sobota, 5 września 2015

Rozdział 10

Witam.
Już tydzień szkoły.
Cieszycie się, ludzie, czy nie czy co?
Bo ja się cieszę i to mocno. XDD


***

  Zakupy zostały zrobione. Siedziałam w autobusie, który jak zwykle wolno jechał, choć dziś się z tego cieszyłam. Spojrzałam za okno na wolno przesuwający się krajobraz. Zrezygnowałam ze skrótu przez las i wysiadłam dwa przystanki dalej. Podążyłam wąską, asfaltową drogą do domu, nie spiesząc się za bardzo. Zakupy spoczywały bezpiecznie w plecaku, w lewym ręku niosłam reklamówkę. Choć w zwyczaju miałam chodzenie z rękami w kieszeniach, tym razem moja prawa dłoń zwisała wzdłuż mojego ciała. W każdej chwili byłam gotowa rzucić reklamówkę z zakupami na ziemię i strzelić do napastnika. Specjalnie spakowałam wszystko tak, żeby w reklamówce nie znajdowało się nic, co mogłoby się pobić, rozlać, potłuc lub ogólnie zniszczyć. Byłam z siebie jako tako zadowolona, o ile w tej sytuacji mogłam być zadowolona. Mimo wszystkich dziwnych zdarzeń pozostałam sobą, nie ześwirowałam, choć byłam może trochę zbyt przewrażliwiona i czujna. Jednak tłumaczyłam to swoim bezpieczeństwem. Teraz, kiedy nie wiedziałam kto na mnie poluje, nie mogłam ufać nikomu.  Byłam dobrze przygotowana na każdą ewentualność. Nie ważne czy to będzie cyrkowy człowiek-guma, sztywny mięśniak.. Pocisku to nie obchodziło, on nie wybierał. On po prostu przebijał kolejne warstwy, z których zbudowany jest człowiek. Nawet jeśli zostanie tylko postrzelony, a nie zabity, nie będzie tak groźny jak wcześniej.
  Za dużo filmów się naoglądałam, wiem, ale filmy filmami. Przynajmniej teraz wiedziałam jak się bronić, co robić, a czego nie. Przecież przeżywałam akcje rodem z kryminałów. Dziwiło mnie to, że jeszcze nie zbzikowałam. Mimo swojej twardej postawy postanowiłam zgłosić to na policję. Opowiem im wszystko co działo się do tej pory. Jeszcze jeden taki numer i koniec.
  Podeszłam do drzwi i przyłożyłam do nich ucho. Nic nie usłyszałam, więc przekręciłam ostrożnie klucz i weszłam do środka. Na palcach przeszłam do kuchni i postawiłam zakupy na stole. Miałam zamiar zdjąć buty, kiedy usłyszałam szmer na piętrze. Moja ręka powędrowała w stronę pistoletu. W głowie powoli zaczynały się formować zeznania. Wróciłam ze sklepu, ktoś mnie zaatakował. Było ich dwóch. Jeden spanikował i postrzelił drugiego. Miał na sobie puchową kurtkę i maskę, więc nie dałabym go rady rozpoznać. Niestety uciekł. Proste, schematyczne, łatwe do zapamiętania. Policja w to uwierzy, o ile wszystko wyjdzie przekonująco. Jeśli nie, to będę musiała przyznać się do samoobrony. Tak naprawdę miałam w planach zabić tego, kto włamał mi się do domu. Ścisnęłam w dłoni pistolet. Nie wiedziałam czy Jennifer miała go legalnie czy nie, ale wolałam nie ryzykować. Plan już ułożyłam w głowie, wystarczyło go wykonać. Wciąż stojąc na środku kuchni, powoli wyciągnęłam go spod tych wszystkich warstw ubrań i odbezpieczyłam najciszej jak dałam radę. Było cicho już jakiś czas i zaczęłam się zastanawiać czy aby na pewno nic mi się nie przesłyszało. Po chwili jednak usłyszałam kroki. Ktoś był na górze. Całe szczęście nie zdjęłam butów. Przesunęłam się bezszelestnie do ściany tak, by ukryła mnie przed wzrokiem każdego kto schodził z góry. Wystarczyło poczekać aż człowiek zejdzie na półpiętro, wychylić się, strzelić i uciec. Przeklęłam w duchu. Jak tylko się stąd wydostanę, zgłaszam wszystko. Miałam już powoli dość. Ścisnęłam lekko pistolet. Wzięłam go w obie dłonie, prostując prawe ramię i lekko zginając lewe. Palec spoczywał na spuście. Bałam się, cholernie się bałam, ale byłam też zła. Byłam na siebie okropnie zła. Popełniłam ten sam błąd co ludzie w filmach. Nie zadzwoniłam, nie zgłosiłam, nikomu nawet nie powiedziałam o włamaniu. Gdybym teraz chciała zadzwonić, to narobiłabym hałasu, a zanim ktokolwiek by przyjechał, to byłoby po wszystkim.Teraz, mimo całego przerażenia, trzęsącego mną od środka, wolałam mieć pewność, że włamywacz nie ucieknie. Moje serce biło szybko, pompując we mnie niezliczone ilości adrenaliny. Musiałam strzelić, obezwładnić tego człowieka i upozorować ucieczkę drugiego. najlepiej byłoby trafić tak, żeby już nie wstał. Przynajmniej mogłabym przedstawić swoją wersję zdarzeń bez żadnych sprzeczności. Kroki zbliżały się w stronę schodów, a ja ledwo powstrzymywałam się od ruszenia w stronę wyjścia.
  - Wytrzymajpowtarzałam sobie w myślach. - Jeszcze chwila, jeszcze chwila..
  Kroki przeniosły się z piętra na schody. Odliczałam każdy kolejny dźwięk. Tu-dum. Tu-dum. Był już niedaleko półpiętra. Jeszcze trzy kroki i będzie mój. Nagle się zatrzymał. Zmarszczyłam brwi.
  - Hej, Leah! - zawołał przeciągając samogłoski, a moje serce nagle zaczęło gnać jak nigdy. Jego głos był przerażający, a ja dopiero teraz poczułam jak bardzo trzęsły mi się nogi. Strach ściskał mnie od środka i miałam  wrażenie, że zaraz zwymiotuję. - Wyjdź do mnie, kotku.. A raczej piesku. Wiem, że tam jesteś. Chcę cię zobaczyć - zawołał przesłodzonym głosem. Zacisnęłam zęby. Jaki zaraz dam 'kotka, pieska', gnoju. Jeśli to był tylko koszmar, to chciałam się już obudzić. Zacisnęłam palce na pistolecie, który ciążył mi w dłoniach. To nie był sen. Dam radę strzelić? - Nie chowaj się. Wiem, że się boisz, ale nic ci nie zrobię. Obiecuję.
  Akurat. Wszystkie możliwie najgorsze scenariusze przewinęły się przez mój umysł. Dam radę strzelić?
  - Leah! - usłyszałam prawie nie ludzki ryk. Wzdrygnęłam się, serce prawie wyskoczyło mi z piersi, tłukąc boleśnie o żebra. Starałam się oddychać normalnie, ale nie dałam rady już nad tym zapanować. Krótkie, płytkie wdechy i nieregularne wydechy powoli przyprawiały mnie o zawrót głowy. Zamknęłam oczy. Bałam się, ale chciałam żyć. Musiałam coś zrobić. Musiałam się uspokoić. Pod powiekami przewinęłam wspomnienia do dnia,  kiedy zaczynały się ferie. Przypomniałam sobie śnieg, śmiejących się ludzi, dziwne spojrzenia przechodniów.. Przypomniałam sobie spokojnego Akiego. Pod moimi powiekami przewijały się obrazy uśmiechniętego, blondwłosego chłopaka, jego pięknych, spokojnych zielonych oczu.. Moje serce powoli zwalniało. Przywołałam obraz całej grupki dziwaków, uśmiechniętych, zwariowanych.. Otworzyłam oczy i rozluźniłam lekko uścisk. Pistolet leżał swobodnie w moich dłoniach jakbym strzelała całe życie. - Wiem, że jesteś w kuchni! Wyjdź sama albo przyjdę po ciebie i nie będę już wtedy tak miły! - wrzasnął znowu. Milczałam jak zaklęta. Oddychałam miarowo, głęboko. Jakbym spała. Po moim policzku spłynęła pierwsza łza. - Sama tego chciałaś. Idę po ciebie.
  - Stój! - zawołałam spanikowanym głosem. Nie usłyszałam kroków. - Już wychodzę - powiedziałam ciszej. Szybko schowałam pistolet do kieszeni i wyszłam zza rogu. Łza spadła na moją bluzę i wsiąkła w nią natychmiast.  Stał już prawie na korytarzu. Od stanięcia ze mną twarzą w twarz dzieliły go dwa schodki. Spojrzałam prosto na włamywacza. Jego blada skóra była tak cienka, że widziałam wszystkie jego żyły. Nienaturalnie wyglądająca twarz przyprawiała mnie o dreszcze. Miał czerwone oczy i spiczaste zęby spod wąskich warg. Wzdrygnęłam się, kiedy lekko się uśmiechnął. jedno ugryzienie i już po skórze, a może i kawałku mięsa.
  - Grzeczna dziewczynka - mruknął, pokonując ostatnie stopnie. - A teraz chodź do mnie - wyciągnął ramiona w moją stronę, stając naprzeciwko mnie. Wzdrygnęłam się prawie niewidocznie. Miałam do niego podejść? Ot tak? Nagle coś przykuło moją uwagę. On nie miał włosów. W ogóle. Ani na głowie, ani na rękach, ani brwi.. Nawet rzęs nie miał, przez co jego czerwone oczy były jeszcze bardziej widoczne. Zrobiłam krok w stronę niecierpliwiącego się stwora. Moje nogi trzęsły się niemiłosiernie, trudno było mi utrzymać równowagę. Dam radę strzelić? Włożyłam ręce do kieszeni. Prawą dłonią wymacałam uchwyt broni. Palce prześliznęły się po pistolecie i objęły jego uchwyt prawie czule, kładąc palec na spuście. Broń wydawała się być moim jedynym zbawieniem. Lekki i śmiercionośny. Dam radę strzelić?
  - Chodź, spokojnie. Naprawdę nic ci nie zrobię - zachęcił mnie, widząc, że trochę zwolniłam. Pokonałam z trudem ostatni metr dzielący nas i stanęłam przed potworem, który objął mnie ramionami. Przeżyłam największy szok w swoim życiu. Dreszcze wstrząsnęły moim ciałem. Był zimny. Nie tak jak ludzie wracający do domu z podwórka, kiedy jest zimno. Był zimny jak trup. Mocniej zacisnęłam dłoń na uchwycie. Dam radę strzelić? - Obejmij mnie, Leah - wyszeptał w moje włosy. Wzdrygnęłam się z obrzydzenia. Naprawdę miałam wrażenie jakby wisiało na mnie ciało zmarłego. Nie miałam najmniejszej ochoty go dotykać, ale w duchu podziękowałam za jego prośbę. Wyjęłam z kieszeni ręce, uważając, żeby pistolet trzymany w prawej dłoni nie dotknął potwora. Objęłam zimnego faceta. Czy dam radę strzelić?
  Oczywiście, że tak.
  Nacisnęłam spust w momencie, kiedy stwór zacisnął ramiona naokoło mnie. Zesztywniał nagle, ale po chwili zaczął osuwać się bezwładnie po moim ciele. Padł na ziemię z głuchym łomotem. Stałam bez ruchu jeszcze chwilę. Moja twarz była cała we krwi. Spojrzałam na swoje ramię. Adrenalina powoli opadła, a ja poczułam pulsujący ból tuż nad obojczykiem. Moje ramie było całe skąpane we krwi. Mojej. Spojrzałam na stwora leżącego pod moimi stopami. Kula przeszła przez potylicę na ukos w stronę oczu i utknęła w czaszce. Umarł dość szybko, ale zdążył jeszcze zatopić we mnie swoje zęby i pazury. Krwawiłam obficie z dziur po ugryzieniu nad lewym obojczykiem i z lewej łopatki oraz bicepsa, gdzie wbił we mnie paznokcie. Lewa strona mojego tułowia pulsowała tępym bólem. Już się nie bałam. Byłam dziwnie spokojna. Zadrżałam lekko. Zimno. Sięgnęłam zdrową, prawą ręką do kieszeni i wyciągnęłam telefon. Nagle uprzytomniłam sobie, że nadal mam broń w ręku, za domem nie ma śladów.. Nic nie było na swoim miejscu. Nie mogłam teraz zadzwonić. Położyłam telefon na stole i chwyciłam pierwszą z brzegu szmatkę. Dokładnie wytarłam nią każdy milimetr pistoletu, przemierzyłam salon, otworzyłam drzwi od tarasu i wybiegłam na podwórko, kierując się w stronę lasu. Po drodze upuściłam broń owiniętą w szmatę. Wróciłam już spokojniej tuż obok śladów trupa leżącego w moim domu. Nie chciałam, żeby zaczęli podejrzewać mnie, bo znowu musiałabym chodzić na terapię.. Byłam zakrwawiona i ledwo powstrzymywałam się od pobiegnięcia do łazienki. Chciałam wziąć prysznic. Natychmiast. Wziąć ciepły prysznic i o wszystkim już zapomnieć. Jednak nie mogłam. Normalne ofiary najpierw czekają na ratunek. Musiałam być brudna i przerażona. Sęk w tym, że nie byłam już przerażona. Wszystko się skończyło, ja oddychałam, napastnik nie żył. Usiadłam pod ścianą na przeciwko trupa i zamknęłam oczy. Odnalazłam w sobie to ogromnie nieludzkie uczucie, które narastało we mnie przez ostatnie pół roku. Teraz mogłam się wypłakać i nikt nie miałby mi tego za złe. Po moich policzkach pociekły długo ukrywane łzy. Wzięłam głęboki oddech i wcisnęłam zieloną słuchawkę.
  - Posterunek policji w Green Village, słucham - usłyszałam w słuchawce. Otworzyłam usta, które zadrżały niekontrolowanie. Nie mogłam wydobyć z siebie głosu. - Halo? Proszę coś powiedzieć - powiedziała pani ze słuchawki. W mojej głowie pękła tama, nie mogłam pozbierać myśli, wspomnień. Wszystko było straszne, czarne. Wreszcie wygrzebałam z umysłu to, co było mi potrzebne.
  - Było ich dwóch.. Jeden.. Jeden miał broń. Drugi nie żyje. Leży, jest zimny.. Włamali się do mojego domu. Ugryzł mnie.. Miał czerwone oczy.. Włosy. Nie miał włosów. Był straszny - wyszeptałam do słuchawki. Usłyszałam jak kobieta mówi coś do swojego kolegi. Zaraz potem zwróciła się do mnie z prośbą o podanie adresu, który posłusznie wyjąkałam.
  - Policja jest w drodze - zawiesiła się na chwilę. - Jak masz na imię?
  - Leah - powiedziałam, wycierając mokre policzki wierzchem dłoni. - Leah Stewart.
  - Więc, Leah.. - zaczęła policjantka. - Zanim przyjedzie policja musisz mieć się czym bronić w razie, gdyby drugi napastnik wrócił. Wymyślisz coś? Dasz radę?
  - Tak - wyszeptałam, uspokajając się powoli. Wstałam i na chwiejnych nogach podążyłam po schodach na górę do swojego pokoju. Otworzyłam szafę, podniosłam fotel i wyciągnęłam spod niego swoją prowizoryczną maczugę. Drugi napastnik nie wróci. On nawet nie istniał, ale to wiedziałam tylko ja.
  - Moi ludzie wiedzą już, że kazałam ci wziąć coś do obrony. Teraz spróbuj się uspokoić i cierpliwie czekaj - powiedziała, a ja podziękowałam jej krótko i się rozłączyłam. Poczłapałam do łazienki i starannie omijając wzrokiem lustro, znalazłam długi ręcznik i owinęłam nim ramię. Wracając na dół, uważałam, żeby niczego nie zakrwawić. Usiadłam obok trupa, prawie tuląc do siebie broń.
  - Ciesz się, że zdechłeś, bydlaku - warknęłam, przełykając ostatnie łzy. Policyjne wozy zajechały pod mój dom. Nie czekając na wyważających drzwi policjantów, wstałam i poczłapałam do wejścia, ciągnąc maczugę za sobą. Otworzyłam drzwi. Stanęłam twarzą w twarz z ogromnym kolesiem o kruczoczarnych włosach i przejętych, brązowych oczach. Spojrzał na moją broń, a ja wzruszyłam zdrowym, prawym ramieniem. Pokiwał głową. Zerknęłam na lewe ramię. Przez ręcznik powoli zaczęła przesiąkać krew. Puściłam maczugą w momencie, w którym olbrzym wziął mnie na ręce jak księżniczkę. Zrobił to tak delikatnie, jak nikt by się tego po nim nie spodziewał.
  - Kraig. Ty i jedynka, do środka. Jeremy, ty i twoi ludzie przeszukacie las i popytacie sąsiadów.Może oni coś widzieli - powiedział głębokim, dudniącym głosem. Jego podwładni pobiegli w wyznaczonych kierunkach, a on sam ruszył ku autu. Postawił mnie na ziemi i odwiązał ręcznik. Spojrzał na moje rany, po czym westchnął z ulgą. Dokładnie zabezpieczył moje plecy i ramię, a zaraz potem dął mi jakąś bluzę. Nałożyłam ją z wdzięcznością, usiadłam na tylnym siedzeniu i spojrzałam na wielkoluda.
  - Co teraz ze mną będzie, panie..? - zawiesiłam się.
  - Patrick. Mów mi Patrick - powiedział łagodnie. - Ktoś z tobą był?
  - Nie - zaprzeczyłam. - Byłam sama. Rodzice wyjechali w góry, a ja miałam właśnie jechać do koleżanki. Miałam zrobić jej niespodziankę i chciałam zaprosić ją na noc. Dopiero co wróciłam z zakupów. Kiedy weszłam do domu, oni już tam byli - wytłumaczyłam, po czym nastąpiła chwila ciszy. Wbiłam wzrok w ziemię. - Proszę pana.. Patrick.. Bo jest jeszcze coś. Jak rano wstałam, tylne drzwi były otwarte, a zamek był wyłamany z drzwi. Załatałam to kawałkiem starej opony, ale drzwi nie zabezpieczyłam.
  - Myślisz, że..? - urwał Patrick, patrząc na mnie troskliwie. Pokiwałam głową.
  - Tak. Tamtędy mogli wejść - pociągnęłam nosem. Funkcjonariusz podrapał się po brodzie. Otworzyłam usta. - I to nie wszystko. To nie jest pierwsze włamanie. Ktoś był w moim pokoju. I tylko w moim pokoju. Moje rzeczy były porozwalane, ale tylko w moim pokoju. Na kartkach w moim pokoju był napis z pytaniem czy chcę więcej zabawy.. - Patrick westchnął, kiedy skończyłam mówić.
  - I co ja mam z tobą teraz zrobić? Dziś muszę cię zatrzymać na komendzie, ale co potem. Nie możesz u nas mieszkać, a trzeba by ci było zapewnić jakąś ochronę. Oni na ciebie polują. Na wycieczce było to samo, potem w autobusie, a teraz to.. - mruknął jakby do siebie. Spojrzałam na niego zszokowana.
  - Zaraz.. Skąd pan to wie? Nie wspomniałam o tym - wyparowałam, wstając gwałtownie. Moje ramię zaprotestowało, mimo to udało mi się utrzymać w pionie.
  - Chodzą plotki, że miałaś jeszcze więcej wypadków, o których wiedzą tylko ważniejsi ludzie w policji, ale nawet jeśli.. Wszyscy już przestali wierzyć, że te twoje wypadki to przypadek - położył mi rękę na zdrowym ramieniu i delikatnie posadził z powrotem na fotel. - Nie musiałaś mi o tym mówić, bo te informacje wyciekły od tych z góry. Kierowniczka pensjonatu zgłosiła im napaść na samochód. Byłaś w nim. Byłaś też w autobusie, kiedy zdarzył się ten przykry incydent. Ledwo uszłaś z życiem. Teraz mówisz mi o dwóch.. O trzech włamaniach, z czego dwa zdarzyły się jednego dnia. Albo jesteś pechową dziewczyną, albo ktoś po prostu na ciebie poluj - Patrick cały czas patrzył na swoich ludzi, którzy zabezpieczali miejsce zbrodni. Spojrzałam na swój dom. Policjant miał rację. Ja nawet niczego nie zauważyłam. Od zawsze miałam dziwnego pecha do ludzi, ale nie zauważyłam, że ostatnio częstotliwość 'wypadków' się zwiększyła.
  - Sądzi pan.. - zaczęłam, ale głos uwiązł mi w gardle. Odchrząknęłam mocno. Nie mogłam teraz płakać. - Sądzi pan, że to poważna sprawa? To nie są amatorzy namierzający bogate dzieciaki i porywający je dla okupu, prawda?
  Pan Patrick spojrzał na mnie najpierw zdziwiony, a potem jakby zmieszany. Myślał. Bardzo intensywnie myślał. Powiedzieć mi prawdę czy raczej skłamać? Pewnie to drugie. Pieprzeni dorośli. Zatajają informacje dla 'bezpieczeństwa dzieci'. A potem co? Wielkie zdziwienie, że im nie ufamy..
  - Masz rację. Oni chcą ciebie, a nie pieniędzy - mówiłam? ... Zaraz, co? Zdziwiona spojrzałam na policjanta. - Co? Myślałaś, że ci nie powiem? Czytałem akta sprawy z autobusem. Tam nic nie trzyma się kupy. Plus nie wiem czemu, ale  Kraig przekazał ci te akta. Mógłby mieć kłopoty. Mógłby, ale słyszałem, że ci na górze nie mieli nic przeciwko, żeby dać je akurat tobie. Z niejasnych powodów wszyscy milczą. Każdy wie, nikt nic nie mówi. Ciekawi mnie czemu.
  Zaniemówiłam, patrząc tępo przed siebie. Dorośli są tacy prości. Wystarczy okazać trochę szacunku, dobrych manier, wykazać się jakąś błahostką lub być jakoś wyróżnionym przez wyższych rangą ludzi, a oni już zmieniają zdanie o człowieku. Nigdy ich nie zrozumiem. Siedziałam w samochodzie jeszcze kilka minut, ale zaczęło mi się robić zimno w nogi i ręce. Dwie bluzy to za mało na zimę. Pan Patrick zdecydował, że Kraig będzie odpowiedzialny za dowiezienie mnie na pogotowie, gdzie mieli mnie pozszywać, a potem miał mnie przetransportować na komisariat. Powiedział mi, że jedną noc będę musiała spędzić na posterunku, tak dla zasady. Zgodziłam się. Co innego miałam zrobić? W moim domu następnych kilka dni będzie kręciło się mnóstwo ludzi. Potem przyślą ekipę sprzątającą, a ja wrócę do siebie. Musiałam tych kilka dni gdzieś przecierpieć.
  Kraig był synem mojego doktora, więc widzieliśmy się już nie raz i nie raz już rozmawialiśmy. Teraz też nie mieliśmy problemu ze znalezieniem tematu. Co prawda to Kraig cały czas trajkotał, a ja mu czasem odpowiadałam, ale to też liczyło się jako rozmowa. Na komisariat zajechaliśmy około 18. Było ciemno i zimno, zimnej niż w dzień. Dlatego tak bardzo uderzyło we mnie ciepło aresztu.
  - Cześć Kraig - powiedział znajomy głos. Spojrzałam na lewo. Twarz nic mi nie mówiła, ale mimo to wiedziałam kto się odezwał. Ta pani za każdym razem odbierała moje zgłoszenia. - To jest ta słynna, pechowa Leah?
  - Dobry - mruknęłam, czując jak zmęczenie powoli mąci mi w głowie. Ledwo czułam ramię przez ogromną dawkę znieczulenia jakie mi podano na pogotowiu, przez co miałam wrażenie jakbym straciła lewą rękę. Od tego znieczulenia aż kręciło mi się w głowie i myślałam tylko, czy to aby normalne i legalne, żeby dawać taką dawkę osobie niepełnoletniej. Na chwilę straciłam równowagę, ale Kraig mnie złapał i przekazał jakimś dwóm policjantom, którzy mieli mnie zaprowadzić do pomieszczenia, w którym miałam spędzić dzisiejszą noc. W praktyce wyglądało to trochę inaczej, bo funkcjonariusze musieli mnie praktycznie za sobą ciągnąć. W końcu dotarliśmy do 'mojego pokoju', który na co dzień był używany jako schronienie przed szefem. Przebrana w jakieś kupione po drodze z pogotowia ciuchy, które pomogła mi nałożyć koleżanka Kraiga i nadal trochę niemrawa, padłam na kanapę. Kraig przepraszał, że nie ma nic wygodniejszego, ale zbyłam go głośnym pomrukiem, wydobywającym się z mojego gardła. Chwilę potem zostałam sama, śpiąca i zamknięta na klucz w pokoju, który miał dziwnie grube ściany i zakratowane czymś srebrnym okna.

poniedziałek, 22 czerwca 2015

Rozdział 9.

Witam z powrotem!
W 9 rozdziale zaczynają dziać się bardzo fajne rzeczy. :3
O tym czemu mnie nie było, co będzie, a czego nie..
Więcej na moim głównym blogu (Mam wiele twarzy).


***

  Cały ostatni tydzień przymusowego pobytu w domu kazałam nie wpuszczać nikogo, kto przyszedłby do mnie w odwiedziny. Zabunkrowałam się w pokoju i pisałam wszystko od nowa. Zapisałam dwa zeszyty, prowizorycznie odtworzyłam kilka zdjęć i z każdym następnym ruchem długopisu nabierałam dziwnego przeświadczenia, że paczka dziwaków ma coś wspólnego z tą sprawą. Nawet kiedy wróciłam do szkoły, bacznie obserwowałam ich zachowanie, odruchy i mimikę. Analizowałam wszystko, jednak w zachowaniu Adrienne i spółki nie mogłam wyczuć ani wywnioskować niczego, co mogłoby być przejawem nienawiści czy chęci likwidacji mojej osoby. Po trzecim tygodniu bezowocnych przemyśleń i obserwacji, rzuciłam to wszystko w diabły. To nie na mój mózg. Jeśli to nie ci dziwacy chcą mnie zlikwidować, to kto? Postanowiłam, że zapomnę o wszystkim, bo wiedza, do której dążyłam przez ostatnich kilka tygodni, mogła mi bardziej zaszkodzić niż pomóc.
  Wbiłam stopy w drugie, grube skarpety, na które potem wcisnęłam glany. Był już koniec stycznia. Sprawę wypadku umorzono, a ja nadal nic nikomu nie powiedziałam o włamaniu ani o zwierzętach, które tak często widywałam. A do tego, pizgało złem. Było tak zimno, że trzęsłam się na samą myśl o wyjściu z domu. Dziś zaczynały się ferie zimowe, a ja miałam przed sobą perspektywę dwóch tygodni leżenia w łóżku z gorącą herbatką i książkami. Cała rodzinka wyjeżdżała w góry, wierząc, iż mój kit z nocowaniem u Adrienne był prawdą. Uśmiechnęłam się pod nosem. Dwa tygodnie błogiego nic nie robienia.
  - Leah! - usłyszałam znajomy głos. Odwróciłam głowę. W drzwiach wyjściowych stała Ad, machając do mnie. - Pospiesz się!
  - Już idę! - zawołałam i zaraz byłam przy niej.
  - Co ty taka szczęśliwa? - szepnęła, wciskając mi łokieć pod żebra.Poczochrałam jej włosy.
  - Ferie się zaczynają, to co? Mam płakać? Luz, blues i kebaby - zaśmiałam się głośno. Z moich ust buchnęła para, kiedy ryknęłam śmiechem na widok padającej na ziemie Adrienne, która padła pod ciężarem Maxa. Chłopak podniósł się z ziemi i podjął przerwaną czynność uciekania przed wkurzonym Akim. Karrie i Alex tarzały się ze śmiechu, a Raisa podniosła Ad z ziemi, obdarzając Maxa piorunującym spojrzeniem. Chris i Frank robili coś na komórkach, by chwile potem także ryknąć śmiechem. Rozejrzałam się wokoło. Inni uczniowie mijali nas szybkim krokiem. Kiedyś miedzy nimi byłam także ja. Teraz bawiłam się w najlepsze z tymi dziwakami. Zaśmiałam się pogodnie. Życie stało się takie piękne, od kiedy poznałam osoby tak samo nienormalne jak ja.
  Spojrzałam za okno na przesuwający się obraz zimowego lasu. Dwa tygodnie samotnego siedzenia w domu. Uśmiechnęłam się. To mi się podoba. Wysiadłam z autobusu dwa przystanki wcześniej niż zwykle. Przebiegłam na drugą stronę ulicy i wspięłam się na płot odgradzający las od drogi ekspresowej. Zeskoczyłam na śnieg i rozejrzałam się ostrożnie. Pierwszy raz od dłuższego czasu weszłam tu bez większych przygód, a mimo to i tak czułam się nieswojo. Wzięłam głęboki wdech i zrobiłam kilka kroków między ściany drzew. Nic się nie działo, więc parłam dalej przez śnieg. Moje nogi były do kolan przemoczone, woda chlupotała nawet w moich glanach, kiedy wreszcie dotarłam do leśnej drogi. Drogi? Przepraszam. Nawet jeśli tu kiedyś była droga, teraz jednak znajdowała się pod grubą warstwą śniegu. Brnęłam dalej przez las swoją stałą trasą. Muzyka zagłuszała wszystko, a ja patrzyłam pod nogi, więc kiedy kątem oka zauważyłam ruch po prawej stronie, zatrzymałam się gwałtownie. Powoli zdjęłam słuchawki. Między drzewami nikogo nie było. Moje serce mimowolnie przyspieszyło. To tylko przywidzenia lub jakiś krzak poruszany przez wiatr. Mimo tak logicznych i racjonalnych tłumaczeń wyłączyłam muzykę, chowając słuchawki do plecaka, który nałożyłam na oba ramiona. Tak wygodniej było mi biegać. Trzeba być gotowym na każdą ewentualność. Ruszyłam dalej, jednak nie zauważyłam, że szłam energiczniej, niżbym chciała. Nagle usłyszałam szybkie kroki stawiane na skrzypiącym śniegu. Odwróciłam się gwałtownie, moje serce zamarło, a ja myślałam tylko jedno: 'Zaraz umrę'. W ostatniej chwili zauważyłam między drzewami spłoszoną sarnę. Tym razem nie szłam już szybko. Ja prawie biegłam. Czas przyznać to przed samą sobą. Bałam się cholernie się bałam, że ten jeden paniczny, szybki wdech może być moim ostatnim. W jednej chwili przypomniałam sobie wszystkie horrory, które oglądałam i wszystkie przerażające sytuacje, które przeżyłam. Zwolniłam trochę, żeby się rozejrzeć i ocenić ile mniej więcej czasu zajmie mi jeszcze droga do domu. Przeklinałam zimę. Było co raz ciemniej, a ja nie przeszłam jeszcze nawet połowy drogi. W kilka sekund obrałam właściwy kierunek i zeszłam z wyznaczonej trasy. Przedzierając się na przełaj między drzewami, co chwila potykałam się o korzenie, ale po piętnastu minutach zobaczyłam prześwit wolnej przestrzeni. Przyspieszyłam, znów prawie biegnąc. Wypadłam z lasu jak torpeda. Czułam jak coś ściskało moje serce. To był strach. Strach zacisnął się na wszystkich wlotach głównych żył. Mimo to, nie zawahałam się zatrzymać i odwrócić. Poparzyłam na ścianę drzew. Mo że i byłam przerażona, ale coś innego, inne emocje, jeszcze większe od strachu, gromadziły się w mojej świadomości. Fascynacja. Studnia szalonej fascynacji. Chciałam się odwrócić i odejść, jednak coś, co przebiegło między drzewami, zatrzymało mnie natychmiast. Nogi wrosły mi w ziemię, a ja nie mogłam się ruszyć. Tym razem widziałam to wyraźnie. Gęste futro o kolorze ciemnego miodu. Ogromny łeb i jeszcze większe cielsko. Zwierzę zatrzymało się na skraju lasu, stając przodem do mnie. Złote oczy jarzyły się bladym blaskiem, a od wystawionych kłów odbijały się ostatnie promienie zachodzącego słońca. Moje serce zwolniło, prawie się zatrzymując. Wilkopodobny zwierz zrobił kilka kroków w moją stronę. Nie bałam się go. W jego oczach było coś uspokajającego, coś co znałam, coś... ludzkiego. I nagle powietrze przeszył huk strzału. Zwierzę wydawało się nieporuszone, patrząc na coś za mną. Potem spojrzał na mnie, wykrzywił swój pysk w dziwnym grymasie i wbiegł z powrotem do lasu. Osunęłam się na ziemię.
  -Nic ci nie jest? - spytał mój sąsiad, klękając przede mną. Obok położył wiatrówkę i zaczął mi się dokładnie przyglądać. Pokręciłam głową, tłumacząc swoje zachowanie szokiem. On coś jeszcze mówił, o coś pytał, ale ja odpowiadałam zdawkowo, monosylabami, więc w końcu pomógł mi wstać i odprowadził mnie do głównej drogi. Podziękowałam mimo, że nie czułam takiej potrzeby. Ruszyłam do domu. Nie czułam się zagrożona przy tamtym zwierzęciu. Wręcz przeciwnie. Chciałam do niego podejść, dotknąć jego futra.. Moje ciało chyba jednak myślało inaczej, bo nie mogłam trafić kluczem w dziurkę. Ręce drżały mi niemiłosiernie, nogi zresztą też. Próbowałam wmówić sobie, że to od zimna. Tak, to z zimna. Tak bardzo żałowałam rozstania z tym wilkiem. Nagle usłyszałam przeciągłe wycie. Naokoło było już prawie zupełnie ciemno. Klucz zaczął pasować. Drzwi się otworzyły, a wraz z nimi otworzył się mój zdrowy rozsądek. To zwierze mogło być chore. Mogło wydawać się spokojne, a tak naprawdę chcieć mnie zabić. Zabarykadowałam się od wewnątrz, włączyłam na dole wszystkie światła i dopiero poczułam zmęczenie. Adrenalina zniknęła, a na jej miejsce pojawiło się otępienie.
  - Leah? - podskoczyłam przerażona, słysząc głos dochodzący z piętra. - Dopiero wróciłaś? - spytała Jen, pojawiając się na schodach. Pokiwałam głową, mówiąc, że wracałam przez las. - Oj, to niebezpieczne. Tyle razy ci mówiłam - westchnęła mama.
  - Wiem, wiem - mruknęłam. Rzuciłam plecak w przedpokoju, zdjęłam buty i skarpety i na boso, z glanami w ręku, poszłam do łazienki. Przebrałam się w suche ciuchy, mokre rozwiesiłam na kaloryferach i wróciłam do Jen. Pomogłam jej w układaniu ubrań w walizkach, ale po chwili mój żołądek upomniał się o swoje prawa. Zajrzałam do lodówki. Miałam ochotę na mięso, dobre soczyste mięso. Wyjęłam zamrożoną pieczeń z zamrażarki i odgrzałam ją sobie. Cały wieczór łaziłam za Jen i jej pomagałam. Kiedy wrócił Chad z dzieciakami, przywitałam się z nim i nie omieszkałam zapomnieć o obowiązkowej kłótni z Victorią i sprzeczce z Tomem. Wreszcie nikt nie chciał wchodzić do łazienki po cokolwiek, więc zamknęłam się w niej na klucz i zanurzyłam się w wannie pełnej ciepłej wody. Po godzinie wyszłam z pomieszczenia umyta, ubrana i poczochrana. Padłam na łóżko, skuliłam się i z ręcznikiem na głowie, zasnęłam.
  - Leah - usłyszałam obok ucha. - Wstawaj - poczułam lekkie tykanie w ramię. Podniosłam się, przecierając oczy. Wyszłam z pokoju, wypychając z niego Jennifer i obie podążyłyśmy na dół.
  - Na stole w kuchni masz pieniądze, żebyś nie żerowała całkowicie na rodzicach Adrienne. Klucz zostawiam obok kasy. Coś jeszcze? - powiedział Chad, krążąc po salonie. - O, właśnie. O której mniej więcej do niej jedziesz?
  - Po południu - ziewnęłam, ledwo utrzymując kontakt z rzeczywistością. Spojrzałam na zegarek. Czwarta. Nieludzka pora na budzenie potwora.
  - Leah! My jedziemy! Trzymaj się! - zawołała Jen, siadając na fotelu pasażera. Chad odpalił samochód i pojechali. Rozbudziłam się praktycznie od razu. Poszłam do siebie na górę i zniosłam na dół głośniki i wieżę. Włożyłam płytę z osobiście ułożoną składanką i po chwili domem wstrząsnął huk gitar, perkusji i basu. Zaraz potem dołączył do nich wokal. Jedząc kanapkę, posprzątałam swój pokój. O ile wpieprzenie wszystkiego do szafy i pod łóżko można nazwać sprzątaniem. Zaraz potem zasiadłam przed telewizorem. Włączyłam muzykę i zapuściłam pierwszy, lepszy film z kategorii 'horror'. Okryłam się kocem i bacznie analizowałam fabułę. Zaczynało się ciekawie, ale po dwudziestu minutach wszystko zaczęło się walić. Poszłam do kuchni po dwulitrowy dzbanek herbaty i kanapki, po czym włączyłam nowy film. I tak minęła pierwsza połowa dnia. Koło 13.00 odechciało mi się szukać choć trochę strasznego horroru, więc sięgnęłam po książkę. Przewracałam się z boku na bok, wierciłam się okropnie, ale nijak nie mogłam znaleźć wygodnej pozycji. Wstałam i odgrzałam sobie obiad z wczoraj. Postanowiłam następnego dnia pojechać do miasta po jedzonko. Zerknęłam na zegarek. Już dawno po 15, a ja nie zauważyłam jak ciemno się zrobiło. Żując pyszne mięsko, postanowiłam dziś nie biegać. Nie wiedziałam czemu, ale bolała mnie złamana przed miesiącem noga. Bieganie miało być formą rehabilitacji, jednak moja kończyna dziś odmawiała pełnego posłuszeństwa. Rozejrzałam się po kuchni. Z nudów pozmywałam naczynia i odkurzyłam wszystkie pomieszczenia. Oczywiście muzyka była cały czas włączona, a ja podrygiwałam w jej takt, drąc się wraz z wokalistami, mimo lekkiej nieznajomości tekstu. Koło siódmej trzydzieści napisała do mnie Adrienne, pytając co robię. Odpisałam, że mama kazała mi sprzątać i właśnie drze się na Vickę. Po chwili otrzymałam następną wiadomość od nieznanego numeru. "WIDZĘ." Z dziwnym wyrazem twarzy spojrzałam w okno, po czym się roześmiałam. Co prawda histerycznie, ale się roześmiałam. Z lasu patrzyły na mnie dwie pary żółtych, jarzących się ślepi. Zwierzęta były tuż za moim ogrodzeniem. Miałam ochotę pobiec na górę jak najszybciej, ale coś podpowiadało mi, że lepiej tego nie robić. Odwróciłam się tyłem do całkowicie przeszklonych drzwi prowadzących na taras. Zabrałam telefon, koc, poduszkę i powoli, powolutku ruszyłam do schodów. Krok za krokiem, a kiedy dotarłam do pierwszego stopnia strach zwyciężył. Pędem pokonałam pierwsze piętro i wpadłam do pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Co się właśnie, do cholery, wydarzyło? Drżącymi rękoma otworzyłam SMS-a od Adrienne.

"Nie bój się."

  Moje serce naprawdę stanęło. Na sekundę cały świat się zatrzymał. Nie czułam się bezpieczna nawet we własnym domu. Próbując uspokoić swoje drżące miejsce, położyłam koce i poduszkę na łóżko. Miałam spać na dole. Miałam spać w zasięgu wzroku tych zwierząt. Sama myśl o tym mnie przerażała. Powoli się uspokoiłam. One nic mi nie zrobią. Było tylko kilka procent szans, że odnajdą i przeskoczą furtkę. Jeszcze mniej prawdopodobne okazywało się to, że wybiją tarasowe drzwi. Postanowiłam przemyć twarz, żeby ostatecznie przygotować się do spania, ale jak zwykle moje plany, to zwykła fikcja. Wdrapałam się na łóżko, mimo, że moje nogi ledwo mnie słuchały. Otworzyłam okno na całą szerokość. Miałam szczęście, że akurat nie padał śnieg, bo nagły, zimny wiatr wdarł się do pomieszczenia. Spojrzałam na las. Zwierzęta zniknęły. Gdzieś tam z tyłu mojej podświadomości odczułam ogromną ulgę. Po chwili dopiero zauważyłam jak bardzo wyostrzył mi się wzrok. Zachwyciłam się tym, prześlizgując spojrzeniem po ścianie drzew. Widziałam dokładnie każdą gałązkę mimo egipskich ciemności. Widziałam ich każdy, nawet najmniejszy ruch. I nagle usłyszałam odległe, przeciągłe wycie. Wydawało mi się, że to zaproszenie.  "Chodź do nas. Czekamy."  Miałam ochotę odpowiedzieć tym samym, jednak zrozumiałam, że zwierzęta były zbyt daleko.
  -Chciałabym tam z wami być.. Wolna.. - szepnęłam, wyciągając rękę w stronę lasu. Zrobiło mi się nienaturalnie ciepło. Gęsia skórka zniknęła. Trwałam jak w transie, tłumiąc w sobie chęć odpowiedzenia na wołanie tych.. tych.. wilków. Wyobraziłam sobie jak biegnę po lesie, między drzewami biegną one. Śnieg skrzypi pod stopami, chłodny powiew smaga twarz, ale ja już nie czuję chłodu. Biegnę o wiele szybciej niż zazwyczaj, jednak jestem szczęśliwa. Przeskakując nad wystającymi korzeniami, omijam gałęzie, wybijam się w górę przeskakując strumyk. Oh, jak ja bym chciała tam być. 
  Otworzyłam oczy, zeszłam z łóżka i zamknęłam okno. Tęsknie spojrzałam na las malujący się czernią tuż za moim płotem. Moje serce zadudniło. Nie chciałam siedzieć w czterech ścianach. Za mało miejsca, za mało.. Wzięłam głęboki wdech i cudem stłumiłam pokusę wyjścia z domu. Poczłapałam do łazienki. Umyłam twarz i wytarłam ją pobieżnie. Spojrzałam w lustro, a ręcznik, który trzymałam w dłoni, upadł powoli na ziemię. Zbliżyłam twarz do zwierciadła jeszcze trochę. Podciągnęłam do góry powiekę, dokładnie przyglądając się swoim tęczówkom. Albo to efekt światła, albo mi właśnie rozjaśniły się oczy. Do tej pory piwne, teraz były ledwie zielonkawe. Powiedziałabym nawet, że zielono-niebieskie. Szybko wykręciłam numer doktorka i opisałam mu swoją sytuację. Przez chwilę się nie odzywał, po czym westchnął ciężko.
  -Na ujawnienie się zmienności koloru tęczówek nigdy nie jest za późno, słoneczko. Nie masz czym się przejmować. nie jest to groźne, nawet choroba to to nie jest - stwierdził. Odetchnęłam z ulgą, kończąc rozmowę. Wzruszyłam ramionami, żeby rozluźnić barki. Byłam zbyt zmęczona nic nie robieniem, nie dałam rady myśleć. Położyłam się, otaczając swoje ciało dwoma kocami. I znów proszę państwo, oto Kapitan Naleśnik wkracza do akcji! Zaśmiałam się cicho, przytulając ukochaną maskotkę. Zaraz przed zaśnięciem przez umysł przemknęła mi dziwna myśl, która była tylko stwierdzeniem faktu, nic to jednak nie zmieniało. Ważne, że nadal było dziwne. Czułam dziwne ciepło wylewające się z mojego serca i przechodzące na wszystkie komórki ciała. Śnił mi się las nocą i trzy wilki, a pośród nich byłam ja.
  Wierzgnęłam dziko, sprawdzając boleśnie ciepło kaloryfera swoją głową. Otworzyłam oczy, sycząc z bólu. Potarłam zranione miejsce. Grzejnik był niestety zimny, co oznaczało, że musiałam rozpalić w piecu. Spojrzałam za okno, a zaraz potem na wyświetlacz komórki. Czemu, do ciemnej cholery, obudziłam się o 6.08 w dzień wolny? Przeciągnęłam dłonią po twarzy. Jak mus, to dżem. Trzeba wstawać. Ubrałam się ciepło i nawet nie korzystając z toalety, zeszłam na dół. Wcisnęłam stopy w rozwalające się już, białe adidasy, włożyłam grubą kurtkę w kolorze zgniłej zieleni i wyszłam na mróz. Śnieg zachrzęścił pod moimi stopami, kiedy zeskoczyłam ze schodków. Ledwo co widziałam, bo było jeszcze dość ciemno, jednak mój wzrok przyzwyczaił się do ciemności jak zwykle zadziwiająco szybko. Zwaliłam to na wczesną porę i poszłam prosto do składziku z drewnem. Wzięłam polan i podreptałam do tylnych drzwi garażowych, do których zapomniałam klucza. Zirytowana rzuciłam drewno pod drzwi i prawie pobiegłam po nieszczęsny klucz. Wreszcie, kiedy już wszystkie bramy były już otwarte, naniosłam drewna do kotłowni. Podniosłam klapę i wrzuciłam tyle gazet i polan ile się zmieściło. Rozejrzałam się naokoło i w końcu znalezisko wpadło mi w ręce. Kawałek łuczyny wsadziłam sobie w zęby i zmarzniętymi rękoma chwyciłam paczkę zapałek. Pierwsza nieudana próba podpalenia łuczywa skończyła się przypaloną skórą na palcu, druga - zwęglonym kawałkiem paznokcia, a trzecia prawie podpalonymi włosami. W końcu udało mi się rozniecić dość duży ogień. Zadowolona zamknęłam tylne drzwi i pomaszerowałam do domu. Zrobiwszy sobie śniadanie, zaniosłam je do łazienki. Nalałam wody do wanny i zanurzając się w kojącym cieple, pożarłam wszystko, co przygotowałam. Palec nieznośnie piekł, ale nie zważając na to, leżałam rozwalona w wannie. Nagle mój telefon rozdzwonił się. Z jękiem sięgnęłam po niego i odebrałam. Mama. Pytała co jadłam, co robię, jak się bawię i czy wszystko jest dobrze. Sprzedałam jej zmyśloną na poczekaniu historyjkę o wielkiej bitwie na poduszki, łażeniu po mieście i filmowym wieczorze z popcornem i mnóstwem śmieciowego jedzenia. Łyknęła wszystko, mówiąc, żebym bawiła się dobrze, po czym się rozłączyła. Ledwo odłożyłam telefon, a on znowu oznajmił, że ktoś dzwonił. Odebrałam, nie patrząc na wyświetlacz.
  - Halo? - powiedziałam, kiedy nikt nie raczył się odezwać. W końcu usłyszałam świst powietrza, który trochę przypominał westchnięcie. Chwilę potem w słuchawce rozległ się cichy śmiech, który z czasem przybierał na sile. Im głośniejszy był, tym bardziej przerażający się wydawał. Miałam ochotę rzucić komórką o ścianę, może nawet utopić ją w wannie, ale głos nagle ucichł.
  - Jak tam twój palec? Bardzo boli? - spytał. Ciarki przebiegły mi po plecach, a serce tłukło boleśnie o żebra. - Odpowiesz mi, Leah? - przeraziłam się, znów słysząc przerażający dźwięk. Otworzyłam usta, ale gardło miałam zaciśnięte jakby pod naciskiem grubego sznura. - Czyli nie odpowiesz. Trudno. I tak niedługo się spotkamy. Do zobaczenia, Leah. Do zobaczenia.. - wyszeptał, rozłączając się. Zostałam sama z dzwoniącą ciszą i pikającym sygnałem dochodzącym z telefonu. Drżącymi rękoma odłożyłam komórkę na ziemię. Starając się robić jak najmniej hałasu, wyszłam z wanny i wrzuciłam na siebie koszulkę. Po cichu wyszłam z łazienki, nie sprzątając po kąpieli. Po cichu przeszłam do pokoju i włożyłam tyłek majtki. Jeśli musiałabym z kimś teraz walczyć, to nie chciałabym tego robić z gołą dupą. Sięgnęłam do środka szafy i wyciągnęłam z niej kij baseballowy zrobiony przeze mnie z rzeźbionej nogi stołowej. Na palcach zeszłam na piętro, a potem na parter. Z garażu dochodził do mnie odgłos powolnych kroków. Szybko tam dotarłam, trzymając kij w pogotowiu, jednak oprócz otwartych na oścież tylnych drzwi i zimnego wiatru, nie znalazłam nic. Zrezygnowana opuściłam kij opierając go o podłogę. Rozejrzałam się po pomieszczeniu.Nie patrzyłam pod nogi przechodząc od drzwi do przeciwległego kąta, więc wiadomo było, że musiałam o coś się potknąć. Nie wiedziałam jednak, że okaże się to zamkiem od tylnego wyjścia. Przyjrzałam się drzwiom. Dość mocne, nie ze sklejki tylko z normalnego drewna. Na miejscu zamka widniała dziura wielkości trzech moich pięści. Dreszcze przebiegły mi po plecach. Zmusiłam się do przymknięci drzwi i zablokowania ich krzesłem. Teraz musiałam wykombinować jak je uszczelnić. Rozejrzałam się ponownie i mój wzrok padł na duże kawałki opony samochodowej. Sięgnęłam po skrzynkę z narzędziami mojego ojca i wyjęłam stamtąd młotek, gwoździe i duży scyzoryk. Uklękłam na ziemi krzywiąc się trochę. Za zimno. Przyłożyłam ostrze do gumy i po chwili miałam w ręku czarny, gumowy prostokąt trochę większy niż dziura w drzwiach. Wzięłam w zęby kilka gwoździ i podeszłam do drzwi. Nogi drżały mi niemiłosiernie, ledwo dawałam radę utrzymać młotek zmarzniętymi dłońmi, ale w końcu dopięłam swego. Leah - mistrzyni naprawiania rzeczy. Uszczelnić drzwi starą oponą od samochodu. Tylko ja. jeszcze raz na wyłamany zamek i przestało być śmiesznie. Ogarnęło mnie uczucie strachu. To już nie była zabawa. tego nawet pod nękanie podciągnąć się nie dało. Nie wiem kto się tu włamał ani czego chciał, ale musiał być bardzo silny i sprytny. Nawet z jakimkolwiek narzędziem w ręku nie dało się wyłamać zamka w takich drzwiach  tak, żebym tego nie usłyszała. Coś musiał zrobić.. Telefon. Dzwonili do mnie, zajęli strachem i myśleniem tylko o tym. Musiałam wykombinować coś, żeby móc czuć się bezpiecznie. Zrobiłam krok w przód i poczułam mrowiący ból w stopach. No tak. Nie miałam spodni, skarpet, butów.. Nawet o staniku zapomniałam. Stawiając delikatnie kroki, dotarłam do swojego pokoju. Ubrałam się ciepło, tak, żebym w każdej chwili mogła wybiec z domu bez obawy o odmrożenia. Nałożyłam koszulkę i grube rajstopy, a do tego wybrałam spodnie z największą ilością kieszeni i bluzę z polarem w środku. Trzy pary skarpet, trapery, jeszcze jedna bluza i byłam gotowa. Wzięłam plecak i ponownie zeszłam na dół. Rozejrzałam się po korytarzu. Ubranie miałam, kasa leżała bezpiecznie w plecaku, telefon też. Co jeszcze? Broń. Musiałam mieć broń. Wróciłam do garażu. Młotek, gwoździe, kij baseballowy i po chwili powstała z tego prowizoryczna maczuga. Wzięłam zamach na próbę i zadowolona oparłam ją sobie o ramię. Przeszłam do sypialni Jennifer i Chada. Zdjęłam materac z łóżka i przeszukałam cały stelaż w poszukiwaniu małego kluczyka. Podeszłam do szafki nocnej i otworzyłam ją. W środku stał mały sejf, który otworzyłam tymże małym kluczykiem. Włożyłam pełny magazynek, przeładowałam, zabezpieczyłam i schowałam do kieszeni. Po chwili stwierdziłam, że był zbyt widoczny, więc włożyłam go pod gumkę od rajstop. Zaniosłam maczugę do pokoju i schowałam ją pod poduszkowym fotelem w szafie. Sprawdziłam i zasłoniłam wszystkie okna, wszystkie drzwi pozamykałam, dodatkowo przekręcając klamki lekko w górę. Zrezygnowałam z zabierania słuchawek. Teraz musiałam być czujna. Włożyłam do plecaka dwa zapasowe magazynki, zgarnęłam ze stołu bilet miesięczny, wyszłam z domu i zamknęłam drzwi na klucz. Ruszyłam ku przystankowi, a w głowie kołatało mi jedno pytanie. czy wszystkie kule są aż tak srebrne?


***

Pisanie trochę się przedłużyło, gdyż niestety mój komputer przestał zupełnie pracować i trzeba było wymienić kartę graficzną i płytę główną.
Następny rozdział powinien pojawić się do piątku lub soboty. :3
A w MSDW dzieje się, oj dzieje. :3

czwartek, 12 marca 2015

Rozdział 8.



W 'Dziewięciorgu' dzieje się, oj dzieje.
Włamania, morderstwa, policja i tajemnicze zwierzaki z lasu..
Leah ma ciężko, ale mówiąc szczerze, chcę mieć jak ona. xD

Następny rozdział będzie z My Sweet dark World.
Shion i jej paczka powracają! XD


***


  -Ty byłaś celem - powiedział, wciskając mi w dłoń zakrwawioną kartkę, tą samą, którą czytałam tuż przed wypadkiem. Spojrzałam na doktora pytająco.
  -Czemu pan mi to mówi? - spytałam zgniatając papier w ręku.
  -Jesteś inteligentną dziewczyną, przebiegłą, błyskotliwą i tak cholernie chytrą, że to aż nierealne. Jeśli damy ci nad tym trochę pomyśleć, będziesz o wiele bliżej rozwiązania niż my. Poza tym mam wrażenie, że wiesz coś więcej. Więcej niż można mówić na głos. Nie chcę wiedzieć, to musi zostać tajemnicą. Chcę tylko, żebyś pomogła rozwiązać tą sprawę - doktor spojrzał na mnie z nadzieją. Westchnęłam ciężko.
  -Niech pan mówi co wie - zażądałam.
  -Kierowca autobusu był trzeźwy, a przynajmniej na to wskazywał tor jazdy. Jeden ze świadków zeznał, że znikąd pojawiły się światła tira i autobus nagle przekoziołkował na pobocze. Parę sekund później staną w płomieniach. Wybuchł zanim ktokolwiek zdążył się zorientować co się stało. Ciebie znaleziono u podnóża skarpy. Prawdopodobnie wybiłaś głową szybę, kiedy wypchnęła cię siła odśrodkowa, zleciałaś ze skarpy i odbiłaś się od siatki, odgradzającej drogę od lasu - lekarz zawiesił się.
  -Co z innymi? - spytałam zaciekawiona. Doktor milczał przez chwilę.
  -Nie żyją. Wszyscy - odparł starszy pan po chwili ciszy. - To był wypadek, to nie twoja wina...
  -No chyba. To jasne, że nie moja. Zdarza się. Wypadek jak każdy inny - wzruszyłam ramionami, a lekarz po kilku sekundach odrętwienia, spojrzał na mnie czule.
  -Nigdy nie przestaniesz mnie zadziwiać - uśmiechnął się. Odwzajemniłam gest i poprosiłam, by w ścisłej tajemnicy przyniósł mi zeszyt i długopis. W milczeniu spełnił moją prośbę. Nie pytał po co, nie pytał dlaczego.. Typowy przypadek człowieka 'im mniej wiem, tym dłużej żyję'.
  Nie miałam wizyt. Nie chciałam ich. Doktor przeciągał przeniesienie na inny oddział tak długo, jak mógł, jednak w końcu musiał się poddać. Wtedy zaczęły się odwiedziny. Przez cały tydzień przychodziła rodzinka, nikt inny, jednak jeśli ma się taką familię jak moja, to godzina dziennie z całym jej kompletem jest istną katorgą.
  Trzy tygodnie. Tyle czasu leżałam w szpitalu. Potem przenieśli mnie. Do domu. Jeszcze dwa tygodnie bez możliwości ruszenia się poza wyznaczony teren. To oznaczało też więcej czasu na przemyślenie sprawy wypadku. Widziałam ICH. Byli tam. Biegli na autobus. Mimo to wszystkie ślady wskazywały na zwykłe zderzenie tira ze środkiem komunikacji miejskiej. Poza tym była jeszcze kobieta (dziewczyna?) ze zwierzęciem. Ona mnie uratowała. Gdyby nie to, zginęłabym.
  Mój zeszyt z dnia na dzień robił się coraz bardziej zapisany. Pierwsze co przemyślałam to przebieg wypadku. Policji powiedziałam, że podczas całego zdarzenia miałam na uszach słuchawki, potem bełkotałam coś o huku, latającym szkle, bólu i ciemności, czyli typowe zeznanie uczestnika wypadku. Rzeczywiście, ta druga część była prawdziwa, jednak bardzo ukróciłam opowiadanie swoich przeżyć. Przecież nie mogłam im wszystkiego powiedzieć. Wysłali by mnie do wariatkowa. Kiedy połączyłam to, co widziałam z dowodami, które dostałam od syna doktora, wszystko nabrało kształtu. Układało się to w zwykłe prześladowanie, ewentualnie próbę zabójstwa. Pozostawała jeszcze kwestia moich wspomnień, które były zbyt wyraźne i zbyt dokładnie jak na wynik szoku powypadkowego. Doszłam do wniosku, że całe to zdarzenie było zaplanowane. Najpierw dodatkowe zajęcia w szkole, potem kartka z groźbą w autobusie, w którego kilka metrów przed moim przystankiem wjeżdża tir, za którego kierownicą siedzi zamachowiec-samobójca, a trzy potwory w tym samym czasie znajdują się blisko mnie. Kobieta i jej zwierze też nie znaleźli się tam przypadkiem. Wiedziała co się stanie i sprawiła, żebym wyszła z wypadku bez większych obrażeń. Cała piątka wiedziała co nadchodziło, jednak wątpię, żeby pracowali nad tym razem. Tirowiec i Potwory definitywnie chcieli mojej śmierci, a Kobieta mnie uratowała.
  Wszystko czego się dowiedziałam, zapisałam w zeszycie, który dostałam od doktora.  Kiedy jednak otwierało się go od drugiej strony, natrafiało się na moje przemyślenia na temat tajemniczych Zwierząt i włamania do mojego pokoju. Było minęło, ale coś nadal nie dawało mi spokoju. Coś, co łączyło wypadek, Zwierzęta, włamania i napaść na wycieczce. Za każdym razem było ciemno, okej, ale to nie jest żadne połączenie. Coś innego, zupełnie innego... Tak! Wiem co to! To wszystko łączył zapach...
   -Leah. Mogę wejść? - spytała jen. Cała koncentracja i odpowiedź poszły sobie umrzeć, a ja zostałam, poirytowana brakiem wiadomości.
  -Wchodź - powiedziałam stukając długopisem w zeszyt. Drzwi otworzyły się, jednak ja nie podniosłam wzroku znad papierów zaściełających moje łóżko. Próbując odgrzebać odpowiedź spod tony niepotrzebnych myśli, rysowałam na marginesie dziwne szlaczki, wyglądające trochę jak rozlany kompot. Hmm.. Ładnie nawet wyszło...
  -Masz gości - powiedziała Jennifer, schodząc z drogi moim 'gościom'. Znając życie zaraz wpadnie tu z herbatą i ciasteczkami. Na wzmiankę o innych ludziach niż moja matka, podniosłam głowę. W pokoju stanęło osiem osób. Cała ta dziwaczna banda, z którą trzymałam się od początku roku, była teraz u mnie w domu. Przez głowę przemknęła mi myśl, że ten moment też jest jakoś powiązany z wymienionymi wcześniej sytuacjami. Do  tego wszystkiego dochodziły jeszcze zabójstwa dwóch znanych mi osób przecież.
  -Cześć - powiedziałam, zbierając szybko papiery  z łóżka. Upchnęłam szybko wszystko w szufladzie z bielizną, która znajdowała się obok łóżka i wróciłam wzrokiem do swoich gości. - Siadajcie - zaprosiłam ich gestem ręki. Przez chwilę nikt się nie ruszał. Przez chwilę czułam napiętą atmosferę i ciężkie powietrze. Przez chwilę ledwo mogłam oddychać. Przez chwilę dziwna grupka ludzi wyglądała jakby chciała się na mnie rzucić i rozerwać...

A potem nagle wszystko znikło.

  Ad, Karrie i Alex usiadły na łóżku, Raisa przyciągnęła sobie krzesło, a reszta musiała zadowolić się podłogą wyłożoną panelami. Mądrzejsi lub po prostu szybsi Max i Aki zajęli dywan.
  -Jak się czujesz? - zagaiła Ad.
  -Tak jak wyglądam - wzruszyłam ramionami.
  -Wyglądasz jak zmutowane dziecko z Czarnobyla - wypaliła unosząc brwi.
  -I dokładnie tak się czuję - przytaknęłam z poważnym wyrazem twarzy. Karrie i Raisa prychnęły cicho, a zaraz po nich wszyscy wybuchnęli śmiechem. Potem Każdy po kolei długo i wyczerpująco opowiadał mi o szkole, o tym co tam się dzieje, nowe plotki, reakcje ludzi na mój wypadek i moje uczestnictwo w nim. Jednym słowem - bzdury. Bzdury, które pomagają przestać myśleć. Odkryłam, że właśnie tego mi teraz trzeba było.
  Z tematu szkoły przeszliśmy do tematu naszej paczki. Każdy coś mówił, ktoś dorzucał coś od siebie i tym tropem doszliśmy  do zdradzania swoich sekretów i zabawnych życiowych sytuacji. Chris zaczynał. Cicho wybąkał, że wielbił muzykę klasyczną i płaczliwe, na co dzień zgrywając mięśniaka bez uczuć i twardego macho. Alex na ślubie swojego brata nałożyła słuchawki na uszy i kiedy wszyscy tańczyli wolnego, ona skakała w rytm wesołej, skocznej piosenki. Karrie, mając kilka lat, zgubiła się w centrum handlowym i kilka godzin szukała wyjścia. Na koniec jeszcze popłakała się, bo przestraszona wbiegła na ruchome schody, Max kupił kiedyś swojej dziewczynie przebranie na bal przebierańców. Zgodnie ze zwyczajem dziewczyny pierwszy raz widziały swoje stroje 5 minut przed rozpoczęciem balu. Partnerka Maxa musiała kilka godzin chodzić w za dużym, różowym stroju wróżki między seksownymi króliczkami i wampirzycami. Raisa skomentowała to gromkim śmiechem i opowiedziała nam jak jej koleżanka wyznała jej, że ją kocha. Z tym także wiązała się zabawna historia. Otóż, kiedy Isa zabawiała się z tą dziewczyną pod szkolnymi prysznicami, w łazience obok jakiś chłopak został złapany na masturbacji. Frank z kolei, za przegranie zakładu, musiał udawać dresa i rapować w środku parku przez trzy kolejne dni po 15 minut dziennie. Zamiast planowanego upokorzenia, stał się kilkudniową gwiazdą, która na pierwszym występie miała ponad 30 widów.
  -Czas na mnie - powiedziała Ad, rozsiadając się wygodnie. - Miałam kiedyś koleżankę, która nie znosiła cięższej muzyki, skórzanych kurtek, glanów, czarnego koloru i tak dalej. Rozumiecie, nie? Nagle zaczęła szaleć za takim typowym metalem. Co zabawniejsze, znałam go. Nie widziałam kolesia przez dwa miesiące, ale kiedy Nal, ta dziewczyna, przedstawiła mi swojego wybranka, o mało nie udusiłam się ze śmiechu. Chłopak, który od zawsze był typowym brudasem, w dwa miesiące przeszedł totalną metamorfozę. Ściął włosy, zrobił grzyweczkę, zaczął nosić koszule, kolorowe spodnie i pedalskie, zielone trampki! Totalnie nie pasowało to do jego morderczego wyrazu twarzy. Zdarzyło się to jakieś dwa lata temu, ale nadal reaguje tak samo, kiedy to opowiadam - zaśmiała się głośno, a my razem z nią. - To nie koniec.
  -Przestań - szepnął Aki.
  -Tym chłopakiem był...
  -Przestań! - krzyknął, czerwieniąc się.
  -AKI! - zawołała tryumfalnie Adrienne. Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem. Chris i Frank tarzali się po ziemi, kiedy Max robił dziwne pozy i wydymał usta. Ucichliśmy, kiedy Aki zaczął coś mamrotać.
  - Chcę zapomnieć drogę, przez którą kazałeś mi przejść. Jestem wszystkim tylko z tobą. Jesteś wszystkim czego potrzebuję, by być sobą. Jestem szalona z miłości. Nie jesteś mój, ja jestem twoja. Ty nie chcesz moich łez. Ja chcę twoich uczuć.." - wyrecytował Aki z chytrym uśmieszkiem na ustach, a Ad poczerwieniała. - Weź moje pieniądze, weź wszystko co mam. Weź mnie. Jesteś wszystkim co mam. Dziś w nocy pod niebem tylko ty i ja. - zakończył z nieukrywaną satysfakcją.
  -Co.. Co to było?  - spytał Max dusząc się ze śmiechu. Aki wskazał Adrienne.
  -Fragment jej listu miłosnego, który dorwałem podczas wiosennych porządków na strychu. Zaadresowany był do jej nauczyciela z gimnazjum. Prawdopodobnie nigdy nie został dostarczony - założył ręce na klatce piersiowej z wymalowanym na twarzy, złośliwym uśmieszkiem.
  -Dawno i nieprawda. Aki, ty gnoju, ty mała, męska szumowino ty - warknęła autorka listu.
  -To było... - szepnął Chris, a wszyscy odwróciliśmy się w jego stronę. - To było takie piękne! - zawołał rozklejając się na dobre. - Takie wzruszające!
  Zaczęliśmy się śmiać. Uprzytomniłam sobie, że od jakiegoś czasu Adrienne wyglądała na dziwnie zaniepokojoną. Wątpiłam, żeby chodziło tylko o list.
  -Dobra. My będziemy się zbierać - powiedziała Karrie. Odprowadziłam ją, Raisę, Franka, Chrisa i Maxa pod same drzwi. Po krótkim pożegnaniu, przekręciłam klucz w zamku i zdumiona zauważyłam, że Jen, Vicki i Tom gdzieś zniknęli. Wzruszyłam ramionami i wróciłam do Aki'ego i Ad.
  -No nareszcie jesteś - jęknęła dziewczyna przewracając się na drugi bok na moim łóżku. Aki zajął krzesło, więc pokuśtykałam do szafy i wyjęłam z niej fotel wyglądający jak ogromna, okrągła poduszka. Ad od razu się ożywiła, podbiegając do mnie. - jak to się tam zmieściło? - zawołała. Otworzyłam drzwi szafy, rozsunęłam wiszące na wieszakach ciuchy i naszym oczom ukazała się zagracona wnęka, którą od strony korytarza można było pomylić z kominem wentylacyjnym.
  -Niezłe, nie? Zawsze jak się czegoś bałam, to chowałam się tutaj - wyjaśniłam, dumna z posiadania tak fajnej szafy.
  Następną godzinę gadaliśmy właściwie o niczym. Ktoś podrzucił temat, ktoś coś o tym powiedział, ktoś krytykował, ktoś zmieniał temat i tak w kółko. Mimo to czułam się dziwnie, jakby zaraz za mną czaił się morderca. Moje myśli zajmował ten szczegół, który łączył wszystkie sprawy powiązane ze mną, a który cały czas mi umykał. Zaraz po zamknięciu drzwi za Ad i Akim, dziwne uczucie znikło, a na jego miejscu pojawił się strach. Po wyjściu moich ostatnich gości zrozumiałam swoje obawy. Po przekręceniu klucza, pokuśtykałam na górę targana sprzecznymi emocjami.
  Zamknęłam drzwi pokoju, a klucz zostawiłam w zamku. Zatkałam każdą możliwą szczelinę jakąś bluzą lub koszulką i stanęłam na środku pomieszczenia. Zamknęłam oczy, zaciągając się powietrzem.

I już wiedziałam.

  Wszystko nagle znalazło się na swoim miejscu. Adrienne w lesie zaraz po morderstwie kierowcy autobusu. Wycieczka szkolna, na której oni byli, a na której zostałam zaatakowana. Głos ostrzegający mnie przed niebezpieczeństwem był znajomy i należał prawdopodobnie do Franka. Włamanie do mojego pokoju i przewieszenie kartek na ścianie. Czy chcesz więcej zabawy? to ulubione powiedzonko Raisy, zapisane pismem Chrisa. Las prowizorycznie namazany krwią był powiązany z wilkokształtnymi. I w końcu wypadek autobusu. Kartka na siedzeniu, na którym siedział Aki. Głos kobiety, do złudzenia podobny do głosu Karrie. Kobiety jadącej na zwierzęciu, którego sierść pachniała w jakiś sposób Maxem. Wszyscy, cała ósemka, zdenerwowana zaraz po tym jak zobaczyła mnie zawaloną notatkami i zdjęciami wypadku. Tchnięta przeczuciem otworzyłam szufladę z bielizną. Mój notatnik zniknął razem ze zdjęciami i innymi dokumentami. 
  Ostateczny cios spadł na mnie zbyt mocno. Kolana ugięły się pode mną. Siedząc w kuckach na środku pokoju uświadomiłam sobie straszną prawdę. Na każdym miejscu zbrodni dało się wyczuć taki sam zapach. taki, jaki teraz dominował w moim pokoju. Zapach lasu, tych dziwnych zwierząt i mocnych cynamonowych perfum.

Zapach każdego z tej grupki dziwaków..