ten rozdział jest świetny!
uwielbiam go <3
***
-Żeby przetrwać - powiedziałam pewniej. Oczy Akiego błysnęły rozbawieniem, a po chwili chłopak wybuchnął śmiechem.
-Brzmisz jakbyś chciała przekonać samą siebie - zaśmiał się, ocierając łzę rozbawienia.
-Nie ma w tym nic śmiesznego - burknęłam zarzucając torbę na ramię. Odwróciłam się na pięcie i poszłam z powrotem na miejsce, w którym siedzieliśmy wcześniej. Rzuciłam torbę pod ścianę i oparłam się o nią plecami. Włożyłam słuchawki w uszy i podłączyłam je do telefonu. Włączyłam celtycką muzykę i zamknęłam oczy, układając się wygodnie. Na tyle wygodnie na ile pozwalała moja aktualna sytuacja.
Miarowy rytm wybijany na bębnach i tamburynach w połączeniu z delikatnym dźwiękiem fletu i trochę mocniejszym kobzy, uspokajał mnie, przypominając o spokojnym lesie. Skupiłam się na wyobrażeniu ogromnych drzew z zielonymi liśćmi i igłami. Nagle poczułam jakbym naprawdę tam była. Podniosłam głowę i spojrzałam w błękitne niebo, ledwo widoczne za koronami drzew. Promienie słoneczne przebijały się przez zieloną kopułę, tworząc pięknie oświetlony krajobraz. Zrobiłam krok naprzód. Pod stopami poczułam zimny, mokry mech. Orzeźwiający zapach lasu po deszczu zawirował wokół mnie. Między drzewami coś przebiegło. Skupiłam wzrok na poruszającym się szybko zwierzątku. Rozpoznałam w nim zająca z brunatnym futerkiem. Nagle usłyszałam dudnienie ziemi. Odwróciłam się i zamarłam z przerażenia. Pędziły na mnie trzy jelenie. Zamknęłam oczy, jednak to nic nie dało. Nadal wszystko widziałam. Zwierzęta zbliżały się nie ubłagalnie. Skuliłam się w sobie, przekrzywiłam głowę w bok, oczekując uderzenia. Jedyne co poczułam, to lekki podmuch powietrza, jakby zwierzęta przebiegły obok mnie. Jednak w sytuacji, w której się znajdowałam, widziałam wszystko przez swoje powieki. Mimo, że wydawać by się mogło, że zwierzęta mnie zignorowały, one po prostu przebiegły przeze mnie.
-Leah - usłyszałam kobiecy głos. Wróciłam do rzeczywistości, przecierając zaspane oczy. Przeciągnęłam się i spojrzałam w górę. Nade mną nachylała się Raisa i lekko trzymała moje ramię. - Wstawaj, autokar już podjechał.
Niechętnie dźwignęłam się z ziemi i chwiejnie poszłam na zbiórkę. Podczas, gdy opiekunka naszej grupy gadała coś o odpowiedzialności w grupie, wzrokiem odszukałam Adrienne. Pomachała mi wesoło i podeszła żwawym krokiem.
-Mówiłaś... Zarzekałaś się, że nie pojedziesz. Co się stało? - spytała szeptem, lekko się ku mnie nachylając. Wzruszyłam ramionami. Nikomu nie mogłam powiedzieć o wydarzeniach z ostatnich kilku dni. Każdy jest teraz podejrzanym, bez wyjątków. Wzruszyłam ramionami, wzdychając ciężko. Po kolejnych kilku minutach, które trwały dla mnie wieczność, wsiedliśmy do autokaru. Wybrałam miejsce drugie od końca przy oknie i rozsiadłam się wygodnie. Nagle zauważyłam przeciskającego się przez tłum Akiego. Zaraz za nim podążała cała zgraja dziwolągów. Wygonili wszystkich z końca autokaru i rozsiedli się na najlepszych miejscach. Na pięciu fotelach zmieściło się siedem osób, więc nadliczbowy Max zajął chętnie miejsce obok mnie i uśmiechnął się szeroko. Zamieszanie spowodowane rozsadzaniem migdalących się ze sobą par w końcu ucichło i ruszyliśmy. Max cały czas klęczał na fotelu, zaglądając na tylne siedzenia i żartując z resztą swojej grupy. Zamknęłam oczy i oparłam głowę o zimną szybę. To był błąd, ale zrozumiałam to już po czasie, bo już na pierwszym wyboju walnęłam o nią czołem. Syknęłam rozcierając bolące miejsce. Po chwili zdecydowałam, że co się stanie, to się stanie. Jeśli zasnę, to zasnę, jak nie, to nie. Zmieniłam playlistę na komórce i wtedy ostatecznie się dobudziłam. Żywe, skoczne dźwięki rocka sprawiły, że zachciało mi się biegać i tańczyć. Mimo to zamknęłam oczy i założyłam ręce na piersiach. W tym momencie piosenka się zmieniła. Teraz ze słuchawek płynęła smutna ballada o zagubionym, samotnym wilku, nieznającym pojęcia przyjaźni i długotrwałego szczęścia. Ustawiłam piosenkę na całą dostępną głośność. Wsłuchując się w jej słowa, po raz kolejny odnalazłam w niej siebie. Po moim policzku stoczyła się łza, a za nią kolejna. Szybko je wytarłam. Otworzyłam oczy chcąc sięgnąć po swój podręczny bagaż, by coś zjeść, ale zatrzymałam się w połowie drogi, patrząc w prawo. Obok, zamiast Maxa, siedział Aki i patrzył na mnie. Zdjęłam słuchawki, a chłopak bez słowa podał mi jedną ze swoich. Nieufnie włożyłam ją do ucha i czekałam. Po chwili usłyszałam nieznaną mi piosenkę zespołu, który skomponował "Samotnego wilka". Szczerze mówiąc, z twórczości tego zespołu znam tylko tę piosenkę.
Aki podał mi swoją komórkę, na której wyświetlaczu zobaczyłam dwa jedyne albumy Zwierząt Nocy, jakie kiedykolwiek istniały. Chciałam podziękować chłopakowi, porozmawiać z nim.. Cokolwiek, ale on już siedział z zamkniętymi oczami, przymierzając się do spania. Rozwinęłam listy piosenek w komórce Akiego i przeszukałam je wzdłuż i wszerz. Włączyłam cały pierwszy album Zwierząt Nocy i także zamknęłam oczy. Muzyka uderzyła we mnie silnymi emocjami wyczuwalnymi w każdym dźwięku. Wsłuchana w każdą po kolei piosenkę, odpłynęłam w niebyt.
*
-Obudźcie się, śpiochy. Wysiadamy - usłyszałam głos Adrienne tuż nad moim prawym uchem.
-Cicho! Nie budź ich jeszcze. mam pomysł - skarcił ją Max. jego głos docierał dokładnie sprzed moich nóg. Automatycznie moja pięść wystrzeliła do przodu. Usłyszałam cichy jęk, a potem śmiech. Kiedy w słuchawkach buchnął dupstep, poderwałam się do góry. Rozejrzałam się zdezorientowana. No tak. Autokar, wycieczka, grupa dziwaków.
Max oddał komórkę Akiemu, który także został obudzony w bestialski sposób, co było do przewidzenia, skoro dzielił ze mną słuchawki. Pozbieraliśmy swoje rzeczy i gęsiego wyszliśmy z autokaru. Stanęliśmy przed ogromnym, drewnianym pensjonatem, który od razu mi się spodobał. Podeszliśmy pod drzwi po chrzęszczącym pod butami żwirze. Po chwili znalazłam kolejny plus pensjonatu. Po wejściu do środka, czuć było świeżością. Coś jakby zapach mięty zmieszany z nutą jabłka i cynamonu.
-Witajcie w "Pod Borem". Bardzo miło będzie was gościć przez następne trzy dni - odezwała się kobieta, którą z miejsca polubiłam. Miała na nogach ciężkie trapery, spodnie moro i czarną koszulkę na ramiączkach. W brązowych włosach związanych w luźny kok pobłyskiwały siwiejące włosy. Mimo swojego ubioru, kojarzącego się z wojskiem, na twarzy kobiety jaśniała wrażliwość i łagodność. - Teraz rozdam klucze do waszych pokoi. Dobierzcie się, proszę, w czteroosobowe grupy. Ostrzegam, że nie liczę grup mieszanym, damsko-męskich. Nauczyciele kazali wam podzielić się według płci.
Otaczający mnie ludzie jęknęli chórem, a właścicielka pensjonatu roześmiała się radośnie.
-Dla mnie to też jest głupota. Wiadomo przecież, że jeśli zechcecie to przenikniecie we wrogie szeregi jak ninja, zmajstrujecie co trzeba i wrócicie do siebie tak samo niezauważeni - jej uśmiech się poszerzył, kiedy na twarze niektórych nastolatków wypłynęły rumieńce. Po kilku niemrawych minutach grupy zostały stworzone, a klucze - przydzielone. I tu zaczynały się schody. Właścicielka pensjonatu (która okazała się być moją imienniczką) nie chciała nam pokazać drogi do naszych pokoi.
-To wasza pierwsza gra. Musicie dostać się do swoich sal, odłożyć rzeczy i wrócić tutaj. O ile chcecie grać dalej. Jeśli ktoś chce odpocząć po podróży, może zostać w pokoju i odpocząć po podróży. Zaczynamy! - zawołała pani Leah, a ludzie naprawę zaczęli biec. Uważali to za świetną zabawę, więc latali w kółko szukając schodów. Poprawiłam torbę na ramieniu i skierowałam się do ciemnej wnęki ukrytej za miniaturową palmą. Tak jak się spodziewałam - to właściwa droga. Ścisnęłam w dłoni klucz do swojego pokoju i ruszyłam przed siebie. Wspięłam się po schodach na pierwsze piętro i spojrzałam na kawałek drewna przyczepiony do klucza. Miałam dwunastkę, a sądząc po pierwszych liczbach, które zobaczyłam, na tym piętrze było pierwszych sześć numerów. Weszłam wyżej. Też nie tu. Dopiero na trzecim piętrze odważyłam się iść dalej. Jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłam numery 7, 8 i 9. Przyjrzałam się przeciwległej ścianie i wtedy zrozumiałam. Zbiegłam na pierwsze piętro i spojrzałam na ostatnie drzwi po lewej. Trafiłam w dziesiątkę! Pokoje były rozmieszczone nietypowo! Na pierwszym piętrze były pokoje 1, 2, 3, 10, 11, 12. Na drugim - 4, 5, 6, 13, 14, 15, a na trzecim - 7, 8, 9, 16, 17, 18! Przez chwilę poczułam się jak geniusz.
Jako jedyna dostałam dwuosobowy pokój sama. Reszta ludzi miała już swoje grupy i nikt jakoś nie wyrywał się z szeregu. Nikt nie chciał dzielić ze mną pokoju. Zawsze tak było, już się przyzwyczaiłam, ale to i tak trochę smutne.
Rzuciłam rzeczy na łóżko. Po chwili namysłu zepchnęłam torbę z materaca i sama rzuciłam się na niego z niekłamaną radością. Nie miałam zbytniej ochoty grać w te durnowate gry, które będą pewnie polegać na szukaniu i układaniu puzzli albo przeciąganiu liny. Przez zamknięte drzwi usłyszałam dziewczęce głosy i śmiech. Domyśliłam się, że znalazły już wejście i biegały teraz po schodach szukając swoich pokoi. Wstałam i przezornie przekręciłam klucz w zamku. Po chwili stwierdziłam, że skoro i tak już stoję, to rozejrzę się trochę po pomieszczeniu, żeby w nocy nie powybijać sobie zębów. Praktycznie wszystkie meble były wykonane z solidnego drewna. Dwie nieduże szafki nocne stały obok łóżek, a naprzeciwko umiejscowiona była duże, ciemna komoda z mosiężnymi uchwytami. Na niej ustawiono wysoki, granatowy wazon. Na lewo od komody były drewniane drzwi, a po prawej stronie, między łóżkami duże okno zakrywały masywne zasłony. Na razie skierowałam kroki ku drzwiom. Nacisnęłam klamkę i pchnęłam drewniane dzieło sztuki. Przed sobą zobaczyłam podłogę wyłożoną kremowymi kafelkami. Po mojej lewej stała wanna, a po prawej - sedes i umywalka. Spojrzałam w górę. Z sufitu zwisały trzy piękne lampy.
-Ale czad. Własna łazienka - szepnęłam, uśmiechając się szeroko. Wyszłam z pomieszczenia, obiecując sobie, że zrobię potem zdjęcia i wyślę je rodzince. Przeszłam po brązowym, puszystym dywanie i odsunęłam kremowe zasłony. Zaparło mi dech w piersiach. Spodziewałam się zobaczyć jakiś plac zabaw, park lub ewentualnie jakieś fontanny, ale nie doceniłam nazwy pensjonatu. Przypomniałam sobie słowa Jen:
Jako jedyna dostałam dwuosobowy pokój sama. Reszta ludzi miała już swoje grupy i nikt jakoś nie wyrywał się z szeregu. Nikt nie chciał dzielić ze mną pokoju. Zawsze tak było, już się przyzwyczaiłam, ale to i tak trochę smutne.
Rzuciłam rzeczy na łóżko. Po chwili namysłu zepchnęłam torbę z materaca i sama rzuciłam się na niego z niekłamaną radością. Nie miałam zbytniej ochoty grać w te durnowate gry, które będą pewnie polegać na szukaniu i układaniu puzzli albo przeciąganiu liny. Przez zamknięte drzwi usłyszałam dziewczęce głosy i śmiech. Domyśliłam się, że znalazły już wejście i biegały teraz po schodach szukając swoich pokoi. Wstałam i przezornie przekręciłam klucz w zamku. Po chwili stwierdziłam, że skoro i tak już stoję, to rozejrzę się trochę po pomieszczeniu, żeby w nocy nie powybijać sobie zębów. Praktycznie wszystkie meble były wykonane z solidnego drewna. Dwie nieduże szafki nocne stały obok łóżek, a naprzeciwko umiejscowiona była duże, ciemna komoda z mosiężnymi uchwytami. Na niej ustawiono wysoki, granatowy wazon. Na lewo od komody były drewniane drzwi, a po prawej stronie, między łóżkami duże okno zakrywały masywne zasłony. Na razie skierowałam kroki ku drzwiom. Nacisnęłam klamkę i pchnęłam drewniane dzieło sztuki. Przed sobą zobaczyłam podłogę wyłożoną kremowymi kafelkami. Po mojej lewej stała wanna, a po prawej - sedes i umywalka. Spojrzałam w górę. Z sufitu zwisały trzy piękne lampy.
-Ale czad. Własna łazienka - szepnęłam, uśmiechając się szeroko. Wyszłam z pomieszczenia, obiecując sobie, że zrobię potem zdjęcia i wyślę je rodzince. Przeszłam po brązowym, puszystym dywanie i odsunęłam kremowe zasłony. Zaparło mi dech w piersiach. Spodziewałam się zobaczyć jakiś plac zabaw, park lub ewentualnie jakieś fontanny, ale nie doceniłam nazwy pensjonatu. Przypomniałam sobie słowa Jen:
Na pewno ci się spodoba. Jest tam las. Dosłownie za ośrodkiem.
Tylko uważaj na dzikie zwierzęta i ...
Wtedy myślałam, że mama przesadza. Dla dorosłych pojęcie 'zaraz za czymś' to co najmniej piętnaście minut drogi, ale tym razem las miałam dosłownie za oknem. Jednym kopnięciem wsunęłam torbę pod łóżko, a sama nałożyłam szybko buty zostawione przy drzwiach. Otworzyłam okno i postawiłam jedną nogę na parapecie.
-Nie chce mi się iść na te gry. Jak zwykle będzie nudno... - usłyszałam tuż pod moimi drzwiami. Wzruszyłam ramionami i stanęłam obiema nogami na parapecie, po czym kucnęłam gotowa do skoku.
-Nie marudź. jaki numer pokoju ma Leah? - spytał drugi głos. Na dźwięk swojego imienia zatrzymałam się natychmiast.
-Jedenaście? Nie! 12! To dosłownie naprzeciwko nas!
-Dobrze. Będziemy miały ją na oku. Nigdy nie wiadomo, kiedy nadejdzie jej czas.
-Zajrzymy do niej? - po tym zdaniu głosy ucichły, a chwilę potem usłyszałam ciche pukanie. Nie odzywałam się kucając na parapecie z szeroko otwartymi oczami, gotowa wyskoczyć w każdej chwili. Pukanie powtórzyło się jeszcze kilka razy zanim ustało.
-Pewnie już śpi, chodźmy.
-Adrienne! Czekaj na mnie!
-Karrie - syknęła Ad, uciszając koleżankę. Nie usłyszałam kroków. Nadal stały pod drzwiami, a ja bałam się ruszyć. W końcu pomyślałam, że raz się żyje i wyskoczyłam, miękko lądując na ziemi. Nic nie słyszałam, jednak po chwili obie dziewczyny odeszły spod drzwi. Odetchnęłam z ulgą. Stanęłam wyprostowana przodem do drzew. Uśmiechnęłam się szeroko. Głęboko zaciągnęłam się powietrzem i poszłam prosto przed siebie. Widząc ułożenie słońca, wywnioskowałam, że jest mniej więcej kilka minut po piętnastej. Zaklęłam cicho, zła na szybko zachodzące słońce. Niech licho weźmie ten i każdy inny początek listopada. Ruszyłam biegiem przed siebie, z łatwością wymijając drzewa i przeskakując nad wyrwami. Gdzieś po drodze zgubiłam gumkę, która do tej pory trzymała moje włosy w ryzach. Teraz żyły własnym życiem, powiewając naokoło mojej głowy. Cieszyłam się, że nałożyłam adidasy zamiast glanów.
Nagle instynkt kazał mi się zatrzymać. Rozejrzałam się naokoło. Stałam na jeszcze zielonej polanie poprzetykanej złotymi, żółtymi i brązowymi kępkami trawy. Drzewa naokoło wciąż jednak były zielone. Cóż się dziwić, skoro w przeważającej większości to iglaki. Poszłam dalej, zapamiętując to miejsce z wielką dokładnością. Szłam cały czas prosto, nie skręcając w żądną dróżkę. Uważnie rozglądałam się naokoło by nie zapomnieć, którędy mam wrócić. Nagle moja komórka rozdzwoniła się, zakłócając idealną ciszę. Zatrzymałam się i odebrałam połączenie od nieznanego numeru.
-Halo? Kim jesteś? - spytałam, palcami zaczesując włosy do tyłu. Nikt się nie odezwał, słyszałam tylko nierównomierny, urywany oddech. - Kim jesteś? - powtórzyłam, ściskając telefon w ręku.
-Uciekaj... - szepnął zachrypnięty głos.
-Co? Nie rozumiem? Czemu? - dopytywałam się, obracając głowę w każdą możliwą stronę. Wydawało mi się, że usłyszałam za sobą ciężki oddech. Przeklinałam w duchu zmrok, który właśnie przesłonił mi możliwość dobrego widzenia.
-Mówię, żebyś uciekała! Uciekaj! Spierdalaj stamtąd! Natychmiast! - wrzasnął głos. Poczułam niepokój rosnący z każdą sekundą. Zgodnie ze swoim instynktem, pobiegłam przed siebie, jeszcze bardziej oddalając się od pensjonatu.
Co robić?
Co robić?
Nagle grunt pod moimi nogami się skończył. Zachwiałam się. Zaraz spadnę. Spadnę z ponad czterdziestometrowego klifu i zginę. Nagle poczułam, że coś pociągnęło mnie do tyłu. Coś jakby ktoś otoczył mnie ramieniem i pociągnął w swoim kierunku, odciągając od krańca klifu. Upadłam na tyłek, dysząc ciężko. Moje poplątane włosy rozsypały się na moich plecach, a część z nich została na mojej twarzy. Rozejrzałam się szukając kogoś, kto mnie uratował, ale nikogo nie zobaczyłam. W dłoni wciąż ściskałam komórkę. Zadzwoniłam pod ostatni numer z połączeń przychodzących. Odebrał, ale zanim zdążyłam coś powiedzieć, głos ostrzegł mnie, żebym siedziała cicho, bo ONI mają wyczulony słuch.Spanikowana siedziałam na ziemi, nie warząc się nawet poruszyć. Oddychałam jak najciszej potrafiłam. Mimo, że cała reszta ciała się nie ruszała, moje serce waliło jak po przebiegnięciu trzech maratonów i wypiciu kilku litrów kawy. Moje oczy próbowały wypatrzeć cokolwiek w mroku, który mnie otaczał. Siedziałam wciąż z komórką przy uchu. Co jakiś czas głos mówił mi, żebym była ciszej niż przedtem, uspokajał mnie i zapewniał, że zaraz będę mogła wrócić do ośrodka.
Powoli zaczęłam się uspokajać. Moja logika śmiała się ze mnie i mojego bezsensownego strachu. Przecież nie zbudowaliby pensjonatu w niebezpiecznym miejscu, a nawet jeśli byłyby tu groźne zwierzęta - ostrzeżono by nas. Po kilku minutach byłam już spokojna. Głos z komórki nagle wrzasnął, żebym zamknęła oczy i była cicho. Zdawało mi się, że ten sam głos usłyszałam gdzieś za sobą. Nagle ten ktoś się rozłączył. Wzruszyłam ramionami i uznając to za przyzwolenie, wstałam, chwiejąc się na zdrętwiałych nogach. Nagle usłyszałam szybkie uderzanie kończyn o ziemię. Dźwięk był wyraźnie tymi ludzkimi krokami, jednak był zbyt szybki. Odwróciłam się w stronę ciemnego lasu i wpatrywałam się w ciemne drzewa. Księżyc powoli wychylił się zza chmur. Mogłam wreszcie zobaczyć coś co biegło w moją stronę. Nagle wszystko zwolniło, a ja poczułam, jakbym została odsunięta od realnego świata.
Blada skóra.
Przekrwione oczy.
Czerwone tęczówki.
Szeroko otwarte usta.
Zęby jak grube igły.
Ślina kapiąca z ust.
Nienaturalnie wąski język.
Przekrzywiona w bok głowa.
Wygłodniały warkot.
Szalony wzrok.
Nienaturalnie szybkie ruchy.
Ktoś krzyknął 'PADNIJ!'
Oddech śmierdzący zgnilizną.
Zakrzywione palce.
Ostre paznokcie rozcinające
skórę na moim ramieniu.
Mój szybki ruch.
Skuliłam się na ziemi.
Przeraźliwy wrzask.
Wrzask przerażonego
ZWIERZĘCIA.
Cichnący wrzask.
Potwora już nie ma.
Upadłam na ziemię z szeroko otwartymi oczami i rozchylonymi ustami. Cała drżałam, a z oczu płynęły ciche łzy przerażenia. Usłyszałam trzask gałęzi. Zaczęłam wyć. Gwałtownie skuliłam się, zaciskając dłonie na swoich ramionach. Wrzeszczałam, żeby zostawił mnie w spokoju. Zacisnęłam oczy, przyciskając ręce do uszu. Wszystko ucichło. Ja ucichłam.
-Spokojnie - usłyszałam. To ten głos. Ten, który kazał mi uciekać. Teraz dochodził ze strony lasu. - Ja ci nic nie zrobię. Nie otwieraj oczu. Nie ruszaj się. Nic ci się nie stanie, tylko musisz mi zaufać. Nie otwieraj oczu.
Posłuchałam go. Już będę go słuchać. Już będę grzeczna, tylko niech mnie stąd zabierze.
-Teraz cię podniosę. nie bój się. Zaraz będziemy w pensjonacie - powiedział głos tuż nad moim uchem. Pozwoliłam mu się podnieść. - Złap mnie za szyję. - powiedział. Przesunęłam powoli ręce po jego klatce piersiowej i barku. Wreszcie odnalazłam palcami jego szyję, więc uczepiłam się jej mocno. Delikatne kroki, łagodne kołysanie i ciche bicie serca właściciela zachrypniętego głosu uspokoiły mnie choć trochę. Po chwili poczułam, że podskoczyliśmy. Usłyszałam skrzypnięcie drzwi.
-Puść moją szyję. No już. Jesteśmy w twoim pokoju. ... Nie otwieraj oczu! Nie. Nie otwieraj. Jesteśmy w łazience. Sadzam cię na podłodze. Policz do dziesięciu, kiedy stąd wyjdę. Wtedy otwórz oczy - usłyszałam oddalające się nieznacznie kroki. - A. I jeszcze jedno. Jeśli ci mówię, żebyś uciekała, to uciekaj. To by było na tyle. Trzymaj się. Już nic ci nie grozi.
Kroki ucichły. Policzyłam powoli do dziesięciu i otworzyłam oczy. Byłam w łazience, tak jak mówił głos. Umyłam się drżącymi rękoma, powyjmowałam liście i małe gałązki z włosów, po czym także je umyłam. Narzuciłam na siebie tylko za dużą, szarą koszulkę, naciągnęłam na tyłek majtki i wskoczyłam pod kołdrę.
Nagle przypomniałam sobie o otwartym oknie. Wstałam i szybko, jak najszybciej, zamknęłam je, zasłaniając zasłony. Włączyłam obie mosiężne lampki, zsunęłam oba łóżka razem, położyłam się i zasnęłam targana urywkami wspomnień z niedawno przeżytego koszmaru.
***
to je już koniec xD
podobało się, czy się nie podobało?
mi osobiście jak najbardziej ;3
miłego życia i w ogóle xD
♥