam spać na dole. Miałam spać w zasięgu wzroku tych zwierząt. Sama myśl o tym mnie przerażała. Powoli się uspokoiłam. One nic mi nie zrobią. Było tylko kilka procent szans, że odnajdą i przeskoczą furtkę. Jeszcze mniej prawdopodobne okazywało się to, że wybiją tarasowe drzwi. Postanowiłam przemyć twarz, żeby ostatecznie przygotować się do spania, ale jak zwykle moje plany, to zwykła fikcja. Wdrapałam się na łóżko, mimo, że moje nogi ledwo mnie słuchały. Otworzyłam okno na całą szerokość. Miałam szczęście, że akurat nie padał śnieg, bo nagły, zimny wiatr wdarł się do pomieszczenia. Spojrzałam na las. Zwierzęta zniknęły. Gdzieś tam z tyłu mojej podświadomości odczułam ogromną ulgę. Po chwili dopiero zauważyłam jak bardzo wyostrzył mi się wzrok. Zachwyciłam się tym, prześlizgując spojrzeniem po ścianie drzew. Widziałam dokładnie każdą gałązkę mimo egipskich ciemności. Widziałam ich każdy, nawet najmniejszy ruch. I nagle usłyszałam odległe, przeciągłe wycie. Wydawało mi się, że to zaproszenie.  "Chodź do nas. Czekamy."  Miałam ochotę odpowiedzieć tym samym, jednak zrozumiałam, że zwierzęta były zbyt daleko.
  -Chciałabym tam z wami być.. Wolna.. - szepnęłam, wyciągając rękę w stronę lasu. Zrobiło mi się nienaturalnie ciepło. Gęsia skórka zniknęła. Trwałam jak w transie, tłumiąc w sobie chęć odpowiedzenia na wołanie tych.. tych.. wilków. Wyobraziłam sobie jak biegnę po lesie, między drzewami biegną one. Śnieg skrzypi pod stopami, chłodny powiew smaga twarz, ale ja już nie czuję chłodu. Biegnę o wiele szybciej niż zazwyczaj, jednak jestem szczęśliwa. Przeskakując nad wystającymi korzeniami, omijam gałęzie, wybijam się w górę przeskakując strumyk. Oh, jak ja bym chciała tam być. 
  Otworzyłam oczy, zeszłam z łóżka i zamknęłam okno. Tęsknie spojrzałam na las malujący się czernią tuż za moim płotem. Moje serce zadudniło. Nie chciałam siedzieć w czterech ścianach. Za mało miejsca, za mało.. Wzięłam głęboki wdech i cudem stłumiłam pokusę wyjścia z domu. Poczłapałam do łazienki. Umyłam twarz i wytarłam ją pobieżnie. Spojrzałam w lustro, a ręcznik, który trzymałam w dłoni, upadł powoli na ziemię. Zbliżyłam twarz do zwierciadła jeszcze trochę. Podciągnęłam do góry powiekę, dokładnie przyglądając się swoim tęczówkom. Albo to efekt światła, albo mi właśnie rozjaśniły się oczy. Do tej pory piwne, teraz były ledwie zielonkawe. Powiedziałabym nawet, że zielono-niebieskie. Szybko wykręciłam numer doktorka i opisałam mu swoją sytuację. Przez chwilę się nie odzywał, po czym westchnął ciężko.
  -Na ujawnienie się zmienności koloru tęczówek nigdy nie jest za późno, słoneczko. Nie masz czym się przejmować. nie jest to groźne, nawet choroba to to nie jest - stwierdził. Odetchnęłam z ulgą, kończąc rozmowę. Wzruszyłam ramionami, żeby rozluźnić barki. Byłam zbyt zmęczona nic nie robieniem, nie dałam rady myśleć. Położyłam się, otaczając swoje ciało dwoma kocami. I znów proszę państwo, oto Kapitan Naleśnik wkracza do akcji! Zaśmiałam się cicho, przytulając ukochaną maskotkę. Zaraz przed zaśnięciem przez umysł przemknęła mi dziwna myśl, która była tylko stwierdzeniem faktu, nic to jednak nie zmieniało. Ważne, że nadal było dziwne. Czułam dziwne ciepło wylewające się z mojego serca i przechodzące na wszystkie komórki ciała. Śnił mi się las nocą i trzy wilki, a pośród nich byłam ja.
  Wierzgnęłam dziko, sprawdzając boleśnie ciepło kaloryfera swoją głową. Otworzyłam oczy, sycząc z bólu. Potarłam zranione miejsce. Grzejnik był niestety zimny, co oznaczało, że musiałam rozpalić w piecu. Spojrzałam za okno, a zaraz potem na wyświetlacz komórki. Czemu, do ciemnej cholery, obudziłam się o 6.08 w dzień wolny? Przeciągnęłam dłonią po twarzy. Jak mus, to dżem. Trzeba wstawać. Ubrałam się ciepło i nawet nie korzystając z toalety, zeszłam na dół. Wcisnęłam stopy w rozwalające się już, białe adidasy, włożyłam grubą kurtkę w kolorze zgniłej zieleni i wyszłam na mróz. Śnieg zachrzęścił pod moimi stopami, kiedy zeskoczyłam ze schodków. Ledwo co widziałam, bo było jeszcze dość ciemno, jednak mój wzrok przyzwyczaił się do ciemności jak zwykle zadziwiająco szybko. Zwaliłam to na wczesną porę i poszłam prosto do składziku z drewnem. Wzięłam polan i podreptałam do tylnych drzwi garażowych, do których zapomniałam klucza. Zirytowana rzuciłam drewno pod drzwi i prawie pobiegłam po nieszczęsny klucz. Wreszcie, kiedy już wszystkie bramy były już otwarte, naniosłam drewna do kotłowni. Podniosłam klapę i wrzuciłam tyle gazet i polan ile się zmieściło. Rozejrzałam się naokoło i w końcu znalezisko wpadło mi w ręce. Kawałek łuczyny wsadziłam sobie w zęby i zmarzniętymi rękoma chwyciłam paczkę zapałek. Pierwsza nieudana próba podpalenia łuczywa skończyła się przypaloną skórą na palcu, druga - zwęglonym kawałkiem paznokcia, a trzecia prawie podpalonymi włosami. W końcu udało mi się rozniecić dość duży ogień. Zadowolona zamknęłam tylne drzwi i pomaszerowałam do domu. Zrobiwszy sobie śniadanie, zaniosłam je do łazienki. Nalałam wody do wanny i zanurzając się w kojącym cieple, pożarłam wszystko, co przygotowałam. Palec nieznośnie piekł, ale nie zważając na to, leżałam rozwalona w wannie. Nagle mój telefon rozdzwonił się. Z jękiem sięgnęłam po niego i odebrałam. Mama. Pytała co jadłam, co robię, jak się bawię i czy wszystko jest dobrze. Sprzedałam jej zmyśloną na poczekaniu historyjkę o wielkiej bitwie na poduszki, łażeniu po mieście i filmowym wieczorze z popcornem i mnóstwem śmieciowego jedzenia. Łyknęła wszystko, mówiąc, żebym bawiła się dobrze, po czym się rozłączyła. Ledwo odłożyłam telefon, a on znowu oznajmił, że ktoś dzwonił. Odebrałam, nie patrząc na wyświetlacz.
  - Halo? - powiedziałam, kiedy nikt nie raczył się odezwać. W końcu usłyszałam świst powietrza, który trochę przypominał westchnięcie. Chwilę potem w słuchawce rozległ się cichy śmiech, który z czasem przybierał na sile. Im głośniejszy był, tym bardziej przerażający się wydawał. Miałam ochotę rzucić komórką o ścianę, może nawet utopić ją w wannie, ale głos nagle ucichł.
  - Jak tam twój palec? Bardzo boli? - spytał. Ciarki przebiegły mi po plecach, a serce tłukło boleśnie o żebra. - Odpowiesz mi, Leah? - przeraziłam się, znów słysząc przerażający dźwięk. Otworzyłam usta, ale gardło miałam zaciśnięte jakby pod naciskiem grubego sznura. - Czyli nie odpowiesz. Trudno. I tak niedługo się spotkamy. Do zobaczenia, Leah. Do zobaczenia.. - wyszeptał, rozłączając się. Zostałam sama z dzwoniącą ciszą i pikającym sygnałem dochodzącym z telefonu. Drżącymi rękoma odłożyłam komórkę na ziemię. Starając się robić jak najmniej hałasu, wyszłam z wanny i wrzuciłam na siebie koszulkę. Po cichu wyszłam z łazienki, nie sprzątając po kąpieli. Po cichu przeszłam do pokoju i włożyłam tyłek majtki. Jeśli musiałabym z kimś teraz walczyć, to nie chciałabym tego robić z gołą dupą. Sięgnęłam do środka szafy i wyciągnęłam z niej kij baseballowy zrobiony przeze mnie z rzeźbionej nogi stołowej. Na palcach zeszłam na piętro, a potem na parter. Z garażu dochodził do mnie odgłos powolnych kroków. Szybko tam dotarłam, trzymając kij w pogotowiu, jednak oprócz otwartych na oścież tylnych drzwi i zimnego wiatru, nie znalazłam nic. Zrezygnowana opuściłam kij opierając go o podłogę. Rozejrzałam się po pomieszczeniu.Nie patrzyłam pod nogi przechodząc od drzwi do przeciwległego kąta, więc wiadomo było, że musiałam o coś się potknąć. Nie wiedziałam jednak, że okaże się to zamkiem od tylnego wyjścia. Przyjrzałam się drzwiom. Dość mocne, nie ze sklejki tylko z normalnego drewna. Na miejscu zamka widniała dziura wielkości trzech moich pięści. Dreszcze przebiegły mi po plecach. Zmusiłam się do przymknięci drzwi i zablokowania ich krzesłem. Teraz musiałam wykombinować jak je uszczelnić. Rozejrzałam się ponownie i mój wzrok padł na duże kawałki opony samochodowej. Sięgnęłam po skrzynkę z narzędziami mojego ojca i wyjęłam stamtąd młotek, gwoździe i duży scyzoryk. Uklękłam na ziemi krzywiąc się trochę. Za zimno. Przyłożyłam ostrze do gumy i po chwili miałam w ręku czarny, gumowy prostokąt trochę większy niż dziura w drzwiach. Wzięłam w zęby kilka gwoździ i podeszłam do drzwi. Nogi drżały mi niemiłosiernie, ledwo dawałam radę utrzymać młotek zmarzniętymi dłońmi, ale w końcu dopięłam swego. Leah - mistrzyni naprawiania rzeczy. Uszczelnić drzwi starą oponą od samochodu. Tylko ja. jeszcze raz na wyłamany zamek i przestało być śmiesznie. Ogarnęło mnie uczucie strachu. To już nie była zabawa. tego nawet pod nękanie podciągnąć się nie dało. Nie wiem kto się tu włamał ani czego chciał, ale musiał być bardzo silny i sprytny. Nawet z jakimkolwiek narzędziem w ręku nie dało się wyłamać zamka w takich drzwiach  tak, żebym tego nie usłyszała. Coś musiał zrobić.. Telefon. Dzwonili do mnie, zajęli strachem i myśleniem tylko o tym. Musiałam wykombinować coś, żeby móc czuć się bezpiecznie. Zrobiłam krok w przód i poczułam mrowiący ból w stopach. No tak. Nie miałam spodni, skarpet, butów.. Nawet o staniku zapomniałam. Stawiając delikatnie kroki, dotarłam do swojego pokoju. Ubrałam się ciepło, tak, żebym w każdej chwili mogła wybiec z domu bez obawy o odmrożenia. Nałożyłam koszulkę i grube rajstopy, a do tego wybrałam spodnie z największą ilością kieszeni i bluzę z polarem w środku. Trzy pary skarpet, trapery, jeszcze jedna bluza i byłam gotowa. Wzięłam plecak i ponownie zeszłam na dół. Rozejrzałam się po korytarzu. Ubranie miałam, kasa leżała bezpiecznie w plecaku, telefon też. Co jeszcze? Broń. Musiałam mieć broń. Wróciłam do garażu. Młotek, gwoździe, kij baseballowy i po chwili powstała z tego prowizoryczna maczuga. Wzięłam zamach na próbę i zadowolona oparłam ją sobie o ramię. Przeszłam do sypialni Jennifer i Chada. Zdjęłam materac z łóżka i przeszukałam cały stelaż w poszukiwaniu małego kluczyka. Podeszłam do szafki nocnej i otworzyłam ją. W środku stał mały sejf, który otworzyłam tymże małym kluczykiem. Włożyłam pełny magazynek, przeładowałam, zabezpieczyłam i schowałam do kieszeni. Po chwili stwierdziłam, że był zbyt widoczny, więc włożyłam go pod gumkę od rajstop. Zaniosłam maczugę do pokoju i schowałam ją pod poduszkowym fotelem w szafie. Sprawdziłam i zasłoniłam wszystkie okna, wszystkie drzwi pozamykałam, dodatkowo przekręcając klamki lekko w górę. Zrezygnowałam z zabierania słuchawek. Teraz musiałam być czujna. Włożyłam do plecaka dwa zapasowe magazynki, zgarnęłam ze stołu bilet miesięczny, wyszłam z domu i zamknęłam drzwi na klucz. Ruszyłam ku przystankowi, a w głowie kołatało mi jedno pytanie. czy wszystkie kule są aż tak srebrne?


***

Pisanie trochę się przedłużyło, gdyż niestety mój komputer przestał zupełnie pracować i trzeba było wymienić kartę graficzną i płytę główną.
Następny rozdział powinien pojawić się do piątku lub soboty. :3
A w MSDW dzieje się, oj dzieje. :3

czwartek, 12 marca 2015

Rozdział 8.



W 'Dziewięciorgu' dzieje się, oj dzieje.
Włamania, morderstwa, policja i tajemnicze zwierzaki z lasu..
Leah ma ciężko, ale mówiąc szczerze, chcę mieć jak ona. xD

Następny rozdział będzie z My Sweet dark World.
Shion i jej paczka powracają! XD


***


  -Ty byłaś celem - powiedział, wciskając mi w dłoń zakrwawioną kartkę, tą samą, którą czytałam tuż przed wypadkiem. Spojrzałam na doktora pytająco.
  -Czemu pan mi to mówi? - spytałam zgniatając papier w ręku.
  -Jesteś inteligentną dziewczyną, przebiegłą, błyskotliwą i tak cholernie chytrą, że to aż nierealne. Jeśli damy ci nad tym trochę pomyśleć, będziesz o wiele bliżej rozwiązania niż my. Poza tym mam wrażenie, że wiesz coś więcej. Więcej niż można mówić na głos. Nie chcę wiedzieć, to musi zostać tajemnicą. Chcę tylko, żebyś pomogła rozwiązać tą sprawę - doktor spojrzał na mnie z nadzieją. Westchnęłam ciężko.
  -Niech pan mówi co wie - zażądałam.
  -Kierowca autobusu był trzeźwy, a przynajmniej na to wskazywał tor jazdy. Jeden ze świadków zeznał, że znikąd pojawiły się światła tira i autobus nagle przekoziołkował na pobocze. Parę sekund później staną w płomieniach. Wybuchł zanim ktokolwiek zdążył się zorientować co się stało. Ciebie znaleziono u podnóża skarpy. Prawdopodobnie wybiłaś głową szybę, kiedy wypchnęła cię siła odśrodkowa, zleciałaś ze skarpy i odbiłaś się od siatki, odgradzającej drogę od lasu - lekarz zawiesił się.
  -Co z innymi? - spytałam zaciekawiona. Doktor milczał przez chwilę.
  -Nie żyją. Wszyscy - odparł starszy pan po chwili ciszy. - To był wypadek, to nie twoja wina...
  -No chyba. To jasne, że nie moja. Zdarza się. Wypadek jak każdy inny - wzruszyłam ramionami, a lekarz po kilku sekundach odrętwienia, spojrzał na mnie czule.
  -Nigdy nie przestaniesz mnie zadziwiać - uśmiechnął się. Odwzajemniłam gest i poprosiłam, by w ścisłej tajemnicy przyniósł mi zeszyt i długopis. W milczeniu spełnił moją prośbę. Nie pytał po co, nie pytał dlaczego.. Typowy przypadek człowieka 'im mniej wiem, tym dłużej żyję'.
  Nie miałam wizyt. Nie chciałam ich. Doktor przeciągał przeniesienie na inny oddział tak długo, jak mógł, jednak w końcu musiał się poddać. Wtedy zaczęły się odwiedziny. Przez cały tydzień przychodziła rodzinka, nikt inny, jednak jeśli ma się taką familię jak moja, to godzina dziennie z całym jej kompletem jest istną katorgą.
  Trzy tygodnie. Tyle czasu leżałam w szpitalu. Potem przenieśli mnie. Do domu. Jeszcze dwa tygodnie bez możliwości ruszenia się poza wyznaczony teren. To oznaczało też więcej czasu na przemyślenie sprawy wypadku. Widziałam ICH. Byli tam. Biegli na autobus. Mimo to wszystkie ślady wskazywały na zwykłe zderzenie tira ze środkiem komunikacji miejskiej. Poza tym była jeszcze kobieta (dziewczyna?) ze zwierzęciem. Ona mnie uratowała. Gdyby nie to, zginęłabym.
  Mój zeszyt z dnia na dzień robił się coraz bardziej zapisany. Pierwsze co przemyślałam to przebieg wypadku. Policji powiedziałam, że podczas całego zdarzenia miałam na uszach słuchawki, potem bełkotałam coś o huku, latającym szkle, bólu i ciemności, czyli typowe zeznanie uczestnika wypadku. Rzeczywiście, ta druga część była prawdziwa, jednak bardzo ukróciłam opowiadanie swoich przeżyć. Przecież nie mogłam im wszystkiego powiedzieć. Wysłali by mnie do wariatkowa. Kiedy połączyłam to, co widziałam z dowodami, które dostałam od syna doktora, wszystko nabrało kształtu. Układało się to w zwykłe prześladowanie, ewentualnie próbę zabójstwa. Pozostawała jeszcze kwestia moich wspomnień, które były zbyt wyraźne i zbyt dokładnie jak na wynik szoku powypadkowego. Doszłam do wniosku, że całe to zdarzenie było zaplanowane. Najpierw dodatkowe zajęcia w szkole, potem kartka z groźbą w autobusie, w którego kilka metrów przed moim przystankiem wjeżdża tir, za którego kierownicą siedzi zamachowiec-samobójca, a trzy potwory w tym samym czasie znajdują się blisko mnie. Kobieta i jej zwierze też nie znaleźli się tam przypadkiem. Wiedziała co się stanie i sprawiła, żebym wyszła z wypadku bez większych obrażeń. Cała piątka wiedziała co nadchodziło, jednak wątpię, żeby pracowali nad tym razem. Tirowiec i Potwory definitywnie chcieli mojej śmierci, a Kobieta mnie uratowała.
  Wszystko czego się dowiedziałam, zapisałam w zeszycie, który dostałam od doktora.  Kiedy jednak otwierało się go od drugiej strony, natrafiało się na moje przemyślenia na temat tajemniczych Zwierząt i włamania do mojego pokoju. Było minęło, ale coś nadal nie dawało mi spokoju. Coś, co łączyło wypadek, Zwierzęta, włamania i napaść na wycieczce. Za każdym razem było ciemno, okej, ale to nie jest żadne połączenie. Coś innego, zupełnie innego... Tak! Wiem co to! To wszystko łączył zapach...
   -Leah. Mogę wejść? - spytała jen. Cała koncentracja i odpowiedź poszły sobie umrzeć, a ja zostałam, poirytowana brakiem wiadomości.
  -Wchodź - powiedziałam stukając długopisem w zeszyt. Drzwi otworzyły się, jednak ja nie podniosłam wzroku znad papierów zaściełających moje łóżko. Próbując odgrzebać odpowiedź spod tony niepotrzebnych myśli, rysowałam na marginesie dziwne szlaczki, wyglądające trochę jak rozlany kompot. Hmm.. Ładnie nawet wyszło...
  -Masz gości - powiedziała Jennifer, schodząc z drogi moim 'gościom'. Znając życie zaraz wpadnie tu z herbatą i ciasteczkami. Na wzmiankę o innych ludziach niż moja matka, podniosłam głowę. W pokoju stanęło osiem osób. Cała ta dziwaczna banda, z którą trzymałam się od początku roku, była teraz u mnie w domu. Przez głowę przemknęła mi myśl, że ten moment też jest jakoś powiązany z wymienionymi wcześniej sytuacjami. Do  tego wszystkiego dochodziły jeszcze zabójstwa dwóch znanych mi osób przecież.
  -Cześć - powiedziałam, zbierając szybko papiery  z łóżka. Upchnęłam szybko wszystko w szufladzie z bielizną, która znajdowała się obok łóżka i wróciłam wzrokiem do swoich gości. - Siadajcie - zaprosiłam ich gestem ręki. Przez chwilę nikt się nie ruszał. Przez chwilę czułam napiętą atmosferę i ciężkie powietrze. Przez chwilę ledwo mogłam oddychać. Przez chwilę dziwna grupka ludzi wyglądała jakby chciała się na mnie rzucić i rozerwać...

A potem nagle wszystko znikło.

  Ad, Karrie i Alex usiadły na łóżku, Raisa przyciągnęła sobie krzesło, a reszta musiała zadowolić się podłogą wyłożoną panelami. Mądrzejsi lub po prostu szybsi Max i Aki zajęli dywan.
  -Jak się czujesz? - zagaiła Ad.
  -Tak jak wyglądam - wzruszyłam ramionami.
  -Wyglądasz jak zmutowane dziecko z Czarnobyla - wypaliła unosząc brwi.
  -I dokładnie tak się czuję - przytaknęłam z poważnym wyrazem twarzy. Karrie i Raisa prychnęły cicho, a zaraz po nich wszyscy wybuchnęli śmiechem. Potem Każdy po kolei długo i wyczerpująco opowiadał mi o szkole, o tym co tam się dzieje, nowe plotki, reakcje ludzi na mój wypadek i moje uczestnictwo w nim. Jednym słowem - bzdury. Bzdury, które pomagają przestać myśleć. Odkryłam, że właśnie tego mi teraz trzeba było.
  Z tematu szkoły przeszliśmy do tematu naszej paczki. Każdy coś mówił, ktoś dorzucał coś od siebie i tym tropem doszliśmy  do zdradzania swoich sekretów i zabawnych życiowych sytuacji. Chris zaczynał. Cicho wybąkał, że wielbił muzykę klasyczną i płaczliwe, na co dzień zgrywając mięśniaka bez uczuć i twardego macho. Alex na ślubie swojego brata nałożyła słuchawki na uszy i kiedy wszyscy tańczyli wolnego, ona skakała w rytm wesołej, skocznej piosenki. Karrie, mając kilka lat, zgubiła się w centrum handlowym i kilka godzin szukała wyjścia. Na koniec jeszcze popłakała się, bo przestraszona wbiegła na ruchome schody, Max kupił kiedyś swojej dziewczynie przebranie na bal przebierańców. Zgodnie ze zwyczajem dziewczyny pierwszy raz widziały swoje stroje 5 minut przed rozpoczęciem balu. Partnerka Maxa musiała kilka godzin chodzić w za dużym, różowym stroju wróżki między seksownymi króliczkami i wampirzycami. Raisa skomentowała to gromkim śmiechem i opowiedziała nam jak jej koleżanka wyznała jej, że ją kocha. Z tym także wiązała się zabawna historia. Otóż, kiedy Isa zabawiała się z tą dziewczyną pod szkolnymi prysznicami, w łazience obok jakiś chłopak został złapany na masturbacji. Frank z kolei, za przegranie zakładu, musiał udawać dresa i rapować w środku parku przez trzy kolejne dni po 15 minut dziennie. Zamiast planowanego upokorzenia, stał się kilkudniową gwiazdą, która na pierwszym występie miała ponad 30 widów.
  -Czas na mnie - powiedziała Ad, rozsiadając się wygodnie. - Miałam kiedyś koleżankę, która nie znosiła cięższej muzyki, skórzanych kurtek, glanów, czarnego koloru i tak dalej. Rozumiecie, nie? Nagle zaczęła szaleć za takim typowym metalem. Co zabawniejsze, znałam go. Nie widziałam kolesia przez dwa miesiące, ale kiedy Nal, ta dziewczyna, przedstawiła mi swojego wybranka, o mało nie udusiłam się ze śmiechu. Chłopak, który od zawsze był typowym brudasem, w dwa miesiące przeszedł totalną metamorfozę. Ściął włosy, zrobił grzyweczkę, zaczął nosić koszule, kolorowe spodnie i pedalskie, zielone trampki! Totalnie nie pasowało to do jego morderczego wyrazu twarzy. Zdarzyło się to jakieś dwa lata temu, ale nadal reaguje tak samo, kiedy to opowiadam - zaśmiała się głośno, a my razem z nią. - To nie koniec.
  -Przestań - szepnął Aki.
  -Tym chłopakiem był...
  -Przestań! - krzyknął, czerwieniąc się.
  -AKI! - zawołała tryumfalnie Adrienne. Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem. Chris i Frank tarzali się po ziemi, kiedy Max robił dziwne pozy i wydymał usta. Ucichliśmy, kiedy Aki zaczął coś mamrotać.
  - Chcę zapomnieć drogę, przez którą kazałeś mi przejść. Jestem wszystkim tylko z tobą. Jesteś wszystkim czego potrzebuję, by być sobą. Jestem szalona z miłości. Nie jesteś mój, ja jestem twoja. Ty nie chcesz moich łez. Ja chcę twoich uczuć.." - wyrecytował Aki z chytrym uśmieszkiem na ustach, a Ad poczerwieniała. - Weź moje pieniądze, weź wszystko co mam. Weź mnie. Jesteś wszystkim co mam. Dziś w nocy pod niebem tylko ty i ja. - zakończył z nieukrywaną satysfakcją.
  -Co.. Co to było?  - spytał Max dusząc się ze śmiechu. Aki wskazał Adrienne.
  -Fragment jej listu miłosnego, który dorwałem podczas wiosennych porządków na strychu. Zaadresowany był do jej nauczyciela z gimnazjum. Prawdopodobnie nigdy nie został dostarczony - założył ręce na klatce piersiowej z wymalowanym na twarzy, złośliwym uśmieszkiem.
  -Dawno i nieprawda. Aki, ty gnoju, ty mała, męska szumowino ty - warknęła autorka listu.
  -To było... - szepnął Chris, a wszyscy odwróciliśmy się w jego stronę. - To było takie piękne! - zawołał rozklejając się na dobre. - Takie wzruszające!
  Zaczęliśmy się śmiać. Uprzytomniłam sobie, że od jakiegoś czasu Adrienne wyglądała na dziwnie zaniepokojoną. Wątpiłam, żeby chodziło tylko o list.
  -Dobra. My będziemy się zbierać - powiedziała Karrie. Odprowadziłam ją, Raisę, Franka, Chrisa i Maxa pod same drzwi. Po krótkim pożegnaniu, przekręciłam klucz w zamku i zdumiona zauważyłam, że Jen, Vicki i Tom gdzieś zniknęli. Wzruszyłam ramionami i wróciłam do Aki'ego i Ad.
  -No nareszcie jesteś - jęknęła dziewczyna przewracając się na drugi bok na moim łóżku. Aki zajął krzesło, więc pokuśtykałam do szafy i wyjęłam z niej fotel wyglądający jak ogromna, okrągła poduszka. Ad od razu się ożywiła, podbiegając do mnie. - jak to się tam zmieściło? - zawołała. Otworzyłam drzwi szafy, rozsunęłam wiszące na wieszakach ciuchy i naszym oczom ukazała się zagracona wnęka, którą od strony korytarza można było pomylić z kominem wentylacyjnym.
  -Niezłe, nie? Zawsze jak się czegoś bałam, to chowałam się tutaj - wyjaśniłam, dumna z posiadania tak fajnej szafy.
  Następną godzinę gadaliśmy właściwie o niczym. Ktoś podrzucił temat, ktoś coś o tym powiedział, ktoś krytykował, ktoś zmieniał temat i tak w kółko. Mimo to czułam się dziwnie, jakby zaraz za mną czaił się morderca. Moje myśli zajmował ten szczegół, który łączył wszystkie sprawy powiązane ze mną, a który cały czas mi umykał. Zaraz po zamknięciu drzwi za Ad i Akim, dziwne uczucie znikło, a na jego miejscu pojawił się strach. Po wyjściu moich ostatnich gości zrozumiałam swoje obawy. Po przekręceniu klucza, pokuśtykałam na górę targana sprzecznymi emocjami.
  Zamknęłam drzwi pokoju, a klucz zostawiłam w zamku. Zatkałam każdą możliwą szczelinę jakąś bluzą lub koszulką i stanęłam na środku pomieszczenia. Zamknęłam oczy, zaciągając się powietrzem.

I już wiedziałam.

  Wszystko nagle znalazło się na swoim miejscu. Adrienne w lesie zaraz po morderstwie kierowcy autobusu. Wycieczka szkolna, na której oni byli, a na której zostałam zaatakowana. Głos ostrzegający mnie przed niebezpieczeństwem był znajomy i należał prawdopodobnie do Franka. Włamanie do mojego pokoju i przewieszenie kartek na ścianie. Czy chcesz więcej zabawy? to ulubione powiedzonko Raisy, zapisane pismem Chrisa. Las prowizorycznie namazany krwią był powiązany z wilkokształtnymi. I w końcu wypadek autobusu. Kartka na siedzeniu, na którym siedział Aki. Głos kobiety, do złudzenia podobny do głosu Karrie. Kobiety jadącej na zwierzęciu, którego sierść pachniała w jakiś sposób Maxem. Wszyscy, cała ósemka, zdenerwowana zaraz po tym jak zobaczyła mnie zawaloną notatkami i zdjęciami wypadku. Tchnięta przeczuciem otworzyłam szufladę z bielizną. Mój notatnik zniknął razem ze zdjęciami i innymi dokumentami. 
  Ostateczny cios spadł na mnie zbyt mocno. Kolana ugięły się pode mną. Siedząc w kuckach na środku pokoju uświadomiłam sobie straszną prawdę. Na każdym miejscu zbrodni dało się wyczuć taki sam zapach. taki, jaki teraz dominował w moim pokoju. Zapach lasu, tych dziwnych zwierząt i mocnych cynamonowych perfum.

Zapach każdego z tej grupki dziwaków..

wtorek, 12 sierpnia 2014

Rozdział 7.

to już siódmy rozdział przygód Leah!
heherehe nie będzie tu wyjaśnienia kto ją uratował.
ale wszystko w swoim czasie. :3

***

  Obudziłam się cholernie wcześnie. Coś nie dawało mi spać. Po kilku minutach przewracania się z boku na bok, stwierdziłam, że jestem już całkowicie wyspana. Spojrzałam na wyświetlacz komórki. Godzina 5.27, a ja już na nogach. Co się dzieje, świecie?
  Wstałam, skopując koc na ziemię. Zostawiłam go tak i poszłam do łazienki. Umyłam się i w samym ręczniku przeszłam do swojego pokoju. Stałam przed szafą, przyglądając się ciuchom niewidzącym wzrokiem. Od kilku dni jestem w domu, a zwierząt z lasu ani śladu. Nie, żeby się nie cieszyła. Nie tęskniłam za nimi, ale wraz ze zwierzętami zniknęły te wszystkie dziwne rzeczy, które ostatnio się działy. Z tego też się cieszyłam, ale to zastanawiające, że zniknęło wszystko naraz. Tak nagle. Chociaż sama nie wierzyłam, żeby te zwierzęta i włamanie do mojego pokoju były powiązane. To oczywisty przypadek, że wszystko zbiegło się w czasie. Co jeśli przestali mnie nachodzić, bo szykują coś większego? Nie, na pewno nie. To tylko przypadek. Może tak myślałam, ale... Coś z tyłu czaszki podpowiadało mi, że obie sprawy są powiązane. Przeczuwałam, że to tylko wierzchołek góry lodowej. Coś było nie tak. Coś przeoczyłam. Coś co stanowiło ważny element układanki.
  -Leah! - podskoczyłam słysząc głos Jennifer zza zamkniętych drzwi. Przestałam przygryzać paznokieć na kciuku, kiedy kobieta walnęła kilka razy w lakierowane drewno.
  -Co chcesz? - spytałam, zszokowana wściekłością swojego głosu. Serce gnało mi ze strachu jak oszalałe, a mimo to podświadomie czułam, że jedno niewłaściwe słowo mogło mnie rozwścieczyć na dobre.
  -Jest pół do siódmej. Jeśli chcesz, żebym cię podwiozła to się pospiesz - powiedziała szybko moja matka. Na chwilę się zawiesiłam, czując na plecach przejmujący chłód. Poruszyłam zdrętwiałymi nogami. Czułam, że coś będzie nie tak, że coś pójdzie źle. Miałam ogromną ochotę zgodzić się na propozycję podwiezienia pod samą szkołę, ale pamiętałam co wczoraj sobie obiecywałam. Jechać autobusem.
  -Tylko do przystanku, okej?! - zawołałam. Usłyszawszy potwierdzenie, ubrałam się w trybie super-duper-ultra szybkim. Chwyciłam telefon, słuchawki, plecak i zbiegłam na dół. Wcisnęłam stopy w glany, zerwałam puchową kurtkę z wieszaka i już siedziałam na przednim siedzeniu w samochodzie.
  -Ja chciałam z przodu! - zapiszczała Victoria, tupiąc wypolerowanymi na błysk, kremowymi kozaczkami. Chociaż tego nie miała różowego. Ja rozumiem, że ma jedenaście lat, ale w tym wieku to powinno się już z tego chyba wyrastać, nie?
  -Byłam pierwsza - pokazałam jej język, podłączając słuchawki do telefonu. Chwilę potem nie słyszałam już ani piskliwego wrzasku Vicki, ani zduszonego rechotu mojego dziesięcioletniego brata Toma, ani rozkazu mamy skierowanego do mojej siostry. Utonęłam w dźwiękach gitar, perkusji, basu i przecudnego wokalu. W pewnej chwili lekko zachrypnięty śpiew przeszedł w pełen skruchy szept. Znałam go, a przynajmniej tak mi się zdawało. Był bardzo podobny do głosu Akiego. Potrząsnęłam głową, odrzucając tą absurdalną myśl, która została jednak z tyłu umysłu, schowana, by wyskoczyć w odpowiednim momencie.
  Wysiadłam kilkadziesiąt metrów od przystanku i pomachałam za odjeżdżającym samochodem, po czym ruszyłam dalej sprężystym krokiem. Na przystanek dotarłam równo z autobusem, więc nie musiałam martwić się o odmrożenie swoich dłoni. Nagle poczułam, że ktoś usiadł obok mnie. Chłopak. Zerknęłam na niego pobieżnie. Krótkie brązowe włosy, które sterczały na wszystkie możliwe strony, ciemne, prawie czarne oczy, dwa kolczyki w lewym uchu i zniewalający uśmiech, którym obdarzył mnie zaraz po tym jak mu się przyjrzałam. Ubrany był w szerokie dżinsy i puchową kurtkę. Tak jak Aki, miał słuchawki w uszach. I tak jak on, był bez szalika. Yhh. Czy wszyscy przedstawiciele płci męskiej naraz przestali nosić ten zbawienny dla szyi kawałek materiału?
  Za chłopakiem zauważyłam znajomą blond czuprynę, więc przepchnęłam się obok kolan szatyna bez przeprosin czy nawet odwzajemnienia uśmiechu. Kiedy już stanęłam na podłodze, autobus zaczął hamować. Dwie ręce złapały mnie w tym samym czasie i to dzięki nim nie wywaliłam się na twarz. Skinęłam w podziękowaniu szatynowi, do którego należała jedna z pomocnych rąk.
  -Hej - powiedziałam, zsuwając słuchawki na kark. Aki nadal ściskając mój nadgarstek, przesunął się na siedzenie obok okna. Zajęłam miejsce nic nie robiąc sobie z zaciekawionego wzroku szatyna.
  -Hej - mruknął Aki, zerkając nieufnie nad moim ramieniem. Nadal nie puścił mojej ręki. A ja nadal nie zwracałam na to uwagi. Kiedy zajęłam się podziwianiem krajobrazu za szybą, uścisk na moim nadgarstku zelżał, by po chwili zupełnie zniknąć. Przesunęłam wzrok na Akiego, który niepewnie zerkał na moją rękę spoczywającą na siedzeniu między nami. Przewróciłam oczami, powstrzymując się od ciężkiego westchnięcia. Zanim zdążyłam cokolwiek pomyśleć, dłoń Akiego już oplatała moją. Pochyliłam głowę, chcąc ukryć szeroki uśmiech. Nie mogłam uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Jakiś chłopak właśnie trzymał mnie za rękę z własnej woli i to nie przez wymuszenie na nim samoobrony. Kciuk Akiego gładził delikatnie wierzch mojej dłoni, a mnie raz po raz przechodził przyjemny dreszcz. Zaraz potem ramie chłopaka spoczęło na mojej talii.
  Jakoś przez cały dzień siedziałam uśmiechnięta niczym bogaty grubas w spożywczaku. W pewnym momencie nawet Karrie z Frankiem zwrócili na to uwagę, mówiąc, że to do mnie nie podobne tak się szczerzyć. Za ten komentarz dostali jeszcze więcej błyszczących uśmiechów otoczonych tęczami i małymi kwiatuszkami. W końcu Ad dorwała mnie w kiblu i spytała o co chodzi. Rozpłynęłam się na samo wspomnienie o tej pięknej chwili, ale Adrienne gwałtownie zażądała informacji. Powiedziałam jej, że Aki objął mnie w autobusie, trzymaliśmy się za ręce i tak siedzieliśmy, ale Ad skwitowała to salwą śmiechu.
  -Skoro rozpływasz się od czegoś takiego, to powinnam być waszą przyzwoitką, bo jeszcze ktoś cię sprzątnie mopem jeśli dojdzie do czegoś większego, nie sądzisz? - zarechotała. Machnęłam na nią ręką i dalej siedziałam w swoim świecie.
  Znów otoczona dźwiękami Dzieci Nocy czekałam na autobus. Wyszłabym ze szkoły ponad godzinę wcześniej, gdyby Chris i Max nie wrobili mnie w te cholerne treningi na siłowni pod okiem byłego boksera. Teraz zrobiło się ciemno, zimno i trochę późno jak na koniec listopada. Bo parę minut po 17 to późno, nie? No pewnie, że tak, przecież wiem.
  Wsiadłam do autobusu, mijając tego samego szatyna, który usiadł obok mnie rano. Na miejscu, na którym kilka godzin wcześniej  siedziałam z Akim, leżała kartka. Rozejrzałam się, ale oprócz mnie, dwójki staruszków, jednego menela i zakochanej pary, nikogo nie było w autobusie. Nikt też nie zaciekawił się rozkładaną przeze mnie kartką. Siedziałam pochylona nad zawartością strony, ale po chwili poderwałam głowę do góry. Kobieta z naprzeciwka krzyczała wskazując okno. Reszta pasażerów spojrzała w tamtą stronę. Po chwili trzy blade potwory z czerwonymi oczami wywaliły autobus korzystając z siły rozpędu. Wszystko wirowało. Inni wirowali. Ja wirowałam. Obijałam się o wszystko i wszystko mnie bolało. Tylko kilka sekund. Potem wszystko się zatrzymało. Poczułam ból. Chyba bolała mnie głowa. Teraz czułam, że jest mi ciężko. Wszystko było rozmazane i jakby oddzielone ode mnie grubą, zamgloną szybką. Czułam, że jest mi twardo. Widziałam światła przejeżdżających obok samochodów. Nie czułam bólu. Tylko błogi chłód hulał między moimi porwanymi ciuchami. Moje głębokie rany krwawiły obficie, ale mi to nie przeszkadzało. Błogi spokój ogarnął mnie razem z ciemnością.
  Próbowałam zachować resztkę trzeźwego myślenia. Leżałam na zewnątrz autobusu. Tyle mogłam teraz wywnioskować. Nagle twardy beton zniknął. Wisiałam w powietrzu. Uchyliłam powieki czując pod sobą miękkie futro.
  -Zamknij oczy - polecił mi kobiecy głos. Już nie słyszałam odgłosów ulicy. Był tylko ten nostalgiczny dźwięk lasu. Zapach lasu. Chyba byliśmy w lesie. Kobieta trzymała mnie na kolanach. Siedziałyśmy na jakimś zwierzęciu o miękkim futrze. - Zaraz będziesz bezpieczna - usłyszałam. Ta informacja mi wystarczyła. Jakby hasło wyłączające moje funkcjonowanie. Pozwoliłam ciemności zupełnie mnie otoczyć. Mimo zupełnego odprężenia, w mojej głowie nadal huczało zdanie namazane na kartce.

Od teraz nigdzie nie będziesz bezpieczna.








  Było cicho.
                          Zbyt cicho.
                                                I ciemno.
                                                                    Przez chwilę chciałam
                                                                                                                przewrócić się na drugi bok,                                                                                                                 ale coś było nie tak.
                                                                        Jakbym nie mogła
                          panować nad swoim ciałem.


A może nie mogłam?
Nie wiem.

Coś zaczęło się dziać. Słyszę, ale nie rozróżniam słów.

Raz za głośne.
Raz za ciche. 

 Strzępki informacji docierały do mnie tylko powierzchownie.

Rozcięta głowa, połamana noga, liczne zadrapania i siniaki, krwawiące rany na całym ciele i poobijany tułów.

I to wszystko u mnie.

  Otworzyłam piekące oczy, nie zważając na ostre, białe światło. Nade mną biały sufit. Obok biała ściana. Z drugiej strony też biała ściana. I tak z każdej strony. Ciekawi mnie jaki kolor ma podłoga. Chciałam się podnieść, ale...
  -Wszystko w porządku? - zapytał lekarz stojący obok. Skąd on się tu wziął? Patrzyłam na niego tępo. - Dasz radę mówić? - spytał nie poddając się. Otworzyłam usta, po czym je zamknęłam. - Dobrze, mówisz. Chcesz zobaczyć się z rodzicami?
  Kiwnęłam głową. Po chwili do sali weszła zapłakana Jen, a za nią zdenerwowany Chad.
  -Proszę się uspokoić. Wszystko jest już dobrze. Operacja się udała. Leah leżała pod narkozą, więc może być trochę ospała i niemrawa, ale przejdzie za kilka godzin - powiedział lekarz i wyszedł. Rodzice coś mówili, tylko co? Moja głowa sama potakiwała lub zaprzeczała ich pytaniom.
  -Co tam się stało? - spytałam, kiedy wreszcie dopuszczono mnie do głosu.
  -Prawdopodobnie w autobus uderzył tir jadący z naprzeciwka, kiedy wybiegły jakieś zwierzęta - powiedział Chad marszcząc czoło. - Tak mówi policja.
  Skinęłam głową, po czym powiedziałam, że chcę odpocząć. Rodzice wyszli, a ja nadal patrzyłam w sufit. Więc to tak władza chce wytłumaczyć? Zwierzęta, tir i nieszczęśliwy wypadek? Szkoda, że nie mogą wyczyścić moje pamięci. Ja wiem co widziałam. Wiem co tam się stało. Nikt mi nie wmówi, że to były przywidzenia. To co widziałam to rzeczywistość. Jak inaczej wytłumaczyć ślady pazurów na moim ramieniu? Jak wytłumaczyć to, że czułam oddech tych potworów na swojej skórze? Jak wytłumaczą coś, co z racjonalnego punktu widzenia jest niemożliwe? Przecież, o ile pamiętam, tam nie było żadnego tira. Możliwe, że...
  Nie. Stop To nie ja mam się tłumaczyć, tylko dorośli. Mnie pewnie popytają co widziałam i tyle. Kto będzie słuchał jakiejś nastolatki z lekkim wstrząsem mózgu, której mocny upadek mógł zmącić pamięć? Nie obchodzili mnie też współpasażerowie. Teraz miałam ważniejsze sprawy na głowie. Ktoś mnie uratował. Dwa razy. Raz na obozie i teraz, przy sprawie z tym całym rzekomym tirem. Ktoś odciągnął mnie od autobusu. Pamiętam, że ktoś trzymał mnie na kolanach. pamiętam też futro. Miękkie i pachnące lasem. Właśnie! Zabrali mnie do lasu! W takim razie jakim cudem znalazłam się w szpitalu? Jak mnie znaleźli?
  -Hej, doktorku - zaczepiłam go następnego dnia. Miły, siwy, starszy pan podszedł do mojego łóżka.
  -Tak, złotko? - spytał miło. Oto i mój ulubiony lekarz, który zajmuje się mną zawsze, kiedy trafiam do szpitala. 
  -Co z pozostałymi pasażerami? - jego uśmiech nagle znikł, a oczy zrobiły się zimne, nieprzeniknione.
  -Nie powinienem ci tego mówić. Jesteś w szoku powypadkowym i nie wiem jak zareagujesz na tego typu informacje - otworzyłam usta, żeby zapewnić o swoim dobrym samopoczuciu, ale doktor uciszył mnie gestem dłoni. Podszedł do drzwi i zakazał pielęgniarkom wpuszczania kogokolwiek do mojego pokoju. Zamknął nas na klucz. Po tym wszystkim przyciągnął sobie krzesło i usiadł, krzyżują ręce.
  -Więc? - spytałam. Doktor zaczął mówić, a ja z każdym jego słowem coraz bardziej przekonywałam się, że mam rację.
  -Nie wierzę w to co mówi policja. Mój syn prowadzi tą sprawę. Powiedział mi o wszystkim, pokazał mi zdjęcia miejsca wypadku i inne fotografię. nie wiem kto albo co spowodowało całe zamieszanie, ale wiem jedno. To nie był przypadek. ktoś był celem. - wygrzebał z kieszeni zakrwawioną kartkę. - Ty byłaś celem.

***

koooonieeeeec. xD
proszę, błagam, na kolana padam, piszcie co sądzicie o tym wszystkim co się dzieje w tym wariatkowie. ;_;
Do następnego! ♥