sobota, 12 lipca 2014

Rozdział 6.

uhuhuhuhuhu c:
ten rozdział będzie słodziusi c:
zapraszam c:

***

  Obudziłam się wcześnie rano. Nie wiedziałam czemu, nie pamiętałam czego, ale czegoś się bałam. Trzęsłam się, kiedy cokolwiek poruszało się za drzwiami. Leżałam nieruchomo wpatrując się w biały sufit i nasłuchując. Tylko czego? Czy wczoraj coś się stało? Coś tak nienormalnego, że się tego wyparłam? Jeśli tak, to co to było? Chcę wiedzieć. Chcę wiedzieć czego mam unikać.
  Zesztywniałam słysząc ciche kroki za oknem. Łamiące się gałązki, szeleszczące liście i ciche trzeszczenie igieł. Szept dwójki ludzi zbliżał się z każdą sekundą. Moje serce przyspieszało coraz bardziej. Delikatne pukanie w szybę nagle rozerwało ciszę i przyprawiło mnie o zawał serca. Po chwili rozbrzmiał dźwięk podobny do warkotu psa. Okazał się zaskakująco głośny o tej porze. Przekręciłam głowę, spoglądając na zegarek stojący obok łóżka.

3:33

  Może  nie jestem przesądna ani nie wierzę w duchy, ale warkot spod mojego okna brzmiał zaskakująco realnie. Przeszły mnie ciarki. Wpatrywałam się w czerwone cyfry, a min uta nie chciała się kończyć. Warkot z sekundy na sekundę przybierał na sile. Moje serce zaczęło się buntować. Zamiast strachu, który powinien mnie sparaliżować, czułam ciepło rozlewające się po moich wnętrznościach, przechodzące przez wszystkie moje mięśnie, otumaniające mój umysł. Nagle wszystko przestało na mnie działać, a warkot ustał. Całe ciepło opuściło moje ciało i po chwili poczułam doskwierające odrętwienie. Co to było? Co wyszło z lasu aż pod pensjonat? Przypomniał mi się moment kiedy wchodziłam do lasu poprzedniego popołudnia. Co działo się w nocy? Chcę wiedzieć. Co mój umysł starał się wyprzeć i przykryć czarną pustką. Co starał się zmienić w wytwór mojej wyobraźni? 
  -Leah? - usłyszałam szept zza zamkniętych drzwi. 
  -Czego? - warknęłam. Kiedy czułam się bliska wyjaśnienia całej zagadki, ktoś musiał się wtrącić, chcąc mnie odwiedzić. Zerknęłam na zegarek i otworzyłam szerzej oczy. Pół do piątej. ... Jak?
  -Leah? Wiemy, że tam jesteś - powiedział ktoś stojący pod moimi drzwiami. 
  -Człowieku, zabrzmiało to jakbyś był z policji - skarcił go drugi chłopak. Skądś znałam ten głos. Gdzieś go już słyszałam i miałam nieodparte wrażenie, że jakimś cudem był powiązany z moimi utraconymi wspomnieniami z wczoraj. Wydawało mi się, że któryś z chłopaków był wczoraj ze mną w lesie i tylko dlatego wygramoliłam się spod kołdry i otworzyłam drzwi. Za nimi stali...
  -Aki! Frank! To strefa dziewczyn. Co wy tu robicie? - spytałam, zaskoczona nagłymi odwiedzinami. Wpuściłam chłopaków do środka i zamknęłam drzwi. Któryś z nich był wczoraj ze mną. Tylko który?
  -Chcieliśmy sprawdzić co u ciebie. Nie odpowiadałaś na SMSy, nie odbierałaś telefonu, nie było cię na tych całych grach.. - wyliczył Frank. po chwili namysłu, przyznałam im rację. Mieli prawo być zainteresowani co się ze mną działo. 
  -No więc... - zaczął Aki, chcąc przerwać niezręczną ciszę. - Boli cię coś? A może się czego przestraszyłaś? Boisz się wychodzić z pokoju? - zabrzmiało to, jakby się ze mnie śmiał, ale kiedy na niego spojrzałam, był śmiertelnie poważny.
  -Czemu miałabym się bać wychodzić z pokoju? - spytałam podejrzewając o co chodzi chłopakowi. On coś wie. Wie o wczorajszej nocy. Na pewno wie.
  -Różni są ludzie i różnych rzeczy się boją - wzruszył ramionami. Westchnęłam. Ciężki z niego zawodnik. 
  -Brzuch mnie trochę boli, ale to nic poważnego. - machnęłam na to ręką. Pogadaliśmy jeszcze chwilę, po czym chłopcy stwierdzili, że wrócą już do siebie.
  -Gdybyś poczuła się lepiej, to jesteśmy wszyscy w pokoju Adrienne. Jedynka. To naprzeciwko.. - powiedział nieśmiało Frank. Kiwnęłam głową i zapewniłam, że na pewno wpadnę, jeśli poczuję się lepiej. Pożegnaliśmy się, a ja z ulgą zatrzasnęłam drzwi zaraz za chłopakami. Czułam, że lepię się od potu, choć jego pojawienie się nie było sprawą temperatury. Prędzej strachu.I tu znowu nasuwało się pytanie:

Przed czym, do cholery?

  Nie namyślając się zbyt długo, zamknęłam się w łazience. Rzuciłam w kąt przytarganą torbę i rozebrałam się powoli, przyzwyczajając się do panującego chłodu. Wkroczyłam pod prysznic, odkręciłam ciepłą wodę i uniosłam głowę do góry, pozwalając na powolne przesuwanie się wilgoci po moim ciele.

LAS
CIEMNOŚĆ
POTWÓR
PRZERAŻENIE

  Nagle wszystkie wspomnienia wróciły do mnie, a ja pierwszy raz od dawna poczułam niezmierzoną ulgę, że coś dobiegło końca. W tym wypadku - kończę z chodzeniem po tutejszym lesie.
  Ciepła woda spływała leniwie po moim ciele. Nagle poczułam, że po wewnętrznej stronie mojego uda spływa coś cieplejszego, gęstszego i bardziej lepkiego od wody. Spojrzałam w dół. Krew. No pięknie. Po umyciu się, przekopałam całą torbę, jednak znalazłam tylko jedną dawkę środka przeciwbólowego i dwie podpaski. Po odpowiednim zabezpieczeniu się od zakrwawienia wszystkiego, ubrana i niezbyt pogodnie nastawiona, usiadłam na łóżku. Musiałam skądś skombinować podpaski, ale 'koleżanki' mi ich raczej nie dadzą. 
  -No nic. Trzeba będzie prosić o podwózkę do najbliższego supermarketu. - wymamrotałam, kładąc się na łóżku. 
  -Zobaczę co da się zrobić - powiedziała moja opiekunka kilka godzin później, kiedy naświetliłam jej całą sytuację i poszła szukać właścicielki. Po kilkudziesięciu minutach wsiadłam do białego vana z Panią Leah. Adrienne pojechała z nami, chcąc kupić sobie trochę ulubionych słodyczy, więc nie czułam się aż tak skrępowana siedzeniem zaraz przy nieznajomej osoby.
  Wracając z zakupami na pace, mknęłyśmy między dwoma ścianami drzwi. Nie wiedziałam co mam czuć. Strach po tym co było wczoraj? A może rozluźnienie, tak jak było zawsze do tej pory? Po chwili jednak wybrałam strach. Pani Leah skręciła gwałtownie kierownicę, Ad pisnęła lecąc w bok na szybę, a ja wciąż miałam w pamięci obraz sprzed kilku sekund. Obraz potwora przebiegającego tuż przed maską samochodu. Potwora, który zaatakował mnie dzień wcześniej. Moje serce gnało jakby chciało stąd uciec.Szeroko otwarte oczy rejestrowały wszystko co działo się naokoło. Dłonie trzęsły się jak u  człowieka z Parkinsonem.
  Zerknęłam na panią Leah. Miała zmartwioną minę, jednak mnie zmartwiło to, co wymruczała:
  -Przecież mieli się ich pozbyć.
  Przekręciłam głowę Adrienne. Mimo, że grała przestraszoną, jej oczy zdradzały opanowanie i złość. Wpatrywała się w las, w miejsce, w którym zniknął tajemniczy stwór. Przez chwilę zdawało mi się, że przez jej twarz przebiegł cień złowrogiego uśmiechu, jakby chciała powiedzieć, że tylko na to czekała.
  Kiedy wróciłyśmy do pensjonatu, mój brzuch dał o sobie znać. Nie mogłam normalnie chodzić ani się prostować. Max pomógł mi dotrzeć do mojego pokoju, po czym spytał przejęty, czy niczego mi nie potrzeba. Utwierdziłam go w przekonaniu, że mam wszystko, więc wyszedł uśmiechając się na pożegnanie. Nareszcie zapanował spokój. Skuliłam się na łóżku, włączając swoją ukochaną piosenkę. Otuliły mnie znajome, przepełnione uczuciami dźwięki.
  Ktoś wyrwał mi słuchawkę z ucha.
  -Już wiadomo czemu nie odpowiadałaś - powiedział Aki trzymając w ręku mój telefon odłączony od słuchawek.
  -Co ty tu robisz? - ziewnęłam siadając prosto. Bolał mnie kark. Musiałam usnąć w niewygodnej pozycji, czy coś.
  -Zostałem wybrany, żeby ci pomagać i umilić czas.. - wymruczał skrępowany. - To nie brzmi najlepiej, wiem. Do tego mamy ze sobą na pieńku, więc jeśli chcesz, mogę zawołać Maxa..
  -Prześlij mi swoje piosenki - przerwałam mu, wyjmując z dłoni chłopaka swój telefon. Spojrzał na mnie zdziwiony. - Nie mamy żadnego 'na pieńku', koleś. Lubię cię, a jeśli masz z tym problem, to masz problem. Dawaj te piosenki - powiedziałam, robiąc miejsce na łóżku. Aki uśmiechnął się lekko siadając i wyjmując z kieszeni komórkę.
  -Które chcesz? - spytał, a w tym momencie mój telefon rozdzwonił się, oznajmiając przybycie SMSa.
  -Czekaj chwilę - mruknęłam. Nieznany numer, a od niego dostałam jakieś zdjęcie. Przełknęłam nerwowo ślinę. Bałam się. Co jeśli to zdjęcie tego potwora? Pokręciłam głową. Wpadłam w jakąś paranoję  pomyślałam, zdecydowanie otwierając plik. To co zobaczyłam, przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Podpis pod zdjęciem brzmiał  Słodko wyglądacie. A co takiego było słodkiego? Otóż na zdjęciu byłam ja. I Aki. Byliśmy w autokarze. Oboje spaliśmy. Moja głowa spoczywała na klatce piersiowej Akiego. Jego ramię oplatało mnie w pasie.
  -Co jest? Masz gorączkę? - spytał Aki siedzący przede mną. Z miną 'czego ty oczekujesz, człowieku' pokazałam mu nasze zdjęcie. Od razu spiekł raka, a komórka wysunęła się z jego rąk. - MAX! - wrzasnął, wybiegając z pokoju. To wszystko sprawka tego wiecznie uśmiechniętego debila?
  -Przyłóż mu ode mnie! - zawołałam za chłopakiem. Kiedy Akiego nie było, zabarykadowałam się w łazience. Odbywając comiesięczny rytuał każdej kobiety, myślałam co skłoniło wszystkich do wybrania Akiego na moją niańkę. Spuściłam wodę, umyłam ręce i wyszłam z łazienki.
  -Hej. Jak się czujesz? - spytała Ad, przeglądając coś w komórce Akiego. Zastygłam zaskoczona.
  -Już lepiej - wyjąkałam.
  -I tak każę ci leżeć przez następne dwa dni. Aki będzie miał co robić - zaśmiała się. Usiadłam obok niej.
  -Czemu przysłaliście jego, a nie ciebie? - spytałam, szczerze ciekawa odpowiedzi. Adrienne popatrzyła na mnie z chytrym uśmiechem.
  -My go nie wybraliśmy. Sam się zgłosił, zaraz po tym, jak ta stara baba powiedziała, że ktoś musi się tobą zajmować - zaśmiała się, a moje drzwi otworzyły się z trzaskiem.
  -Adrienne, ty zdradliwa kobieto! - zawołał Aki wbiegając do mojego pokoju. Rzucił się na Ad i zaczął ją okładać poduszką. Zaczęłam się nieopanowanie śmiać. Oboje przestali się ruszać, a ja nie mogłam zatrzymać wybuchu wesołości.
  -Max! - zawołała Adrienne. Chłopak nagle pojawił się w drzwiach i zrobił mi zdjęcie. Mój humor zmienił się natychmiast. Chciałam rzucić się na Maxa, jednak zamiast na niego, padłam na podłogę.
  -Wszystko ok? - spytała Karrie dusząc się ze śmiechu.
  -Tak - wyjąkałam trzymając się za brzuch. Cholerna kobiecość wie kiedy nie powinna się ujawniać. Właśnie wtedy przychodzi z podwójną siłą. Tak jak teraz.
  Wszyscy wyszli z mojego pokoju. Wszyscy oprócz Akiego. Spojrzeliśmy na siebie zmieszani.
  -To co? Wysłać ci te piosenki? - spytał. Kiwnęłam głową, więc zabraliśmy się do roboty. I tak właśnie minął mi cały dzień. Ja czegoś chciałam, Aki to zrobił lub przynosił mi to czego pragnęłam. Ze świeżo upieczoną szarlotką miał trochę problemu, ale w końcu i tak ją zdobył. Tak minął mi nie tylko ten, ale i pozostałe dwa dni.

  Ostatni dzień, dzień wyjazdu, godzina 18.00. 

  -Leah! Pomóc ci się spakować? - zawołała Adrienne. Odkrzyknęłam, że dam radę sama. Zamyślona wpychałam wszystkie rzeczy do torby.
  -Coś nie tak? - spytał Aki, nagle zjawiając się obok. Podskoczyłam przestraszona, odsuwając się od niego.     Zaraz spadnę z łóżka, zaraz spadnę!    wrzeszczał mój mózg. Aki złapał mnie za ręce, ale było za późno. Zlecieliśmy na podłogę oboje.
  -Uła. Myślę, że jednak przeszkadzam - zaśmiała się Adrienne, wychodząc i zamykając za sobą drzwi.
  Otworzyłam szeroko oczy. Tęczówki Akiego mieniły się czystą zielenią. Jego włosy z mojej pozycji wyglądały jak grzywa lwa. Wszystko byłoby pięknie i nawet mogłabym się pozachwycać, ale był jeden problem. Aki był trochę za blisko. Trochę bardzo. A szczególnie jego usta. Były za blisko moich.
  -Przepraszam! To był wypadek. Przepraszam - powiedział odsuwając się najdalej jak dał radę.
  -Nic się nie stało - mruknęłam podnosząc się z ziemi. Dokończyliśmy w milczeniu pakowania moich rzeczy, po czym wyszliśmy z mojego pokoju. Aki nie dość, że niósł swoją, to jeszcze moją torbę. Najbardziej z całej tej wycieczki podobał mi się powrót. W autokarze znów siedzieliśmy razem, cały czas słuchając muzyki z jednej pary słuchawek. Naokoło nas jak zwykle było głośno, ale my nie odezwaliśmy się ani jednym słowem przez całą podróż.
  Autokar ruszył, a zaraz po tym Aki nieśmiało musnął palcami moją dłoń.
     Bądź bardziej stanowczy, a nie...  zawołałam w myślach. W tym momencie chłopak wsunął swoją dłoń w moją i splótł nasze palce razem. Nie puścił mojej ręki przez prawie całe trzynaście godzin jazdy autokarem.
  -Leah, znamy się już dość długo, trzymamy się razem, jesteśmy przyjaciółkami, więc powiedz. Co czujesz do mojego braciszka? - spytała Ad trzy dni później. Zamyśliłam się na sekundę.
  -Kocham go. ...  Tak myślę? - mruknęłam.
  -Tu nie ma nad czym myśleć, kobieto! - zawołała potrząsając mną jak kukłą. Adrienne miała rację. To prawda. Nie ma tu o czym myśleć. Tak po prostu jest.
  -Muszę poczekać aż to uczucie minie - szepnęłam leżąc w swoim łóżku. Wyjrzałam przez okno. Od kilku dni zwierzęta nie wychodziły z lasu, a pogróżki ustały. Postanowiłam, że jutro pojadę do szkoły autobusem. Niby nic, a jak bardzo miało zmienić moje życie. Jeśli tak dłużej nad tym pomyśleć, to nawet jeśli wiedziałabym co się stanie, pojechałabym tym pieprzonym, pechowym autobusem. Ten dzień mogłabym nazwać Dniem, w którym mój los zaplątał się między drzewa.

***

konieec
następny będzie rozdział Peace Love and Basket xD
dziękuję do widzenia ♥