wtorek, 12 sierpnia 2014

Rozdział 7.

to już siódmy rozdział przygód Leah!
heherehe nie będzie tu wyjaśnienia kto ją uratował.
ale wszystko w swoim czasie. :3

***

  Obudziłam się cholernie wcześnie. Coś nie dawało mi spać. Po kilku minutach przewracania się z boku na bok, stwierdziłam, że jestem już całkowicie wyspana. Spojrzałam na wyświetlacz komórki. Godzina 5.27, a ja już na nogach. Co się dzieje, świecie?
  Wstałam, skopując koc na ziemię. Zostawiłam go tak i poszłam do łazienki. Umyłam się i w samym ręczniku przeszłam do swojego pokoju. Stałam przed szafą, przyglądając się ciuchom niewidzącym wzrokiem. Od kilku dni jestem w domu, a zwierząt z lasu ani śladu. Nie, żeby się nie cieszyła. Nie tęskniłam za nimi, ale wraz ze zwierzętami zniknęły te wszystkie dziwne rzeczy, które ostatnio się działy. Z tego też się cieszyłam, ale to zastanawiające, że zniknęło wszystko naraz. Tak nagle. Chociaż sama nie wierzyłam, żeby te zwierzęta i włamanie do mojego pokoju były powiązane. To oczywisty przypadek, że wszystko zbiegło się w czasie. Co jeśli przestali mnie nachodzić, bo szykują coś większego? Nie, na pewno nie. To tylko przypadek. Może tak myślałam, ale... Coś z tyłu czaszki podpowiadało mi, że obie sprawy są powiązane. Przeczuwałam, że to tylko wierzchołek góry lodowej. Coś było nie tak. Coś przeoczyłam. Coś co stanowiło ważny element układanki.
  -Leah! - podskoczyłam słysząc głos Jennifer zza zamkniętych drzwi. Przestałam przygryzać paznokieć na kciuku, kiedy kobieta walnęła kilka razy w lakierowane drewno.
  -Co chcesz? - spytałam, zszokowana wściekłością swojego głosu. Serce gnało mi ze strachu jak oszalałe, a mimo to podświadomie czułam, że jedno niewłaściwe słowo mogło mnie rozwścieczyć na dobre.
  -Jest pół do siódmej. Jeśli chcesz, żebym cię podwiozła to się pospiesz - powiedziała szybko moja matka. Na chwilę się zawiesiłam, czując na plecach przejmujący chłód. Poruszyłam zdrętwiałymi nogami. Czułam, że coś będzie nie tak, że coś pójdzie źle. Miałam ogromną ochotę zgodzić się na propozycję podwiezienia pod samą szkołę, ale pamiętałam co wczoraj sobie obiecywałam. Jechać autobusem.
  -Tylko do przystanku, okej?! - zawołałam. Usłyszawszy potwierdzenie, ubrałam się w trybie super-duper-ultra szybkim. Chwyciłam telefon, słuchawki, plecak i zbiegłam na dół. Wcisnęłam stopy w glany, zerwałam puchową kurtkę z wieszaka i już siedziałam na przednim siedzeniu w samochodzie.
  -Ja chciałam z przodu! - zapiszczała Victoria, tupiąc wypolerowanymi na błysk, kremowymi kozaczkami. Chociaż tego nie miała różowego. Ja rozumiem, że ma jedenaście lat, ale w tym wieku to powinno się już z tego chyba wyrastać, nie?
  -Byłam pierwsza - pokazałam jej język, podłączając słuchawki do telefonu. Chwilę potem nie słyszałam już ani piskliwego wrzasku Vicki, ani zduszonego rechotu mojego dziesięcioletniego brata Toma, ani rozkazu mamy skierowanego do mojej siostry. Utonęłam w dźwiękach gitar, perkusji, basu i przecudnego wokalu. W pewnej chwili lekko zachrypnięty śpiew przeszedł w pełen skruchy szept. Znałam go, a przynajmniej tak mi się zdawało. Był bardzo podobny do głosu Akiego. Potrząsnęłam głową, odrzucając tą absurdalną myśl, która została jednak z tyłu umysłu, schowana, by wyskoczyć w odpowiednim momencie.
  Wysiadłam kilkadziesiąt metrów od przystanku i pomachałam za odjeżdżającym samochodem, po czym ruszyłam dalej sprężystym krokiem. Na przystanek dotarłam równo z autobusem, więc nie musiałam martwić się o odmrożenie swoich dłoni. Nagle poczułam, że ktoś usiadł obok mnie. Chłopak. Zerknęłam na niego pobieżnie. Krótkie brązowe włosy, które sterczały na wszystkie możliwe strony, ciemne, prawie czarne oczy, dwa kolczyki w lewym uchu i zniewalający uśmiech, którym obdarzył mnie zaraz po tym jak mu się przyjrzałam. Ubrany był w szerokie dżinsy i puchową kurtkę. Tak jak Aki, miał słuchawki w uszach. I tak jak on, był bez szalika. Yhh. Czy wszyscy przedstawiciele płci męskiej naraz przestali nosić ten zbawienny dla szyi kawałek materiału?
  Za chłopakiem zauważyłam znajomą blond czuprynę, więc przepchnęłam się obok kolan szatyna bez przeprosin czy nawet odwzajemnienia uśmiechu. Kiedy już stanęłam na podłodze, autobus zaczął hamować. Dwie ręce złapały mnie w tym samym czasie i to dzięki nim nie wywaliłam się na twarz. Skinęłam w podziękowaniu szatynowi, do którego należała jedna z pomocnych rąk.
  -Hej - powiedziałam, zsuwając słuchawki na kark. Aki nadal ściskając mój nadgarstek, przesunął się na siedzenie obok okna. Zajęłam miejsce nic nie robiąc sobie z zaciekawionego wzroku szatyna.
  -Hej - mruknął Aki, zerkając nieufnie nad moim ramieniem. Nadal nie puścił mojej ręki. A ja nadal nie zwracałam na to uwagi. Kiedy zajęłam się podziwianiem krajobrazu za szybą, uścisk na moim nadgarstku zelżał, by po chwili zupełnie zniknąć. Przesunęłam wzrok na Akiego, który niepewnie zerkał na moją rękę spoczywającą na siedzeniu między nami. Przewróciłam oczami, powstrzymując się od ciężkiego westchnięcia. Zanim zdążyłam cokolwiek pomyśleć, dłoń Akiego już oplatała moją. Pochyliłam głowę, chcąc ukryć szeroki uśmiech. Nie mogłam uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Jakiś chłopak właśnie trzymał mnie za rękę z własnej woli i to nie przez wymuszenie na nim samoobrony. Kciuk Akiego gładził delikatnie wierzch mojej dłoni, a mnie raz po raz przechodził przyjemny dreszcz. Zaraz potem ramie chłopaka spoczęło na mojej talii.
  Jakoś przez cały dzień siedziałam uśmiechnięta niczym bogaty grubas w spożywczaku. W pewnym momencie nawet Karrie z Frankiem zwrócili na to uwagę, mówiąc, że to do mnie nie podobne tak się szczerzyć. Za ten komentarz dostali jeszcze więcej błyszczących uśmiechów otoczonych tęczami i małymi kwiatuszkami. W końcu Ad dorwała mnie w kiblu i spytała o co chodzi. Rozpłynęłam się na samo wspomnienie o tej pięknej chwili, ale Adrienne gwałtownie zażądała informacji. Powiedziałam jej, że Aki objął mnie w autobusie, trzymaliśmy się za ręce i tak siedzieliśmy, ale Ad skwitowała to salwą śmiechu.
  -Skoro rozpływasz się od czegoś takiego, to powinnam być waszą przyzwoitką, bo jeszcze ktoś cię sprzątnie mopem jeśli dojdzie do czegoś większego, nie sądzisz? - zarechotała. Machnęłam na nią ręką i dalej siedziałam w swoim świecie.
  Znów otoczona dźwiękami Dzieci Nocy czekałam na autobus. Wyszłabym ze szkoły ponad godzinę wcześniej, gdyby Chris i Max nie wrobili mnie w te cholerne treningi na siłowni pod okiem byłego boksera. Teraz zrobiło się ciemno, zimno i trochę późno jak na koniec listopada. Bo parę minut po 17 to późno, nie? No pewnie, że tak, przecież wiem.
  Wsiadłam do autobusu, mijając tego samego szatyna, który usiadł obok mnie rano. Na miejscu, na którym kilka godzin wcześniej  siedziałam z Akim, leżała kartka. Rozejrzałam się, ale oprócz mnie, dwójki staruszków, jednego menela i zakochanej pary, nikogo nie było w autobusie. Nikt też nie zaciekawił się rozkładaną przeze mnie kartką. Siedziałam pochylona nad zawartością strony, ale po chwili poderwałam głowę do góry. Kobieta z naprzeciwka krzyczała wskazując okno. Reszta pasażerów spojrzała w tamtą stronę. Po chwili trzy blade potwory z czerwonymi oczami wywaliły autobus korzystając z siły rozpędu. Wszystko wirowało. Inni wirowali. Ja wirowałam. Obijałam się o wszystko i wszystko mnie bolało. Tylko kilka sekund. Potem wszystko się zatrzymało. Poczułam ból. Chyba bolała mnie głowa. Teraz czułam, że jest mi ciężko. Wszystko było rozmazane i jakby oddzielone ode mnie grubą, zamgloną szybką. Czułam, że jest mi twardo. Widziałam światła przejeżdżających obok samochodów. Nie czułam bólu. Tylko błogi chłód hulał między moimi porwanymi ciuchami. Moje głębokie rany krwawiły obficie, ale mi to nie przeszkadzało. Błogi spokój ogarnął mnie razem z ciemnością.
  Próbowałam zachować resztkę trzeźwego myślenia. Leżałam na zewnątrz autobusu. Tyle mogłam teraz wywnioskować. Nagle twardy beton zniknął. Wisiałam w powietrzu. Uchyliłam powieki czując pod sobą miękkie futro.
  -Zamknij oczy - polecił mi kobiecy głos. Już nie słyszałam odgłosów ulicy. Był tylko ten nostalgiczny dźwięk lasu. Zapach lasu. Chyba byliśmy w lesie. Kobieta trzymała mnie na kolanach. Siedziałyśmy na jakimś zwierzęciu o miękkim futrze. - Zaraz będziesz bezpieczna - usłyszałam. Ta informacja mi wystarczyła. Jakby hasło wyłączające moje funkcjonowanie. Pozwoliłam ciemności zupełnie mnie otoczyć. Mimo zupełnego odprężenia, w mojej głowie nadal huczało zdanie namazane na kartce.

Od teraz nigdzie nie będziesz bezpieczna.








  Było cicho.
                          Zbyt cicho.
                                                I ciemno.
                                                                    Przez chwilę chciałam
                                                                                                                przewrócić się na drugi bok,                                                                                                                 ale coś było nie tak.
                                                                        Jakbym nie mogła
                          panować nad swoim ciałem.


A może nie mogłam?
Nie wiem.

Coś zaczęło się dziać. Słyszę, ale nie rozróżniam słów.

Raz za głośne.
Raz za ciche. 

 Strzępki informacji docierały do mnie tylko powierzchownie.

Rozcięta głowa, połamana noga, liczne zadrapania i siniaki, krwawiące rany na całym ciele i poobijany tułów.

I to wszystko u mnie.

  Otworzyłam piekące oczy, nie zważając na ostre, białe światło. Nade mną biały sufit. Obok biała ściana. Z drugiej strony też biała ściana. I tak z każdej strony. Ciekawi mnie jaki kolor ma podłoga. Chciałam się podnieść, ale...
  -Wszystko w porządku? - zapytał lekarz stojący obok. Skąd on się tu wziął? Patrzyłam na niego tępo. - Dasz radę mówić? - spytał nie poddając się. Otworzyłam usta, po czym je zamknęłam. - Dobrze, mówisz. Chcesz zobaczyć się z rodzicami?
  Kiwnęłam głową. Po chwili do sali weszła zapłakana Jen, a za nią zdenerwowany Chad.
  -Proszę się uspokoić. Wszystko jest już dobrze. Operacja się udała. Leah leżała pod narkozą, więc może być trochę ospała i niemrawa, ale przejdzie za kilka godzin - powiedział lekarz i wyszedł. Rodzice coś mówili, tylko co? Moja głowa sama potakiwała lub zaprzeczała ich pytaniom.
  -Co tam się stało? - spytałam, kiedy wreszcie dopuszczono mnie do głosu.
  -Prawdopodobnie w autobus uderzył tir jadący z naprzeciwka, kiedy wybiegły jakieś zwierzęta - powiedział Chad marszcząc czoło. - Tak mówi policja.
  Skinęłam głową, po czym powiedziałam, że chcę odpocząć. Rodzice wyszli, a ja nadal patrzyłam w sufit. Więc to tak władza chce wytłumaczyć? Zwierzęta, tir i nieszczęśliwy wypadek? Szkoda, że nie mogą wyczyścić moje pamięci. Ja wiem co widziałam. Wiem co tam się stało. Nikt mi nie wmówi, że to były przywidzenia. To co widziałam to rzeczywistość. Jak inaczej wytłumaczyć ślady pazurów na moim ramieniu? Jak wytłumaczyć to, że czułam oddech tych potworów na swojej skórze? Jak wytłumaczą coś, co z racjonalnego punktu widzenia jest niemożliwe? Przecież, o ile pamiętam, tam nie było żadnego tira. Możliwe, że...
  Nie. Stop To nie ja mam się tłumaczyć, tylko dorośli. Mnie pewnie popytają co widziałam i tyle. Kto będzie słuchał jakiejś nastolatki z lekkim wstrząsem mózgu, której mocny upadek mógł zmącić pamięć? Nie obchodzili mnie też współpasażerowie. Teraz miałam ważniejsze sprawy na głowie. Ktoś mnie uratował. Dwa razy. Raz na obozie i teraz, przy sprawie z tym całym rzekomym tirem. Ktoś odciągnął mnie od autobusu. Pamiętam, że ktoś trzymał mnie na kolanach. pamiętam też futro. Miękkie i pachnące lasem. Właśnie! Zabrali mnie do lasu! W takim razie jakim cudem znalazłam się w szpitalu? Jak mnie znaleźli?
  -Hej, doktorku - zaczepiłam go następnego dnia. Miły, siwy, starszy pan podszedł do mojego łóżka.
  -Tak, złotko? - spytał miło. Oto i mój ulubiony lekarz, który zajmuje się mną zawsze, kiedy trafiam do szpitala. 
  -Co z pozostałymi pasażerami? - jego uśmiech nagle znikł, a oczy zrobiły się zimne, nieprzeniknione.
  -Nie powinienem ci tego mówić. Jesteś w szoku powypadkowym i nie wiem jak zareagujesz na tego typu informacje - otworzyłam usta, żeby zapewnić o swoim dobrym samopoczuciu, ale doktor uciszył mnie gestem dłoni. Podszedł do drzwi i zakazał pielęgniarkom wpuszczania kogokolwiek do mojego pokoju. Zamknął nas na klucz. Po tym wszystkim przyciągnął sobie krzesło i usiadł, krzyżują ręce.
  -Więc? - spytałam. Doktor zaczął mówić, a ja z każdym jego słowem coraz bardziej przekonywałam się, że mam rację.
  -Nie wierzę w to co mówi policja. Mój syn prowadzi tą sprawę. Powiedział mi o wszystkim, pokazał mi zdjęcia miejsca wypadku i inne fotografię. nie wiem kto albo co spowodowało całe zamieszanie, ale wiem jedno. To nie był przypadek. ktoś był celem. - wygrzebał z kieszeni zakrwawioną kartkę. - Ty byłaś celem.

***

koooonieeeeec. xD
proszę, błagam, na kolana padam, piszcie co sądzicie o tym wszystkim co się dzieje w tym wariatkowie. ;_;
Do następnego! ♥