sobota, 5 września 2015

Rozdział 10

Witam.
Już tydzień szkoły.
Cieszycie się, ludzie, czy nie czy co?
Bo ja się cieszę i to mocno. XDD


***

  Zakupy zostały zrobione. Siedziałam w autobusie, który jak zwykle wolno jechał, choć dziś się z tego cieszyłam. Spojrzałam za okno na wolno przesuwający się krajobraz. Zrezygnowałam ze skrótu przez las i wysiadłam dwa przystanki dalej. Podążyłam wąską, asfaltową drogą do domu, nie spiesząc się za bardzo. Zakupy spoczywały bezpiecznie w plecaku, w lewym ręku niosłam reklamówkę. Choć w zwyczaju miałam chodzenie z rękami w kieszeniach, tym razem moja prawa dłoń zwisała wzdłuż mojego ciała. W każdej chwili byłam gotowa rzucić reklamówkę z zakupami na ziemię i strzelić do napastnika. Specjalnie spakowałam wszystko tak, żeby w reklamówce nie znajdowało się nic, co mogłoby się pobić, rozlać, potłuc lub ogólnie zniszczyć. Byłam z siebie jako tako zadowolona, o ile w tej sytuacji mogłam być zadowolona. Mimo wszystkich dziwnych zdarzeń pozostałam sobą, nie ześwirowałam, choć byłam może trochę zbyt przewrażliwiona i czujna. Jednak tłumaczyłam to swoim bezpieczeństwem. Teraz, kiedy nie wiedziałam kto na mnie poluje, nie mogłam ufać nikomu.  Byłam dobrze przygotowana na każdą ewentualność. Nie ważne czy to będzie cyrkowy człowiek-guma, sztywny mięśniak.. Pocisku to nie obchodziło, on nie wybierał. On po prostu przebijał kolejne warstwy, z których zbudowany jest człowiek. Nawet jeśli zostanie tylko postrzelony, a nie zabity, nie będzie tak groźny jak wcześniej.
  Za dużo filmów się naoglądałam, wiem, ale filmy filmami. Przynajmniej teraz wiedziałam jak się bronić, co robić, a czego nie. Przecież przeżywałam akcje rodem z kryminałów. Dziwiło mnie to, że jeszcze nie zbzikowałam. Mimo swojej twardej postawy postanowiłam zgłosić to na policję. Opowiem im wszystko co działo się do tej pory. Jeszcze jeden taki numer i koniec.
  Podeszłam do drzwi i przyłożyłam do nich ucho. Nic nie usłyszałam, więc przekręciłam ostrożnie klucz i weszłam do środka. Na palcach przeszłam do kuchni i postawiłam zakupy na stole. Miałam zamiar zdjąć buty, kiedy usłyszałam szmer na piętrze. Moja ręka powędrowała w stronę pistoletu. W głowie powoli zaczynały się formować zeznania. Wróciłam ze sklepu, ktoś mnie zaatakował. Było ich dwóch. Jeden spanikował i postrzelił drugiego. Miał na sobie puchową kurtkę i maskę, więc nie dałabym go rady rozpoznać. Niestety uciekł. Proste, schematyczne, łatwe do zapamiętania. Policja w to uwierzy, o ile wszystko wyjdzie przekonująco. Jeśli nie, to będę musiała przyznać się do samoobrony. Tak naprawdę miałam w planach zabić tego, kto włamał mi się do domu. Ścisnęłam w dłoni pistolet. Nie wiedziałam czy Jennifer miała go legalnie czy nie, ale wolałam nie ryzykować. Plan już ułożyłam w głowie, wystarczyło go wykonać. Wciąż stojąc na środku kuchni, powoli wyciągnęłam go spod tych wszystkich warstw ubrań i odbezpieczyłam najciszej jak dałam radę. Było cicho już jakiś czas i zaczęłam się zastanawiać czy aby na pewno nic mi się nie przesłyszało. Po chwili jednak usłyszałam kroki. Ktoś był na górze. Całe szczęście nie zdjęłam butów. Przesunęłam się bezszelestnie do ściany tak, by ukryła mnie przed wzrokiem każdego kto schodził z góry. Wystarczyło poczekać aż człowiek zejdzie na półpiętro, wychylić się, strzelić i uciec. Przeklęłam w duchu. Jak tylko się stąd wydostanę, zgłaszam wszystko. Miałam już powoli dość. Ścisnęłam lekko pistolet. Wzięłam go w obie dłonie, prostując prawe ramię i lekko zginając lewe. Palec spoczywał na spuście. Bałam się, cholernie się bałam, ale byłam też zła. Byłam na siebie okropnie zła. Popełniłam ten sam błąd co ludzie w filmach. Nie zadzwoniłam, nie zgłosiłam, nikomu nawet nie powiedziałam o włamaniu. Gdybym teraz chciała zadzwonić, to narobiłabym hałasu, a zanim ktokolwiek by przyjechał, to byłoby po wszystkim.Teraz, mimo całego przerażenia, trzęsącego mną od środka, wolałam mieć pewność, że włamywacz nie ucieknie. Moje serce biło szybko, pompując we mnie niezliczone ilości adrenaliny. Musiałam strzelić, obezwładnić tego człowieka i upozorować ucieczkę drugiego. najlepiej byłoby trafić tak, żeby już nie wstał. Przynajmniej mogłabym przedstawić swoją wersję zdarzeń bez żadnych sprzeczności. Kroki zbliżały się w stronę schodów, a ja ledwo powstrzymywałam się od ruszenia w stronę wyjścia.
  - Wytrzymajpowtarzałam sobie w myślach. - Jeszcze chwila, jeszcze chwila..
  Kroki przeniosły się z piętra na schody. Odliczałam każdy kolejny dźwięk. Tu-dum. Tu-dum. Był już niedaleko półpiętra. Jeszcze trzy kroki i będzie mój. Nagle się zatrzymał. Zmarszczyłam brwi.
  - Hej, Leah! - zawołał przeciągając samogłoski, a moje serce nagle zaczęło gnać jak nigdy. Jego głos był przerażający, a ja dopiero teraz poczułam jak bardzo trzęsły mi się nogi. Strach ściskał mnie od środka i miałam  wrażenie, że zaraz zwymiotuję. - Wyjdź do mnie, kotku.. A raczej piesku. Wiem, że tam jesteś. Chcę cię zobaczyć - zawołał przesłodzonym głosem. Zacisnęłam zęby. Jaki zaraz dam 'kotka, pieska', gnoju. Jeśli to był tylko koszmar, to chciałam się już obudzić. Zacisnęłam palce na pistolecie, który ciążył mi w dłoniach. To nie był sen. Dam radę strzelić? - Nie chowaj się. Wiem, że się boisz, ale nic ci nie zrobię. Obiecuję.
  Akurat. Wszystkie możliwie najgorsze scenariusze przewinęły się przez mój umysł. Dam radę strzelić?
  - Leah! - usłyszałam prawie nie ludzki ryk. Wzdrygnęłam się, serce prawie wyskoczyło mi z piersi, tłukąc boleśnie o żebra. Starałam się oddychać normalnie, ale nie dałam rady już nad tym zapanować. Krótkie, płytkie wdechy i nieregularne wydechy powoli przyprawiały mnie o zawrót głowy. Zamknęłam oczy. Bałam się, ale chciałam żyć. Musiałam coś zrobić. Musiałam się uspokoić. Pod powiekami przewinęłam wspomnienia do dnia,  kiedy zaczynały się ferie. Przypomniałam sobie śnieg, śmiejących się ludzi, dziwne spojrzenia przechodniów.. Przypomniałam sobie spokojnego Akiego. Pod moimi powiekami przewijały się obrazy uśmiechniętego, blondwłosego chłopaka, jego pięknych, spokojnych zielonych oczu.. Moje serce powoli zwalniało. Przywołałam obraz całej grupki dziwaków, uśmiechniętych, zwariowanych.. Otworzyłam oczy i rozluźniłam lekko uścisk. Pistolet leżał swobodnie w moich dłoniach jakbym strzelała całe życie. - Wiem, że jesteś w kuchni! Wyjdź sama albo przyjdę po ciebie i nie będę już wtedy tak miły! - wrzasnął znowu. Milczałam jak zaklęta. Oddychałam miarowo, głęboko. Jakbym spała. Po moim policzku spłynęła pierwsza łza. - Sama tego chciałaś. Idę po ciebie.
  - Stój! - zawołałam spanikowanym głosem. Nie usłyszałam kroków. - Już wychodzę - powiedziałam ciszej. Szybko schowałam pistolet do kieszeni i wyszłam zza rogu. Łza spadła na moją bluzę i wsiąkła w nią natychmiast.  Stał już prawie na korytarzu. Od stanięcia ze mną twarzą w twarz dzieliły go dwa schodki. Spojrzałam prosto na włamywacza. Jego blada skóra była tak cienka, że widziałam wszystkie jego żyły. Nienaturalnie wyglądająca twarz przyprawiała mnie o dreszcze. Miał czerwone oczy i spiczaste zęby spod wąskich warg. Wzdrygnęłam się, kiedy lekko się uśmiechnął. jedno ugryzienie i już po skórze, a może i kawałku mięsa.
  - Grzeczna dziewczynka - mruknął, pokonując ostatnie stopnie. - A teraz chodź do mnie - wyciągnął ramiona w moją stronę, stając naprzeciwko mnie. Wzdrygnęłam się prawie niewidocznie. Miałam do niego podejść? Ot tak? Nagle coś przykuło moją uwagę. On nie miał włosów. W ogóle. Ani na głowie, ani na rękach, ani brwi.. Nawet rzęs nie miał, przez co jego czerwone oczy były jeszcze bardziej widoczne. Zrobiłam krok w stronę niecierpliwiącego się stwora. Moje nogi trzęsły się niemiłosiernie, trudno było mi utrzymać równowagę. Dam radę strzelić? Włożyłam ręce do kieszeni. Prawą dłonią wymacałam uchwyt broni. Palce prześliznęły się po pistolecie i objęły jego uchwyt prawie czule, kładąc palec na spuście. Broń wydawała się być moim jedynym zbawieniem. Lekki i śmiercionośny. Dam radę strzelić?
  - Chodź, spokojnie. Naprawdę nic ci nie zrobię - zachęcił mnie, widząc, że trochę zwolniłam. Pokonałam z trudem ostatni metr dzielący nas i stanęłam przed potworem, który objął mnie ramionami. Przeżyłam największy szok w swoim życiu. Dreszcze wstrząsnęły moim ciałem. Był zimny. Nie tak jak ludzie wracający do domu z podwórka, kiedy jest zimno. Był zimny jak trup. Mocniej zacisnęłam dłoń na uchwycie. Dam radę strzelić? - Obejmij mnie, Leah - wyszeptał w moje włosy. Wzdrygnęłam się z obrzydzenia. Naprawdę miałam wrażenie jakby wisiało na mnie ciało zmarłego. Nie miałam najmniejszej ochoty go dotykać, ale w duchu podziękowałam za jego prośbę. Wyjęłam z kieszeni ręce, uważając, żeby pistolet trzymany w prawej dłoni nie dotknął potwora. Objęłam zimnego faceta. Czy dam radę strzelić?
  Oczywiście, że tak.
  Nacisnęłam spust w momencie, kiedy stwór zacisnął ramiona naokoło mnie. Zesztywniał nagle, ale po chwili zaczął osuwać się bezwładnie po moim ciele. Padł na ziemię z głuchym łomotem. Stałam bez ruchu jeszcze chwilę. Moja twarz była cała we krwi. Spojrzałam na swoje ramię. Adrenalina powoli opadła, a ja poczułam pulsujący ból tuż nad obojczykiem. Moje ramie było całe skąpane we krwi. Mojej. Spojrzałam na stwora leżącego pod moimi stopami. Kula przeszła przez potylicę na ukos w stronę oczu i utknęła w czaszce. Umarł dość szybko, ale zdążył jeszcze zatopić we mnie swoje zęby i pazury. Krwawiłam obficie z dziur po ugryzieniu nad lewym obojczykiem i z lewej łopatki oraz bicepsa, gdzie wbił we mnie paznokcie. Lewa strona mojego tułowia pulsowała tępym bólem. Już się nie bałam. Byłam dziwnie spokojna. Zadrżałam lekko. Zimno. Sięgnęłam zdrową, prawą ręką do kieszeni i wyciągnęłam telefon. Nagle uprzytomniłam sobie, że nadal mam broń w ręku, za domem nie ma śladów.. Nic nie było na swoim miejscu. Nie mogłam teraz zadzwonić. Położyłam telefon na stole i chwyciłam pierwszą z brzegu szmatkę. Dokładnie wytarłam nią każdy milimetr pistoletu, przemierzyłam salon, otworzyłam drzwi od tarasu i wybiegłam na podwórko, kierując się w stronę lasu. Po drodze upuściłam broń owiniętą w szmatę. Wróciłam już spokojniej tuż obok śladów trupa leżącego w moim domu. Nie chciałam, żeby zaczęli podejrzewać mnie, bo znowu musiałabym chodzić na terapię.. Byłam zakrwawiona i ledwo powstrzymywałam się od pobiegnięcia do łazienki. Chciałam wziąć prysznic. Natychmiast. Wziąć ciepły prysznic i o wszystkim już zapomnieć. Jednak nie mogłam. Normalne ofiary najpierw czekają na ratunek. Musiałam być brudna i przerażona. Sęk w tym, że nie byłam już przerażona. Wszystko się skończyło, ja oddychałam, napastnik nie żył. Usiadłam pod ścianą na przeciwko trupa i zamknęłam oczy. Odnalazłam w sobie to ogromnie nieludzkie uczucie, które narastało we mnie przez ostatnie pół roku. Teraz mogłam się wypłakać i nikt nie miałby mi tego za złe. Po moich policzkach pociekły długo ukrywane łzy. Wzięłam głęboki oddech i wcisnęłam zieloną słuchawkę.
  - Posterunek policji w Green Village, słucham - usłyszałam w słuchawce. Otworzyłam usta, które zadrżały niekontrolowanie. Nie mogłam wydobyć z siebie głosu. - Halo? Proszę coś powiedzieć - powiedziała pani ze słuchawki. W mojej głowie pękła tama, nie mogłam pozbierać myśli, wspomnień. Wszystko było straszne, czarne. Wreszcie wygrzebałam z umysłu to, co było mi potrzebne.
  - Było ich dwóch.. Jeden.. Jeden miał broń. Drugi nie żyje. Leży, jest zimny.. Włamali się do mojego domu. Ugryzł mnie.. Miał czerwone oczy.. Włosy. Nie miał włosów. Był straszny - wyszeptałam do słuchawki. Usłyszałam jak kobieta mówi coś do swojego kolegi. Zaraz potem zwróciła się do mnie z prośbą o podanie adresu, który posłusznie wyjąkałam.
  - Policja jest w drodze - zawiesiła się na chwilę. - Jak masz na imię?
  - Leah - powiedziałam, wycierając mokre policzki wierzchem dłoni. - Leah Stewart.
  - Więc, Leah.. - zaczęła policjantka. - Zanim przyjedzie policja musisz mieć się czym bronić w razie, gdyby drugi napastnik wrócił. Wymyślisz coś? Dasz radę?
  - Tak - wyszeptałam, uspokajając się powoli. Wstałam i na chwiejnych nogach podążyłam po schodach na górę do swojego pokoju. Otworzyłam szafę, podniosłam fotel i wyciągnęłam spod niego swoją prowizoryczną maczugę. Drugi napastnik nie wróci. On nawet nie istniał, ale to wiedziałam tylko ja.
  - Moi ludzie wiedzą już, że kazałam ci wziąć coś do obrony. Teraz spróbuj się uspokoić i cierpliwie czekaj - powiedziała, a ja podziękowałam jej krótko i się rozłączyłam. Poczłapałam do łazienki i starannie omijając wzrokiem lustro, znalazłam długi ręcznik i owinęłam nim ramię. Wracając na dół, uważałam, żeby niczego nie zakrwawić. Usiadłam obok trupa, prawie tuląc do siebie broń.
  - Ciesz się, że zdechłeś, bydlaku - warknęłam, przełykając ostatnie łzy. Policyjne wozy zajechały pod mój dom. Nie czekając na wyważających drzwi policjantów, wstałam i poczłapałam do wejścia, ciągnąc maczugę za sobą. Otworzyłam drzwi. Stanęłam twarzą w twarz z ogromnym kolesiem o kruczoczarnych włosach i przejętych, brązowych oczach. Spojrzał na moją broń, a ja wzruszyłam zdrowym, prawym ramieniem. Pokiwał głową. Zerknęłam na lewe ramię. Przez ręcznik powoli zaczęła przesiąkać krew. Puściłam maczugą w momencie, w którym olbrzym wziął mnie na ręce jak księżniczkę. Zrobił to tak delikatnie, jak nikt by się tego po nim nie spodziewał.
  - Kraig. Ty i jedynka, do środka. Jeremy, ty i twoi ludzie przeszukacie las i popytacie sąsiadów.Może oni coś widzieli - powiedział głębokim, dudniącym głosem. Jego podwładni pobiegli w wyznaczonych kierunkach, a on sam ruszył ku autu. Postawił mnie na ziemi i odwiązał ręcznik. Spojrzał na moje rany, po czym westchnął z ulgą. Dokładnie zabezpieczył moje plecy i ramię, a zaraz potem dął mi jakąś bluzę. Nałożyłam ją z wdzięcznością, usiadłam na tylnym siedzeniu i spojrzałam na wielkoluda.
  - Co teraz ze mną będzie, panie..? - zawiesiłam się.
  - Patrick. Mów mi Patrick - powiedział łagodnie. - Ktoś z tobą był?
  - Nie - zaprzeczyłam. - Byłam sama. Rodzice wyjechali w góry, a ja miałam właśnie jechać do koleżanki. Miałam zrobić jej niespodziankę i chciałam zaprosić ją na noc. Dopiero co wróciłam z zakupów. Kiedy weszłam do domu, oni już tam byli - wytłumaczyłam, po czym nastąpiła chwila ciszy. Wbiłam wzrok w ziemię. - Proszę pana.. Patrick.. Bo jest jeszcze coś. Jak rano wstałam, tylne drzwi były otwarte, a zamek był wyłamany z drzwi. Załatałam to kawałkiem starej opony, ale drzwi nie zabezpieczyłam.
  - Myślisz, że..? - urwał Patrick, patrząc na mnie troskliwie. Pokiwałam głową.
  - Tak. Tamtędy mogli wejść - pociągnęłam nosem. Funkcjonariusz podrapał się po brodzie. Otworzyłam usta. - I to nie wszystko. To nie jest pierwsze włamanie. Ktoś był w moim pokoju. I tylko w moim pokoju. Moje rzeczy były porozwalane, ale tylko w moim pokoju. Na kartkach w moim pokoju był napis z pytaniem czy chcę więcej zabawy.. - Patrick westchnął, kiedy skończyłam mówić.
  - I co ja mam z tobą teraz zrobić? Dziś muszę cię zatrzymać na komendzie, ale co potem. Nie możesz u nas mieszkać, a trzeba by ci było zapewnić jakąś ochronę. Oni na ciebie polują. Na wycieczce było to samo, potem w autobusie, a teraz to.. - mruknął jakby do siebie. Spojrzałam na niego zszokowana.
  - Zaraz.. Skąd pan to wie? Nie wspomniałam o tym - wyparowałam, wstając gwałtownie. Moje ramię zaprotestowało, mimo to udało mi się utrzymać w pionie.
  - Chodzą plotki, że miałaś jeszcze więcej wypadków, o których wiedzą tylko ważniejsi ludzie w policji, ale nawet jeśli.. Wszyscy już przestali wierzyć, że te twoje wypadki to przypadek - położył mi rękę na zdrowym ramieniu i delikatnie posadził z powrotem na fotel. - Nie musiałaś mi o tym mówić, bo te informacje wyciekły od tych z góry. Kierowniczka pensjonatu zgłosiła im napaść na samochód. Byłaś w nim. Byłaś też w autobusie, kiedy zdarzył się ten przykry incydent. Ledwo uszłaś z życiem. Teraz mówisz mi o dwóch.. O trzech włamaniach, z czego dwa zdarzyły się jednego dnia. Albo jesteś pechową dziewczyną, albo ktoś po prostu na ciebie poluj - Patrick cały czas patrzył na swoich ludzi, którzy zabezpieczali miejsce zbrodni. Spojrzałam na swój dom. Policjant miał rację. Ja nawet niczego nie zauważyłam. Od zawsze miałam dziwnego pecha do ludzi, ale nie zauważyłam, że ostatnio częstotliwość 'wypadków' się zwiększyła.
  - Sądzi pan.. - zaczęłam, ale głos uwiązł mi w gardle. Odchrząknęłam mocno. Nie mogłam teraz płakać. - Sądzi pan, że to poważna sprawa? To nie są amatorzy namierzający bogate dzieciaki i porywający je dla okupu, prawda?
  Pan Patrick spojrzał na mnie najpierw zdziwiony, a potem jakby zmieszany. Myślał. Bardzo intensywnie myślał. Powiedzieć mi prawdę czy raczej skłamać? Pewnie to drugie. Pieprzeni dorośli. Zatajają informacje dla 'bezpieczeństwa dzieci'. A potem co? Wielkie zdziwienie, że im nie ufamy..
  - Masz rację. Oni chcą ciebie, a nie pieniędzy - mówiłam? ... Zaraz, co? Zdziwiona spojrzałam na policjanta. - Co? Myślałaś, że ci nie powiem? Czytałem akta sprawy z autobusem. Tam nic nie trzyma się kupy. Plus nie wiem czemu, ale  Kraig przekazał ci te akta. Mógłby mieć kłopoty. Mógłby, ale słyszałem, że ci na górze nie mieli nic przeciwko, żeby dać je akurat tobie. Z niejasnych powodów wszyscy milczą. Każdy wie, nikt nic nie mówi. Ciekawi mnie czemu.
  Zaniemówiłam, patrząc tępo przed siebie. Dorośli są tacy prości. Wystarczy okazać trochę szacunku, dobrych manier, wykazać się jakąś błahostką lub być jakoś wyróżnionym przez wyższych rangą ludzi, a oni już zmieniają zdanie o człowieku. Nigdy ich nie zrozumiem. Siedziałam w samochodzie jeszcze kilka minut, ale zaczęło mi się robić zimno w nogi i ręce. Dwie bluzy to za mało na zimę. Pan Patrick zdecydował, że Kraig będzie odpowiedzialny za dowiezienie mnie na pogotowie, gdzie mieli mnie pozszywać, a potem miał mnie przetransportować na komisariat. Powiedział mi, że jedną noc będę musiała spędzić na posterunku, tak dla zasady. Zgodziłam się. Co innego miałam zrobić? W moim domu następnych kilka dni będzie kręciło się mnóstwo ludzi. Potem przyślą ekipę sprzątającą, a ja wrócę do siebie. Musiałam tych kilka dni gdzieś przecierpieć.
  Kraig był synem mojego doktora, więc widzieliśmy się już nie raz i nie raz już rozmawialiśmy. Teraz też nie mieliśmy problemu ze znalezieniem tematu. Co prawda to Kraig cały czas trajkotał, a ja mu czasem odpowiadałam, ale to też liczyło się jako rozmowa. Na komisariat zajechaliśmy około 18. Było ciemno i zimno, zimnej niż w dzień. Dlatego tak bardzo uderzyło we mnie ciepło aresztu.
  - Cześć Kraig - powiedział znajomy głos. Spojrzałam na lewo. Twarz nic mi nie mówiła, ale mimo to wiedziałam kto się odezwał. Ta pani za każdym razem odbierała moje zgłoszenia. - To jest ta słynna, pechowa Leah?
  - Dobry - mruknęłam, czując jak zmęczenie powoli mąci mi w głowie. Ledwo czułam ramię przez ogromną dawkę znieczulenia jakie mi podano na pogotowiu, przez co miałam wrażenie jakbym straciła lewą rękę. Od tego znieczulenia aż kręciło mi się w głowie i myślałam tylko, czy to aby normalne i legalne, żeby dawać taką dawkę osobie niepełnoletniej. Na chwilę straciłam równowagę, ale Kraig mnie złapał i przekazał jakimś dwóm policjantom, którzy mieli mnie zaprowadzić do pomieszczenia, w którym miałam spędzić dzisiejszą noc. W praktyce wyglądało to trochę inaczej, bo funkcjonariusze musieli mnie praktycznie za sobą ciągnąć. W końcu dotarliśmy do 'mojego pokoju', który na co dzień był używany jako schronienie przed szefem. Przebrana w jakieś kupione po drodze z pogotowia ciuchy, które pomogła mi nałożyć koleżanka Kraiga i nadal trochę niemrawa, padłam na kanapę. Kraig przepraszał, że nie ma nic wygodniejszego, ale zbyłam go głośnym pomrukiem, wydobywającym się z mojego gardła. Chwilę potem zostałam sama, śpiąca i zamknięta na klucz w pokoju, który miał dziwnie grube ściany i zakratowane czymś srebrnym okna.