sobota, 14 czerwca 2014

Rozdział 5.

buuuuuja!
ten rozdział jest świetny! 
uwielbiam go <3

***
  -Żeby przetrwać - powiedziałam pewniej. Oczy Akiego błysnęły rozbawieniem, a po chwili chłopak wybuchnął śmiechem.
  -Brzmisz jakbyś chciała przekonać samą siebie - zaśmiał się, ocierając łzę rozbawienia.
  -Nie ma w tym nic śmiesznego - burknęłam zarzucając torbę na ramię. Odwróciłam się na pięcie i poszłam z powrotem na miejsce, w którym siedzieliśmy wcześniej. Rzuciłam torbę pod ścianę i oparłam się o nią plecami. Włożyłam słuchawki w uszy i podłączyłam je do telefonu. Włączyłam celtycką muzykę i zamknęłam oczy, układając się wygodnie. Na tyle wygodnie na ile pozwalała moja aktualna sytuacja.
  Miarowy rytm wybijany na bębnach i tamburynach w połączeniu z delikatnym dźwiękiem fletu i trochę mocniejszym kobzy, uspokajał mnie, przypominając o spokojnym lesie. Skupiłam się na wyobrażeniu ogromnych drzew z zielonymi liśćmi i igłami. Nagle poczułam jakbym naprawdę tam była. Podniosłam głowę i spojrzałam w błękitne niebo, ledwo widoczne za koronami drzew. Promienie słoneczne przebijały się przez zieloną kopułę, tworząc pięknie oświetlony krajobraz. Zrobiłam krok naprzód. Pod stopami poczułam zimny, mokry mech. Orzeźwiający zapach lasu po deszczu zawirował wokół mnie. Między drzewami coś przebiegło. Skupiłam wzrok na poruszającym się szybko zwierzątku. Rozpoznałam w nim zająca z brunatnym futerkiem. Nagle usłyszałam dudnienie ziemi. Odwróciłam się i zamarłam z przerażenia. Pędziły na mnie trzy jelenie. Zamknęłam oczy, jednak to nic nie dało. Nadal wszystko widziałam. Zwierzęta zbliżały się nie ubłagalnie. Skuliłam się w sobie, przekrzywiłam głowę w bok, oczekując uderzenia. Jedyne co poczułam, to lekki podmuch powietrza, jakby zwierzęta przebiegły obok mnie. Jednak w sytuacji, w której się znajdowałam, widziałam wszystko przez swoje powieki. Mimo, że wydawać by się mogło, że zwierzęta mnie zignorowały, one po prostu przebiegły przeze mnie.
  -Leah - usłyszałam kobiecy głos. Wróciłam do rzeczywistości, przecierając zaspane oczy. Przeciągnęłam się i spojrzałam w górę. Nade mną nachylała się Raisa i lekko trzymała moje ramię. - Wstawaj, autokar już podjechał.
  Niechętnie dźwignęłam się z ziemi i chwiejnie poszłam na zbiórkę. Podczas, gdy opiekunka naszej grupy gadała coś o odpowiedzialności w grupie, wzrokiem odszukałam Adrienne. Pomachała mi wesoło i podeszła żwawym krokiem.
  -Mówiłaś... Zarzekałaś się, że nie pojedziesz. Co się stało? - spytała szeptem, lekko się ku mnie nachylając. Wzruszyłam ramionami. Nikomu nie mogłam powiedzieć o wydarzeniach z ostatnich kilku dni. Każdy jest teraz podejrzanym, bez wyjątków. Wzruszyłam ramionami, wzdychając ciężko. Po kolejnych kilku minutach, które trwały dla mnie wieczność, wsiedliśmy do autokaru. Wybrałam miejsce drugie od końca przy oknie i rozsiadłam się wygodnie. Nagle zauważyłam przeciskającego się przez tłum Akiego. Zaraz za nim podążała cała zgraja dziwolągów. Wygonili wszystkich z końca autokaru i rozsiedli się na najlepszych miejscach. Na pięciu fotelach zmieściło się siedem osób, więc nadliczbowy Max zajął chętnie miejsce obok mnie i uśmiechnął się szeroko. Zamieszanie spowodowane rozsadzaniem migdalących się ze sobą par w końcu ucichło i ruszyliśmy. Max cały czas klęczał na fotelu, zaglądając na tylne siedzenia i żartując z resztą swojej grupy. Zamknęłam oczy i oparłam głowę o zimną szybę. To był błąd, ale zrozumiałam to już po czasie, bo już na pierwszym wyboju walnęłam o nią czołem. Syknęłam rozcierając bolące miejsce. Po chwili zdecydowałam, że co się stanie, to się stanie. Jeśli zasnę, to zasnę, jak nie, to nie. Zmieniłam playlistę na komórce i wtedy ostatecznie się dobudziłam. Żywe, skoczne dźwięki rocka sprawiły, że zachciało mi się biegać i tańczyć. Mimo to zamknęłam oczy i założyłam ręce na piersiach. W tym momencie piosenka się zmieniła. Teraz ze słuchawek płynęła smutna ballada o zagubionym, samotnym wilku, nieznającym pojęcia przyjaźni i długotrwałego szczęścia. Ustawiłam piosenkę na całą dostępną głośność. Wsłuchując się w jej słowa, po raz kolejny odnalazłam w niej siebie. Po moim policzku stoczyła się łza, a za nią kolejna. Szybko je wytarłam. Otworzyłam oczy chcąc sięgnąć po swój podręczny bagaż, by coś zjeść, ale zatrzymałam się w połowie drogi, patrząc w prawo. Obok, zamiast Maxa, siedział Aki i patrzył na mnie. Zdjęłam słuchawki, a chłopak bez słowa podał mi jedną ze swoich. Nieufnie włożyłam ją do ucha i czekałam. Po chwili usłyszałam nieznaną mi piosenkę zespołu, który skomponował "Samotnego wilka". Szczerze mówiąc, z twórczości tego zespołu znam tylko tę piosenkę. 
  Aki podał mi swoją komórkę, na której wyświetlaczu zobaczyłam dwa jedyne albumy Zwierząt Nocy, jakie kiedykolwiek istniały. Chciałam podziękować chłopakowi, porozmawiać z nim.. Cokolwiek, ale on już siedział z zamkniętymi oczami, przymierzając się do spania. Rozwinęłam listy piosenek w komórce Akiego i przeszukałam je wzdłuż i wszerz. Włączyłam cały pierwszy album Zwierząt Nocy i także zamknęłam oczy. Muzyka uderzyła we mnie silnymi emocjami wyczuwalnymi w każdym dźwięku. Wsłuchana w każdą po kolei piosenkę, odpłynęłam w niebyt. 
*
  -Obudźcie się, śpiochy. Wysiadamy - usłyszałam głos Adrienne tuż nad moim prawym uchem.
  -Cicho! Nie budź ich jeszcze. mam pomysł - skarcił ją Max. jego głos docierał dokładnie sprzed moich nóg. Automatycznie moja pięść wystrzeliła do przodu. Usłyszałam cichy jęk, a potem śmiech. Kiedy w słuchawkach buchnął dupstep, poderwałam się do góry. Rozejrzałam się zdezorientowana. No tak. Autokar, wycieczka, grupa dziwaków. 
  Max oddał komórkę Akiemu, który także został obudzony w bestialski sposób, co było do przewidzenia, skoro dzielił ze mną słuchawki. Pozbieraliśmy swoje rzeczy i gęsiego wyszliśmy z autokaru. Stanęliśmy przed ogromnym, drewnianym pensjonatem, który od razu mi się spodobał. Podeszliśmy pod drzwi po chrzęszczącym pod butami żwirze. Po chwili znalazłam kolejny plus pensjonatu. Po wejściu do środka, czuć było świeżością. Coś jakby zapach mięty zmieszany z nutą jabłka i cynamonu.
  -Witajcie w "Pod Borem". Bardzo miło będzie was gościć przez następne trzy dni - odezwała się kobieta, którą z miejsca polubiłam. Miała na nogach ciężkie trapery, spodnie moro i czarną koszulkę na ramiączkach. W brązowych włosach związanych w luźny kok pobłyskiwały siwiejące włosy. Mimo swojego ubioru, kojarzącego się z wojskiem, na twarzy kobiety jaśniała wrażliwość i łagodność. - Teraz rozdam klucze do waszych pokoi. Dobierzcie się, proszę, w czteroosobowe grupy. Ostrzegam, że nie liczę grup mieszanym, damsko-męskich. Nauczyciele kazali wam podzielić się według płci.
  Otaczający mnie ludzie jęknęli chórem, a właścicielka pensjonatu roześmiała się radośnie.
  -Dla mnie to też jest głupota. Wiadomo przecież, że jeśli zechcecie to przenikniecie we wrogie szeregi jak ninja, zmajstrujecie co trzeba i wrócicie do siebie tak samo niezauważeni - jej uśmiech się poszerzył, kiedy na twarze niektórych nastolatków wypłynęły rumieńce. Po kilku niemrawych minutach grupy zostały stworzone, a klucze - przydzielone. I tu zaczynały się schody. Właścicielka pensjonatu (która okazała się być moją imienniczką) nie chciała nam pokazać drogi do naszych pokoi.
  -To wasza pierwsza gra. Musicie dostać się do swoich sal, odłożyć rzeczy i wrócić tutaj. O ile chcecie grać dalej. Jeśli ktoś chce odpocząć po podróży, może zostać w pokoju i odpocząć po podróży. Zaczynamy! - zawołała pani Leah, a ludzie naprawę zaczęli biec. Uważali to za świetną zabawę, więc latali w kółko szukając schodów. Poprawiłam torbę na ramieniu i skierowałam się do ciemnej wnęki ukrytej za miniaturową palmą. Tak jak się spodziewałam - to właściwa droga. Ścisnęłam w dłoni klucz do swojego pokoju i ruszyłam przed siebie. Wspięłam się po schodach na pierwsze piętro i spojrzałam na kawałek drewna przyczepiony do klucza. Miałam dwunastkę, a sądząc po pierwszych liczbach, które zobaczyłam, na tym piętrze było pierwszych sześć numerów. Weszłam wyżej. Też nie tu. Dopiero na trzecim piętrze odważyłam się iść dalej. Jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłam numery 7, 8 i 9. Przyjrzałam się przeciwległej ścianie i wtedy zrozumiałam. Zbiegłam na pierwsze piętro i spojrzałam na ostatnie drzwi po lewej. Trafiłam w dziesiątkę! Pokoje były rozmieszczone nietypowo! Na pierwszym piętrze były pokoje 1, 2, 3, 10, 11, 12. Na drugim - 4, 5, 6, 13, 14, 15, a na trzecim - 7, 8, 9, 16, 17, 18! Przez chwilę poczułam się jak geniusz.
  Jako jedyna dostałam dwuosobowy pokój sama. Reszta ludzi miała już swoje grupy i nikt jakoś nie wyrywał się z szeregu. Nikt nie chciał dzielić ze mną pokoju. Zawsze tak było, już się przyzwyczaiłam, ale to i tak trochę smutne.
  Rzuciłam rzeczy na łóżko. Po chwili namysłu zepchnęłam torbę z materaca i sama rzuciłam się na niego z niekłamaną radością. Nie miałam zbytniej ochoty grać w te durnowate gry, które będą pewnie polegać na szukaniu i układaniu puzzli albo przeciąganiu liny. Przez zamknięte drzwi usłyszałam dziewczęce głosy i śmiech. Domyśliłam się, że znalazły już wejście i biegały teraz po schodach szukając swoich pokoi. Wstałam i przezornie przekręciłam klucz w zamku. Po chwili stwierdziłam, że skoro i tak już stoję, to rozejrzę się trochę po pomieszczeniu, żeby w nocy nie powybijać sobie zębów. Praktycznie wszystkie meble były wykonane z solidnego drewna. Dwie nieduże szafki nocne stały obok łóżek, a naprzeciwko umiejscowiona była duże, ciemna komoda z mosiężnymi uchwytami. Na niej ustawiono wysoki, granatowy wazon. Na lewo od komody były drewniane drzwi, a po prawej stronie, między łóżkami  duże okno zakrywały masywne zasłony. Na razie skierowałam kroki ku drzwiom. Nacisnęłam klamkę i pchnęłam drewniane dzieło sztuki. Przed sobą zobaczyłam podłogę wyłożoną kremowymi kafelkami. Po mojej lewej stała wanna, a po prawej - sedes i umywalka. Spojrzałam w górę. Z sufitu zwisały trzy piękne lampy.
  -Ale czad. Własna łazienka - szepnęłam, uśmiechając się szeroko. Wyszłam z pomieszczenia, obiecując sobie, że zrobię potem zdjęcia i wyślę je rodzince. Przeszłam po brązowym, puszystym dywanie i odsunęłam kremowe zasłony. Zaparło mi dech w piersiach. Spodziewałam się zobaczyć jakiś plac zabaw, park lub ewentualnie jakieś fontanny, ale nie doceniłam nazwy pensjonatu. Przypomniałam sobie słowa Jen:

Na pewno ci się spodoba. Jest tam las. Dosłownie za ośrodkiem.
Tylko uważaj na dzikie zwierzęta i ...

  Wtedy myślałam, że mama przesadza. Dla dorosłych pojęcie 'zaraz za czymś' to co najmniej piętnaście minut drogi, ale tym razem las miałam dosłownie za oknem. Jednym kopnięciem wsunęłam torbę pod łóżko, a sama nałożyłam szybko buty zostawione przy drzwiach. Otworzyłam okno i postawiłam jedną nogę na parapecie.
  -Nie chce mi się iść na te gry. Jak zwykle będzie nudno... - usłyszałam tuż pod moimi drzwiami. Wzruszyłam ramionami i stanęłam obiema nogami na parapecie, po czym kucnęłam gotowa do skoku.
  -Nie marudź. jaki numer pokoju ma Leah? - spytał drugi głos. Na dźwięk swojego imienia zatrzymałam się natychmiast.
  -Jedenaście? Nie! 12! To dosłownie naprzeciwko nas! 
  -Dobrze. Będziemy miały ją na oku. Nigdy nie wiadomo, kiedy nadejdzie jej czas.
  -Zajrzymy do niej? - po tym zdaniu głosy ucichły, a chwilę potem usłyszałam ciche pukanie. Nie odzywałam się kucając na parapecie z szeroko otwartymi oczami, gotowa wyskoczyć w każdej chwili. Pukanie powtórzyło się jeszcze kilka razy zanim ustało.
  -Pewnie już śpi, chodźmy.
  -Adrienne! Czekaj na mnie!
  -Karrie - syknęła Ad, uciszając koleżankę. Nie usłyszałam kroków. Nadal stały pod drzwiami, a ja bałam się ruszyć. W końcu pomyślałam, że raz się żyje i wyskoczyłam, miękko lądując na ziemi. Nic nie słyszałam, jednak po chwili obie dziewczyny odeszły spod drzwi. Odetchnęłam z ulgą. Stanęłam wyprostowana przodem do drzew. Uśmiechnęłam się szeroko. Głęboko zaciągnęłam się powietrzem i poszłam prosto przed siebie. Widząc ułożenie słońca, wywnioskowałam, że jest mniej więcej kilka minut po piętnastej. Zaklęłam cicho, zła na szybko zachodzące słońce. Niech licho weźmie ten i każdy inny początek listopada. Ruszyłam biegiem przed siebie, z łatwością wymijając drzewa i przeskakując nad wyrwami. Gdzieś po drodze zgubiłam gumkę, która do tej pory trzymała moje włosy w ryzach. Teraz żyły własnym życiem, powiewając naokoło mojej głowy. Cieszyłam się, że nałożyłam adidasy zamiast glanów.
  Nagle instynkt kazał mi się zatrzymać. Rozejrzałam się naokoło. Stałam na jeszcze zielonej polanie poprzetykanej złotymi, żółtymi i brązowymi kępkami trawy. Drzewa naokoło wciąż jednak były zielone. Cóż się dziwić, skoro w przeważającej większości to iglaki. Poszłam dalej, zapamiętując to miejsce z wielką dokładnością. Szłam cały czas prosto, nie skręcając w żądną dróżkę. Uważnie rozglądałam się naokoło by nie zapomnieć, którędy mam wrócić. Nagle moja komórka rozdzwoniła się, zakłócając idealną ciszę. Zatrzymałam się i odebrałam połączenie od nieznanego numeru.
  -Halo? Kim jesteś? - spytałam, palcami zaczesując włosy do tyłu. Nikt się nie odezwał, słyszałam tylko nierównomierny, urywany oddech. - Kim jesteś? - powtórzyłam, ściskając telefon w ręku.
  -Uciekaj... - szepnął zachrypnięty głos.
  -Co? Nie rozumiem? Czemu? - dopytywałam się, obracając głowę w każdą możliwą stronę. Wydawało mi się, że usłyszałam za sobą ciężki oddech. Przeklinałam w duchu zmrok, który właśnie przesłonił mi możliwość dobrego widzenia. 
  -Mówię, żebyś uciekała! Uciekaj! Spierdalaj stamtąd! Natychmiast! - wrzasnął głos. Poczułam niepokój rosnący z każdą sekundą. Zgodnie ze swoim instynktem, pobiegłam przed siebie, jeszcze bardziej oddalając się od pensjonatu.

Co robić?
Co robić?

  Nagle grunt pod moimi nogami się skończył. Zachwiałam się. Zaraz spadnę. Spadnę z ponad czterdziestometrowego klifu i zginę. Nagle poczułam, że coś pociągnęło mnie do tyłu. Coś jakby ktoś otoczył mnie ramieniem i pociągnął w swoim kierunku, odciągając od krańca klifu. Upadłam na tyłek, dysząc ciężko. Moje poplątane włosy rozsypały się na moich plecach, a część z nich została na mojej twarzy. Rozejrzałam się szukając kogoś, kto mnie uratował, ale nikogo nie zobaczyłam. W dłoni wciąż ściskałam komórkę. Zadzwoniłam pod ostatni numer z połączeń przychodzących. Odebrał, ale zanim zdążyłam coś powiedzieć, głos ostrzegł mnie, żebym siedziała cicho, bo ONI mają wyczulony słuch.Spanikowana siedziałam na ziemi, nie warząc się nawet poruszyć. Oddychałam jak najciszej potrafiłam. Mimo, że cała reszta ciała się nie ruszała, moje serce waliło jak po przebiegnięciu trzech maratonów i wypiciu kilku litrów kawy. Moje oczy próbowały wypatrzeć cokolwiek w mroku, który mnie otaczał. Siedziałam wciąż z komórką przy uchu. Co jakiś czas głos mówił mi, żebym była ciszej niż przedtem, uspokajał mnie i zapewniał, że zaraz będę mogła wrócić do ośrodka. 
  Powoli zaczęłam się uspokajać. Moja logika śmiała się ze mnie i mojego bezsensownego strachu. Przecież nie zbudowaliby pensjonatu w niebezpiecznym miejscu, a nawet jeśli byłyby tu groźne zwierzęta - ostrzeżono by nas. Po kilku minutach byłam już spokojna. Głos z komórki nagle wrzasnął, żebym zamknęła oczy i była cicho. Zdawało mi się, że ten sam głos usłyszałam gdzieś za sobą. Nagle ten ktoś się rozłączył. Wzruszyłam ramionami i uznając to za przyzwolenie, wstałam, chwiejąc się na zdrętwiałych nogach. Nagle usłyszałam szybkie uderzanie kończyn o ziemię. Dźwięk był wyraźnie tymi ludzkimi krokami, jednak był zbyt szybki. Odwróciłam się w stronę ciemnego lasu i wpatrywałam się w ciemne drzewa. Księżyc powoli wychylił się zza chmur. Mogłam wreszcie zobaczyć coś co biegło w moją stronę. Nagle wszystko zwolniło, a ja poczułam, jakbym została odsunięta od realnego świata.

Blada skóra.
Przekrwione oczy.
Czerwone tęczówki.
Szeroko otwarte usta.
Zęby jak grube igły.
Ślina kapiąca z ust.
Nienaturalnie wąski język.
Przekrzywiona w bok głowa.
Wygłodniały warkot.
Szalony wzrok.
Nienaturalnie szybkie ruchy.

Ktoś krzyknął 'PADNIJ!'

Oddech śmierdzący zgnilizną.
Zakrzywione palce.
Ostre paznokcie rozcinające 
skórę na moim ramieniu.
Mój szybki ruch.
Skuliłam się na ziemi.
Przeraźliwy wrzask.
Wrzask przerażonego
ZWIERZĘCIA.
Cichnący wrzask.
Potwora już nie ma.

  Upadłam na ziemię z szeroko otwartymi oczami i rozchylonymi ustami. Cała drżałam, a z oczu płynęły ciche łzy przerażenia. Usłyszałam trzask gałęzi. Zaczęłam wyć. Gwałtownie skuliłam się, zaciskając dłonie na swoich ramionach. Wrzeszczałam, żeby zostawił mnie w spokoju. Zacisnęłam oczy, przyciskając ręce do uszu. Wszystko ucichło. Ja ucichłam.
  -Spokojnie - usłyszałam. To ten głos. Ten, który kazał mi uciekać. Teraz dochodził ze strony lasu. - Ja ci nic nie zrobię. Nie otwieraj oczu. Nie ruszaj się. Nic ci się nie stanie, tylko musisz mi zaufać. Nie otwieraj oczu. 
  Posłuchałam go. Już będę go słuchać. Już będę grzeczna, tylko niech mnie stąd zabierze. 
  -Teraz cię podniosę. nie bój się. Zaraz będziemy w pensjonacie - powiedział głos tuż nad moim uchem. Pozwoliłam mu się podnieść. - Złap mnie za szyję.  - powiedział. Przesunęłam powoli ręce po jego klatce piersiowej i barku. Wreszcie odnalazłam palcami jego szyję, więc uczepiłam się jej mocno. Delikatne kroki, łagodne kołysanie i ciche bicie serca właściciela zachrypniętego głosu uspokoiły mnie choć trochę. Po chwili poczułam, że podskoczyliśmy. Usłyszałam skrzypnięcie drzwi.
  -Puść moją szyję. No już. Jesteśmy w twoim pokoju. ... Nie otwieraj oczu! Nie. Nie otwieraj. Jesteśmy w łazience. Sadzam cię na podłodze. Policz do dziesięciu, kiedy stąd wyjdę. Wtedy otwórz oczy - usłyszałam oddalające się nieznacznie kroki. - A. I jeszcze jedno. Jeśli ci mówię, żebyś uciekała, to uciekaj. To by było na tyle. Trzymaj się. Już nic ci nie grozi. 
  Kroki ucichły. Policzyłam powoli do dziesięciu i otworzyłam oczy. Byłam w łazience, tak jak mówił głos. Umyłam się drżącymi rękoma, powyjmowałam liście i małe gałązki z włosów, po czym także je umyłam. Narzuciłam na siebie tylko za dużą, szarą koszulkę, naciągnęłam na tyłek majtki i wskoczyłam pod kołdrę. 
Nagle przypomniałam sobie o otwartym oknie. Wstałam i szybko, jak najszybciej, zamknęłam je, zasłaniając zasłony. Włączyłam obie mosiężne lampki, zsunęłam oba łóżka razem, położyłam się i zasnęłam targana urywkami wspomnień z niedawno przeżytego koszmaru.

***

to je już koniec xD
podobało się, czy się nie podobało?
mi osobiście jak najbardziej ;3
miłego życia i w ogóle xD

niedziela, 1 czerwca 2014

Rozdział 4

wspominałam, że to jest trzecia wersja książki?
jeśli tak, to teraz wspomnę, że od około 5 lub 6 rozdziału zacznę mieszać wszystkie trzy pomysły.
być może wyjdzie jeden wielki mindfuck, ale wszystkie trzy mają w sobie coś zbyt fajnego D:
jakoś tak wyszło xD

***

  Weszłam po cichu do mieszkania. Musiałam się spieszyć, bo Jennifer w każdej chwili mogła wrócić. Nawiasem mówiąc, moja matka poszła nakarmić naszego psa.
  Na palcach obeszłam cały parter, zajrzałam nawet do piwnicy, ale nic nie znalazłam. Przeniosłam się na pierwsze piętro. Nic. Spojrzałam w górę schodów prowadzących na strych. Zostały jeszcze tylko dwa pomieszczenia i były one właśnie tam, na poddaszu. Chwyciłam się poręczy i powoli stawiałam kroki w miejscach, które nie trzeszczały. Dotarłam na szczyt schodów. Przed sobą miałam dwoje drzwi. Pchnęłam delikatnie te po lewej, w kolorze ciemnego różu. Nic nie zmieniło się w pokoju dwunastoletniej Victorii. Jak zwykle był słodko różowy, a mi jak zwykle na ten widok zrobiło się niedobrze. Wychodząc z pokoju, zostawiłam drzwi otwarte, aby wywietrzyć trochę ten słodki zapach. Stanęłam przed ciemnoczekoladowymi drzwiami. Ostatnie pomieszczenie. Nie musiałam się już martwić. Miałam zamiar przeszukać go jak najgłośniej. Otworzyłam drzwi z hukiem i wpadłam do swojego pokoju, rozglądając się niespokojnie. Wszystko było porozrzucane. Moje ciuchy, książki, zeszyty, płyty. Wszystko leżało na podłodze. Nawet ściągnięto z łóżka koc, kołdrę, poduszkę i prześcieradło. Reszta domu była nienaruszona, więc czemu tylko mój pokój? Odwróciłam się przodem do ścianę obwieszonej moimi rysunkami, plakatami i tekstami. Były przewieszone. Pomieszali je. Ktoś je przewiesił. Próbowałam przypomnieć sobie jak wisiały wcześniej. Powoli, powoli przypominałam sobie obraz ściany poobwieszanej kartkami. Zamknęłam pokój na klucz od środka.
  -Idę spać, Jen! Dobranoc! - zawołałam słysząc, że matka weszła na piętro. Odpowiedziała niemrawo coś o tym, że jedzie odebrać Victorię i Marka, ale ja już zajęłam się przewieszaniem obrazków. Kiedy wieszałam ostatnią kartkę, coś stuknęło w moje okno. Zamarłam z kciukiem przyciśniętym do pinezki. Szybko wykalkulowałam, że mam po ludzku przewalone. Ani Jen ani Chada nie było w domu. Tak na dobrą sprawę byłam tylko ja i mój pies, który mieszka na podwórku. Odetchnęłam głęboko i mrucząc coś na wzór 'raz kozie śmierć' podbiegłam do okna i wyjrzałam przez nie przestraszona. Niczego ani nikogo nie zauważyłam. Odwróciłam się z powrotem do ściany z obrazkami i już chciałam do niej podejść, ale zatrzymałam się w pół kroku. Włamywacz musiał być wyjątkowo sprytny. Po przewieszeniu wszystkich kartek na swoje miejsce, powstał napis. Niedoszły napastnik musiał wiedzieć, że nienawidzę jak ktoś przestawia coś w moim pokoju. Oddaliłam się od owej ściany najdalej jak mogłam. Dopiero wtedy ukazało się moim oczom dzieło włamywacza. Poruszyłam ustami, czytając po cichu słowa wypisane na ścianie.
  -'Chcesz mieć więcej zabawy?' - wysyczałam po raz kolejny. Wtedy mój wzrok padł na strzałki, które początkowo wzięłam za przypadkowe maźnięcia farbą. Były dwie. Długa i krótka. Pierwsza wskazywała miniaturowe zdjęcie przystanku, przy którym znaleziono martwą kasjerkę. Druga kończyła się na prowizorycznych drzewkach namazanych naprędce krwią. Poznałam ten kolor zasychającej krwi. Widziałam ją nieraz i jak się spodziewałam, zobaczę ją jeszcze wiele razy.
  Rozejrzałam się po pokoju. Otworzyłam szafę i wyciągnęłam z niej plecak, którego już nie używam. Podeszłam do ściany i zrywając po kolei każdą kartkę, wpychałam ją do tornistra. Kiedy już się z tym uporałam, zapięłam zamek i wrzuciłam plecak do szafy. Odetchnęłam z niejaką ulgą. Podeszłam do okna i wyjrzałam powoli na podwórko. Niczego ani nikogo nie było widać. Zadowolona otworzyłam okno na całą szerokość i wystawiłam twarz na podmuch świeżego, październikowego powietrza. Przymknęłam oczy, wsłuchując się w odgłosy podwórka. Szum liści pobliskiego dębu, ciche trzeszczenie jego konarów, odległe wycie wilka, szum wiatru, przejeżdżający pod moim domem samochód, znów wycie wilka, motocykl jadący bocznymi drogami, wycie wilka... Moment. Co? Ok, wiem, ze w tym lesie są wilki, ale kurde. Ile ich tam, do cholery, jest? Machnęłam na to ręką, wierząc, że w domu jestem bezpieczna i poszłam się pakować. Wsadziłam do pokaźnej torby dużo ciuchów, bieliznę, szczotkę, szczoteczkę do zębów, ładowarkę, słuchawki i ulubioną, małą poduszkę. Uniosłam torbę. E tam. Bywała cięższa. Spojrzałam na podziurawioną pinezkami ścianę. Nie miałam się czym przejmować. Kilka dni będę z dala od tego psychola, który mnie w to wciągnął, spojrzę na to z pewniej perspektywy i może rozwiążę tę zagadkę. Westchnęłam głośno. Rozwiązałam włosy, przebrałam się w szarą koszulkę i padłam na łóżko. Jedyne czego teraz chciałam, to spać. Owinęłam się kocem i kołdrą jak naleśnik. Prychnęłam rozbawiona. Patrzcie państwo. Jestem serem, dżemem czy jeszcze jakim innym nadzieniem. Oh. Zaraz potem uśmiech mi zrzedł. Wycieczka. Kilka dni z tymi wszystkimi zboczeńcami i debilami, bo moja paczka dziwaków nie jedzie ... prawda? W tym momencie usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi i kłótnię mojego 'rodzeństwa' zagłuszaną upomnieniami Jen. Podniosłam się na kolana i zamknęłam okno. Przekręcając klamkę spojrzałam w ciemność czającą się zaraz za światłem latarni ulicznej. Z dala od tego czegoś. Cóż... Wolę ponudzić się jak trzydziestoletni pedofil w liceum, niż co noc mieć schizy, że to coś z mojego snu naprawdę pojawi się pod moim oknem. Położyłam się z powrotem dziwnie spokojna. Uśmiechnęłam się pod nosem. Oto jak świadomość obecności drugiego człowieka może uspokoić. Jeszcze kilkanaście minut rzucałam się po łóżku, ale w końcu i tak zasnęłam.
*
  W środku nocy usłyszałam ciche skrzypienie łóżka. Ugh. Jakoś tak mi ciężko oddychać. Wymruczałam coś jak 'spadaj' przewracając się na brzuch. Po chwili ciężar znikł. Usłyszałam cichy trzask. Zignorowałam to sądząc, że to tylko przeciąg, ale zaraz poderwałam się do góry. Wyraźnie czułam, że ktoś mnie przytulał. Słyszałam też uderzenie okna o framugę. Nadal było otwarte. Zamykałam je. Kurde. Co. Się. Dzieje. Ktoś tu był. Zaraz oszaleję. Poderwałam się, by zobaczyć kto był włamywaczem, ale na podwórku dostrzegłam tylko wysokiego, postawnego mężczyznę o blond włosach palącego papierosa. Stał przy bramce mojego sąsiada. Kiedy mnie zobaczył, uśmiechnął się i uniósł dłoń, pozdrawiając mnie. Położyłam się, zamykając uprzednio okno. Byłam pewna, że dziś już nie zasnę.
*
  A jednak zasnęłam. Spojrzałam na komórkę. Miałam jeszcze dwie godziny do podjechania pod szkołę i zapakowania tyłka do autokaru. Ugh. jak najszybciej umyłam się, ubrałam i napisałam do Jen notkę z wiadomością, że wyszłam wcześniej. Szybko. Muszę się stąd zmywać. Ktoś czegoś chce, ale nie od mojej rodzinki, tylko ode mnie. Ahh. Muszę spadać stąd jak najszybciej. Z dość ciężką torbą na ramieniu wypadłam z domu i ze słuchawkami na uszach, odeszłam od bramy szybkim krokiem. Zamiast w pół godziny, dotarłam na przystanek w 15 minut. Spojrzałam na zegarek, a potem na rozkład. Po chwili znów zerknęłam sprawdzając godzinę na komórce, gdyż iż zapomniałam która jest. Klapnęłam na ławkę z ciężkim westchnięciem. Rozglądałam się dookoła, rozmyślając o tym co zdarzyło mi się do tej pory. Kurczę... Ktoś podstawia mi pod nos dwa, jeszcze ciepłe, trupy, włamuje się do mojego pokoju i zamiast coś ukraść, pisze mi na ścianie 'czy chcesz więcej zabawy?' Życie, czemu mi to robisz? O, fajny samochód. A tak w ogóle to czemu ten ktoś mnie tak nachodzi? Zimno mi. Pomyślmy. Ok, nie jestem zbytnio lubiana, mimo iż przeniosłam się tu dopiero dwa miesiące temu.. Dobra. Spójrzmy prawdzie w oczy. W ogóle nie jestem lubiana, ale kurde... Czy niebo zawsze było takie niebieskie? Nie wiedziałam, że są ludzie, którzy aż tak mnie nienawidzą.
...
Nie. Wcale nie jestem rozkojarzona.
  Dwie minuty do nadjechania autobusu. Moment. Uno momento czy jak to tam się pisze, wymawia i śpiewa. Czy to co ja widzę, to przypadkiem nie jest Aki? Otworzyłam szeroko oczy i wykrzywiłam twarz w wyrazie zdziwienia wszechobecnego. Jego blond (złote bardziej, ale nieważne) włosy podrygiwały przy każdym kroku. Szedł wpatrzony w chodnik i miał na uszach duże słuchawki, a na jego ramieniu dyndała torba. Wzdrygnęłam się widząc jak słabo jest ubrany. Szedł w samych czarnych dżinsach, czarnej bluzie nakładanej przez głowę, skórzanej kurtce i glanach. To wszystko co miał na sobie. Musiało mu być zimno. Widziałam wyraźnie kłęby pary ulatujące do góry. A nie. Mo-ho-ment. Nie. To jednak nie para. No, może w jakimś stopniu, ale większość to zwykły dym. Aki uniósł wzrok i zawiesił go na mnie, zatrzymując się nagle. Z jego wpół otwartych ust wypadł niedopałek i upadł na ziemię. Patrzyliśmy na siebie zdębiali. On? Tutaj? Skąd? W końcu ruszył z wahaniem i roztarł podeszwą glana niedopałek papierosa. Ciężkim krokiem podszedł do ławki. Podsunęłam się robiąc mu miejsce, a on usiadł na nie, rzucając torbę na ziemię. Wyjęłam słuchawki z uszu.
  -Cześć - burknął zdejmując słuchawki.
  -Cześć - mruknęłam, wsadzając nos głębiej w szalik. Spojrzałam na Akiego przez włosy zasłaniające moją twarz i zadrżałam mimowolnie. - Nie jest ci zimno? - spytałam zwracając się ku niemu. 
  -Trochę - mruknął, wciskając się głębiej w bluzę. Po krótkim namyśle ściągnęłam z szyi szalik i podstawiłam Akiemu pod nos. - O co chodzi? - spytał szczerze zdziwiony, a ja opuściłam ramiona zrezygnowana poziomem jego łączenia wątków. 
  -Ja mam ciepłą kurtkę, a ty jesteś debilem. Masz szaliczek - powiedziałam, znów unosząc szalik. Aki pokręcił głową. Moje brwi powędrowały do góry. Podniosłam rękę wyżej. Chłopak znów zaprzeczył. -Nakładaj - warknęłam. Aki naburmuszył się i pokręcił głową. Westchnęłam i wstałam widząc nadjeżdżający autobus. Odwróciłam się gwałtownie i okręciłam szybko szalik wokoło szyi Akiego.
  -Mówiłem, że nie chcę - powiedział wstając i biorąc do ręki swoją torbę. Spojrzałam na niego z byka. Podniósł dłonie do góry w geście pokory. Weszliśmy do autobusu i zajęliśmy miejsca. Aki usiadł obok okna, a ja wzdrygałam się czując powiewy wiatru wpadające przez drzwi otwierające się na przystankach. Zerknęłam za okno. Wszystko przesuwało się tak wolno. Przesunęłam wzrok na Akiego, a ten szybko odwrócił spojrzenie. Wzruszyłam ramionami i skupiłam się na jaskrawych punkcikach, które latały pod moimi zamkniętymi powiekami.
  -Leah. Wysiadamy - powiedział mój towarzysz podróży, potrząsając moim ramieniem. Otworzyłam leniwie oczy i popełzłam do wyjścia. Wyszliśmy z autobusu i uderzył w nas zimny wiatr. Gdyby nie silne ramię Akiego, upadłabym na chodnik. - Uważaj trochę.. - mruknął, pomagając mi odzyskać równowagę. Autobus odjechał, a my poszliśmy do szkoły. Rzuciłam torbę pod ścianę i usiadłam na ziemi. Aki usiadł obok. Zadrżałam przypominając sobie jego wkurzony wzrok.
  -Czasami jesteś straszny - mruknęłam, podciągając kolana do klatki piersiowej i oplatając je ramionami.
  -Każdy czasami jest - powiedział wyciągając ręce przed siebie. Opuścił je na kolana i wpatrzył się w przeciwległą ścianę. Siedzieliśmy tak już kilkadziesiąt  minut i cisza zaczęła mnie męczyć. Usiadłam po turecku i spojrzałam na Akiego. Miał zamknięte oczy, oddychał bardzo spokojnie... Po chwili zorientowałam się, że śpi. Prychnęłam cicho i znów oparłam się plecami o ścianę. Nagle usłyszałam, że ktoś się zbliża. Zignorowałam to i sama usiadłam jak najwygodniej z zamiarem krótkiego zdrzemnięcia się.
  -Coś nie wierzę, że jest taki siny. Tylko takiego udaje, tak jak cała ta banda - słysząc te słowa, zamknęłam oczy i nadstawiłam uszu. - Ale tą laskę, jego siostrę, to bym brał. Przebrać ją w jakieś normalne ciuchy i będzie dobra dupa. 
  -Kto? - usłyszałam drugi głos. 
  -Adrienne - moje serce stanęło. - Ubiera się jak jakaś pani ciemności, ale pewnie chce na siebie tylko uwagę zwrócić. Tak jak zresztą cała ta ich grupka. Zwykli pozerzy, ale ta cała Adrienne jest najgorsza z nich wszystkich.
  Ad jest ładna, lubię ją. Lubię ją tak, jak całą bandę dziwaków. Może szału nie ma, może nie znamy się zbyt długo, ale nie pozwolę, żeby ktoś ich obrażał. Nie na mojej zmianie.
  -Nie dziwię się, że ta suka, Leah, się do nich przyłączyła. Pasują do siebie - stali dokładnie naprzeciwko mnie. Po chwili ciszy, znów się odezwali. - Ty, patrz. To oni - szepnął ze śmiechem.
  -Wyglądają jak para - zaśmiał się drugi.
  -No co ty? Lei nikt nigdy nie zechce. Przecież wszyscy boją się tej pozerki - warknął i podszedł do mnie. Wściekłość już wyciekała ze mnie bokami. Ściskała mnie za serce i zapierała mi dech w piersiach. Poczułam, że chłopak unosi włosy zasłaniające moją twarz.
  -Ej. Stary. Przestań. Obudzisz ją - szepnął drugi. Włosy natychmiast opadły z powrotem na moją twarz. Usłyszałam zgorzkniały rechot.
  -I co mi zrobi? Może i udaje silną, ale to wciąż dziewczyna, a dziewczyny zawsze są słabsze od chłopaków - zaśmiał się. Otworzyłam gwałtownie oczy. Przede mną stał dość szeroki w barach chłopak o czarnych włosach. Rozpoznałam w nim Jasona, klasowe pośmiewisko, grubasa, który skakał do każdego, rugając się jak popadnie. Co najciekawsze - nigdy nie przestawał się uśmiechać.
  -Na podwórko - warknęłam wstając. Jason odwrócił się w moją stronę. Był jeszcze niższy niż mi się wydawało. Uśmiechnęłam się ponuro, widząc jak jego twarz wykrzywia się w wymuszonym uśmieszku. Z jego oczu wyciekały strach i niepewność. Patrzył prosto w moje - emanujące obojętną wściekłością oczy. - Jak masz jakąś sprawę, to chodź na podwórko. Tu są kamery - powiedziałam wkładając ręce do kieszeni kurtki, której nie zdjęłam. 
  -I co ci to da? Dostaniesz po ryju, popłaczesz się i poskarżysz dla pani? - spytał udając twardego. Zaśmiałam się robiąc krok w stronę wyjścia ze szkoły. Podeszłam do drzwi i chwyciłam za klamkę. Odwróciłam głowę do chłopaków.
  -No chodź. Pokaż Kyle'owi jaki z ciebie twardziel, Jason. Może nie zlejesz się w gacie z bólu, tak jak za pierwszym razem - powiedziałam, patrząc na niego z pogardliwym uśmiechem. Chłopak zacisnął zęby kiedy jego kolega zachichotał. - Nie udawaj silnego, tylko obudź mojego kolegę, przeproś go za to co powiedziałeś i po sprawie. Przynajmniej nie przybędzie ci siniaków na mordzie i oszczędzisz sobie wstydu. 
  -Jakiego wstydu? O czym ty pieprzysz, debilko? - zaśmiał się, odrzucając głowę do tyłu, a po chwili spojrzał na mnie z czystą nienawiścią.
  -Dla ciebie to nie wstyd zostać pobitym przez nietrenującą dziewczynę? - spytałam, a w tym momencie Jason zaatakował. Wziął zamach i uderzył. Zatrzymałam jego atak jedną ręką. Pochyliłam lekko głowę i spojrzałam na niego z byka. - Powiedziałam, że jak coś do mnie masz, to chodź na podwórko - warknęłam puszczając pięść chłopaka. Otworzyłam drzwi, a w twarz dmuchnął mi zimny wiatr. Mimo to, skierowałam się pod płot odgradzający szkołę od lasu. Jason poszedł za mną żwawo, ledwo nadążając za tempem moich kroków. - Zanim zaczniemy, powiedz mi jedno. Co do mnie masz? - spytałam odwracając się przodem do chłopaka. Wsadziłam rękę do kieszeni spodni i wygrzebałam stamtąd gumkę do włosów i wsuwki.
  -Jesteś pozerką. Wydaje ci się, że jesteś kimś, ale tak nie jest. W tej szkole to ja rządzę - powiedział biorąc się pod boki, kiedy ja związywałam włosy. Upięłam wyłażące kosmyki wsuwką i spojrzałam rozbawiona na Jasona, który próbował nie trząść się ze strachu.
  -O ile się nie mylę to w tej szkole są sami pozerzy, a największym z nich jesteś ty - powiedziałam uśmiechając się tak szeroko jak tylko pozwoliła mi gojąca się warga. Jason wpadł w furię i zaatakował mnie nagle. Z mojego rozbitego nosa pociekła krew kiedy głowa odskoczyła pod wpływem uderzenia. Wyszczerzyłam zęby prostując głowę i pocierając kark. Wzięłam zamach i uderzyłam. Moja wyschnięta skóra na dłoni pękła, kiedy tylko dotknęła policzka Jasona. Chłopak zachwiał się i upadł. Splunął krwią, siadając na ziemi. Popchnęłam go z powrotem na podłoże i usiadłam na nim okrakiem. Zaczęłam go okładać pięściami gdzie popadło, nie zważając na cichy szloch i błagania tchórza leżącego pod moimi kolanami. Pięści upstrzone były czerwoną, ciepłą krwią, przez którą ślizgały się coraz bardziej, a ja wkurzałam się nie mogąc wymierzyć dokładnego ciosu. W końcu wstałam z chłopaka. Moje zakrwawione pięści piekły niemiłosiernie. Splunęłam na żółknącą powoli trawę, tuż obok głowy Jasona. Odwróciłam się tyłem i już miałam odejść, kiedy usłyszałam piskliwy krzyk. Zaciekawiona zrobiłam w tył zwrot i stanęłam oko w oko z pięścią pokonanego. Pochyliłam lekko głowę, by cios uderzył w łuk brwiowy, zamiast prosto w oko. Złapałam chłopaka za nadgarstek lewą ręką i pociągnęłam go w dół, wbijając kolano w jego brzuch. Otworzył usta w niemym krzyku i opadł na ziemię. Przetoczył się na brzuch i szybko uniósł się na rękach. Zwymiotował sobie prosto na dłonie. Zaśmiałam się głośno i poszłam do szkoły. Przy wejściu spotkałam Kyle'a i powiedziałam mu, że dobrze byłoby zabrać Jasona z podwórka, bo zamarznie biedaczek.
  -Potwór - szepnął Kyle i pobiegł po swojego znajomego. Wzruszyłam ramionami i poszłam po swoją torbę. Kiedy ją podnosiłam, Aki złapał mnie za przedramię, otwierając gwałtownie oczy.
  -Co ci się stało? - spytał widząc krew na moich dłoniach i twarzy. Wzruszyłam ramionami i wyszarpnęłam rękę z uścisku. Poczłapałam do toalety i popatrzyłam na swoje odbicie w lustrze. Nie było źle. Warga była nienaruszona. Z nosa krew już przestała lecieć, ale sam kinol trochę spuchł i się zaczerwienił. Z brwią było gorzej. Z powodu uderzenia, moja kość rozcięła od środka skórę, a po oku spływała teraz strużka krwi. Umyłam ręce, czując nieustające pieczenie. Skóra popękała w różnych miejscach na kostkach. Nie zważając na krew na twarzy, otworzyłam torbę i wyjęłam jedno z dwóch opakowań plastrów. Rozwinęłam je i odcięłam kawałek po kawałku. Zakleiłam nimi rany na dłoniach. Podeszłam do lustra i odcięłam stosowną długość plastra. Umyłam twarz z krwi, wytarłam jednorazową chusteczką i zakleiłam ranę na brwi. Spojrzałam ponownie w lustro i dumna z siebie, kiwnęłam głową.
  -Dziecko wojny - zaśmiałam się do siebie. Spakowałam plastry do torby i wyszłam z kibla.
  -Biłaś się - powiedział ktoś zza mnie. Odwróciłam się gotowa do ataku, ale rozluźniłam ciało widząc Akiego opartego o ścianę.
  -Nagroda Nobla for you, geniuszu - zaśmiałam się.
  -Po co to robisz? - spytał podchodząc bliżej. Zaśmiałam się.
  -Zabrzmiałeś, jakbym dawała dupy za działkę.
  -Serio pytam - moja twarz powróciła do poważnego wyrazu. Właśnie. Po co to robię? Przecież mogę udawać zupełnie innego człowieka, mieć znajomych, którzy nigdy nie poznaliby prawdziwej mnie. To co z tego, że i tak nie miałabym z kim gadać o tym co mnie interesuje. Spojrzałam na Akiego z miną wyrażającą 'kpisz sobie ze mnie?'
  -Bo nie chcę nikogo udawać.. - powiedziałam niepewnie z poważną miną. - I żeby przetrwać.

***

Leah napieprza się z facetami, żeby przetrwać.
Ty też zostań bohaterem swojego domu. xD
a tak serio, to moje serce krwawi, bo zmuszona byłam zawiesić MSDW ;______;
ale jeśli nie chcę czegoś spartolić w tej historii, to muszę tak ;_____;
idę płakać do kąta.
idźcie i się bawcie, a ja idę płakać pod kołdrą ;________;
papa ;_;