wtorek, 12 sierpnia 2014

Rozdział 7.

to już siódmy rozdział przygód Leah!
heherehe nie będzie tu wyjaśnienia kto ją uratował.
ale wszystko w swoim czasie. :3

***

  Obudziłam się cholernie wcześnie. Coś nie dawało mi spać. Po kilku minutach przewracania się z boku na bok, stwierdziłam, że jestem już całkowicie wyspana. Spojrzałam na wyświetlacz komórki. Godzina 5.27, a ja już na nogach. Co się dzieje, świecie?
  Wstałam, skopując koc na ziemię. Zostawiłam go tak i poszłam do łazienki. Umyłam się i w samym ręczniku przeszłam do swojego pokoju. Stałam przed szafą, przyglądając się ciuchom niewidzącym wzrokiem. Od kilku dni jestem w domu, a zwierząt z lasu ani śladu. Nie, żeby się nie cieszyła. Nie tęskniłam za nimi, ale wraz ze zwierzętami zniknęły te wszystkie dziwne rzeczy, które ostatnio się działy. Z tego też się cieszyłam, ale to zastanawiające, że zniknęło wszystko naraz. Tak nagle. Chociaż sama nie wierzyłam, żeby te zwierzęta i włamanie do mojego pokoju były powiązane. To oczywisty przypadek, że wszystko zbiegło się w czasie. Co jeśli przestali mnie nachodzić, bo szykują coś większego? Nie, na pewno nie. To tylko przypadek. Może tak myślałam, ale... Coś z tyłu czaszki podpowiadało mi, że obie sprawy są powiązane. Przeczuwałam, że to tylko wierzchołek góry lodowej. Coś było nie tak. Coś przeoczyłam. Coś co stanowiło ważny element układanki.
  -Leah! - podskoczyłam słysząc głos Jennifer zza zamkniętych drzwi. Przestałam przygryzać paznokieć na kciuku, kiedy kobieta walnęła kilka razy w lakierowane drewno.
  -Co chcesz? - spytałam, zszokowana wściekłością swojego głosu. Serce gnało mi ze strachu jak oszalałe, a mimo to podświadomie czułam, że jedno niewłaściwe słowo mogło mnie rozwścieczyć na dobre.
  -Jest pół do siódmej. Jeśli chcesz, żebym cię podwiozła to się pospiesz - powiedziała szybko moja matka. Na chwilę się zawiesiłam, czując na plecach przejmujący chłód. Poruszyłam zdrętwiałymi nogami. Czułam, że coś będzie nie tak, że coś pójdzie źle. Miałam ogromną ochotę zgodzić się na propozycję podwiezienia pod samą szkołę, ale pamiętałam co wczoraj sobie obiecywałam. Jechać autobusem.
  -Tylko do przystanku, okej?! - zawołałam. Usłyszawszy potwierdzenie, ubrałam się w trybie super-duper-ultra szybkim. Chwyciłam telefon, słuchawki, plecak i zbiegłam na dół. Wcisnęłam stopy w glany, zerwałam puchową kurtkę z wieszaka i już siedziałam na przednim siedzeniu w samochodzie.
  -Ja chciałam z przodu! - zapiszczała Victoria, tupiąc wypolerowanymi na błysk, kremowymi kozaczkami. Chociaż tego nie miała różowego. Ja rozumiem, że ma jedenaście lat, ale w tym wieku to powinno się już z tego chyba wyrastać, nie?
  -Byłam pierwsza - pokazałam jej język, podłączając słuchawki do telefonu. Chwilę potem nie słyszałam już ani piskliwego wrzasku Vicki, ani zduszonego rechotu mojego dziesięcioletniego brata Toma, ani rozkazu mamy skierowanego do mojej siostry. Utonęłam w dźwiękach gitar, perkusji, basu i przecudnego wokalu. W pewnej chwili lekko zachrypnięty śpiew przeszedł w pełen skruchy szept. Znałam go, a przynajmniej tak mi się zdawało. Był bardzo podobny do głosu Akiego. Potrząsnęłam głową, odrzucając tą absurdalną myśl, która została jednak z tyłu umysłu, schowana, by wyskoczyć w odpowiednim momencie.
  Wysiadłam kilkadziesiąt metrów od przystanku i pomachałam za odjeżdżającym samochodem, po czym ruszyłam dalej sprężystym krokiem. Na przystanek dotarłam równo z autobusem, więc nie musiałam martwić się o odmrożenie swoich dłoni. Nagle poczułam, że ktoś usiadł obok mnie. Chłopak. Zerknęłam na niego pobieżnie. Krótkie brązowe włosy, które sterczały na wszystkie możliwe strony, ciemne, prawie czarne oczy, dwa kolczyki w lewym uchu i zniewalający uśmiech, którym obdarzył mnie zaraz po tym jak mu się przyjrzałam. Ubrany był w szerokie dżinsy i puchową kurtkę. Tak jak Aki, miał słuchawki w uszach. I tak jak on, był bez szalika. Yhh. Czy wszyscy przedstawiciele płci męskiej naraz przestali nosić ten zbawienny dla szyi kawałek materiału?
  Za chłopakiem zauważyłam znajomą blond czuprynę, więc przepchnęłam się obok kolan szatyna bez przeprosin czy nawet odwzajemnienia uśmiechu. Kiedy już stanęłam na podłodze, autobus zaczął hamować. Dwie ręce złapały mnie w tym samym czasie i to dzięki nim nie wywaliłam się na twarz. Skinęłam w podziękowaniu szatynowi, do którego należała jedna z pomocnych rąk.
  -Hej - powiedziałam, zsuwając słuchawki na kark. Aki nadal ściskając mój nadgarstek, przesunął się na siedzenie obok okna. Zajęłam miejsce nic nie robiąc sobie z zaciekawionego wzroku szatyna.
  -Hej - mruknął Aki, zerkając nieufnie nad moim ramieniem. Nadal nie puścił mojej ręki. A ja nadal nie zwracałam na to uwagi. Kiedy zajęłam się podziwianiem krajobrazu za szybą, uścisk na moim nadgarstku zelżał, by po chwili zupełnie zniknąć. Przesunęłam wzrok na Akiego, który niepewnie zerkał na moją rękę spoczywającą na siedzeniu między nami. Przewróciłam oczami, powstrzymując się od ciężkiego westchnięcia. Zanim zdążyłam cokolwiek pomyśleć, dłoń Akiego już oplatała moją. Pochyliłam głowę, chcąc ukryć szeroki uśmiech. Nie mogłam uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Jakiś chłopak właśnie trzymał mnie za rękę z własnej woli i to nie przez wymuszenie na nim samoobrony. Kciuk Akiego gładził delikatnie wierzch mojej dłoni, a mnie raz po raz przechodził przyjemny dreszcz. Zaraz potem ramie chłopaka spoczęło na mojej talii.
  Jakoś przez cały dzień siedziałam uśmiechnięta niczym bogaty grubas w spożywczaku. W pewnym momencie nawet Karrie z Frankiem zwrócili na to uwagę, mówiąc, że to do mnie nie podobne tak się szczerzyć. Za ten komentarz dostali jeszcze więcej błyszczących uśmiechów otoczonych tęczami i małymi kwiatuszkami. W końcu Ad dorwała mnie w kiblu i spytała o co chodzi. Rozpłynęłam się na samo wspomnienie o tej pięknej chwili, ale Adrienne gwałtownie zażądała informacji. Powiedziałam jej, że Aki objął mnie w autobusie, trzymaliśmy się za ręce i tak siedzieliśmy, ale Ad skwitowała to salwą śmiechu.
  -Skoro rozpływasz się od czegoś takiego, to powinnam być waszą przyzwoitką, bo jeszcze ktoś cię sprzątnie mopem jeśli dojdzie do czegoś większego, nie sądzisz? - zarechotała. Machnęłam na nią ręką i dalej siedziałam w swoim świecie.
  Znów otoczona dźwiękami Dzieci Nocy czekałam na autobus. Wyszłabym ze szkoły ponad godzinę wcześniej, gdyby Chris i Max nie wrobili mnie w te cholerne treningi na siłowni pod okiem byłego boksera. Teraz zrobiło się ciemno, zimno i trochę późno jak na koniec listopada. Bo parę minut po 17 to późno, nie? No pewnie, że tak, przecież wiem.
  Wsiadłam do autobusu, mijając tego samego szatyna, który usiadł obok mnie rano. Na miejscu, na którym kilka godzin wcześniej  siedziałam z Akim, leżała kartka. Rozejrzałam się, ale oprócz mnie, dwójki staruszków, jednego menela i zakochanej pary, nikogo nie było w autobusie. Nikt też nie zaciekawił się rozkładaną przeze mnie kartką. Siedziałam pochylona nad zawartością strony, ale po chwili poderwałam głowę do góry. Kobieta z naprzeciwka krzyczała wskazując okno. Reszta pasażerów spojrzała w tamtą stronę. Po chwili trzy blade potwory z czerwonymi oczami wywaliły autobus korzystając z siły rozpędu. Wszystko wirowało. Inni wirowali. Ja wirowałam. Obijałam się o wszystko i wszystko mnie bolało. Tylko kilka sekund. Potem wszystko się zatrzymało. Poczułam ból. Chyba bolała mnie głowa. Teraz czułam, że jest mi ciężko. Wszystko było rozmazane i jakby oddzielone ode mnie grubą, zamgloną szybką. Czułam, że jest mi twardo. Widziałam światła przejeżdżających obok samochodów. Nie czułam bólu. Tylko błogi chłód hulał między moimi porwanymi ciuchami. Moje głębokie rany krwawiły obficie, ale mi to nie przeszkadzało. Błogi spokój ogarnął mnie razem z ciemnością.
  Próbowałam zachować resztkę trzeźwego myślenia. Leżałam na zewnątrz autobusu. Tyle mogłam teraz wywnioskować. Nagle twardy beton zniknął. Wisiałam w powietrzu. Uchyliłam powieki czując pod sobą miękkie futro.
  -Zamknij oczy - polecił mi kobiecy głos. Już nie słyszałam odgłosów ulicy. Był tylko ten nostalgiczny dźwięk lasu. Zapach lasu. Chyba byliśmy w lesie. Kobieta trzymała mnie na kolanach. Siedziałyśmy na jakimś zwierzęciu o miękkim futrze. - Zaraz będziesz bezpieczna - usłyszałam. Ta informacja mi wystarczyła. Jakby hasło wyłączające moje funkcjonowanie. Pozwoliłam ciemności zupełnie mnie otoczyć. Mimo zupełnego odprężenia, w mojej głowie nadal huczało zdanie namazane na kartce.

Od teraz nigdzie nie będziesz bezpieczna.








  Było cicho.
                          Zbyt cicho.
                                                I ciemno.
                                                                    Przez chwilę chciałam
                                                                                                                przewrócić się na drugi bok,                                                                                                                 ale coś było nie tak.
                                                                        Jakbym nie mogła
                          panować nad swoim ciałem.


A może nie mogłam?
Nie wiem.

Coś zaczęło się dziać. Słyszę, ale nie rozróżniam słów.

Raz za głośne.
Raz za ciche. 

 Strzępki informacji docierały do mnie tylko powierzchownie.

Rozcięta głowa, połamana noga, liczne zadrapania i siniaki, krwawiące rany na całym ciele i poobijany tułów.

I to wszystko u mnie.

  Otworzyłam piekące oczy, nie zważając na ostre, białe światło. Nade mną biały sufit. Obok biała ściana. Z drugiej strony też biała ściana. I tak z każdej strony. Ciekawi mnie jaki kolor ma podłoga. Chciałam się podnieść, ale...
  -Wszystko w porządku? - zapytał lekarz stojący obok. Skąd on się tu wziął? Patrzyłam na niego tępo. - Dasz radę mówić? - spytał nie poddając się. Otworzyłam usta, po czym je zamknęłam. - Dobrze, mówisz. Chcesz zobaczyć się z rodzicami?
  Kiwnęłam głową. Po chwili do sali weszła zapłakana Jen, a za nią zdenerwowany Chad.
  -Proszę się uspokoić. Wszystko jest już dobrze. Operacja się udała. Leah leżała pod narkozą, więc może być trochę ospała i niemrawa, ale przejdzie za kilka godzin - powiedział lekarz i wyszedł. Rodzice coś mówili, tylko co? Moja głowa sama potakiwała lub zaprzeczała ich pytaniom.
  -Co tam się stało? - spytałam, kiedy wreszcie dopuszczono mnie do głosu.
  -Prawdopodobnie w autobus uderzył tir jadący z naprzeciwka, kiedy wybiegły jakieś zwierzęta - powiedział Chad marszcząc czoło. - Tak mówi policja.
  Skinęłam głową, po czym powiedziałam, że chcę odpocząć. Rodzice wyszli, a ja nadal patrzyłam w sufit. Więc to tak władza chce wytłumaczyć? Zwierzęta, tir i nieszczęśliwy wypadek? Szkoda, że nie mogą wyczyścić moje pamięci. Ja wiem co widziałam. Wiem co tam się stało. Nikt mi nie wmówi, że to były przywidzenia. To co widziałam to rzeczywistość. Jak inaczej wytłumaczyć ślady pazurów na moim ramieniu? Jak wytłumaczyć to, że czułam oddech tych potworów na swojej skórze? Jak wytłumaczą coś, co z racjonalnego punktu widzenia jest niemożliwe? Przecież, o ile pamiętam, tam nie było żadnego tira. Możliwe, że...
  Nie. Stop To nie ja mam się tłumaczyć, tylko dorośli. Mnie pewnie popytają co widziałam i tyle. Kto będzie słuchał jakiejś nastolatki z lekkim wstrząsem mózgu, której mocny upadek mógł zmącić pamięć? Nie obchodzili mnie też współpasażerowie. Teraz miałam ważniejsze sprawy na głowie. Ktoś mnie uratował. Dwa razy. Raz na obozie i teraz, przy sprawie z tym całym rzekomym tirem. Ktoś odciągnął mnie od autobusu. Pamiętam, że ktoś trzymał mnie na kolanach. pamiętam też futro. Miękkie i pachnące lasem. Właśnie! Zabrali mnie do lasu! W takim razie jakim cudem znalazłam się w szpitalu? Jak mnie znaleźli?
  -Hej, doktorku - zaczepiłam go następnego dnia. Miły, siwy, starszy pan podszedł do mojego łóżka.
  -Tak, złotko? - spytał miło. Oto i mój ulubiony lekarz, który zajmuje się mną zawsze, kiedy trafiam do szpitala. 
  -Co z pozostałymi pasażerami? - jego uśmiech nagle znikł, a oczy zrobiły się zimne, nieprzeniknione.
  -Nie powinienem ci tego mówić. Jesteś w szoku powypadkowym i nie wiem jak zareagujesz na tego typu informacje - otworzyłam usta, żeby zapewnić o swoim dobrym samopoczuciu, ale doktor uciszył mnie gestem dłoni. Podszedł do drzwi i zakazał pielęgniarkom wpuszczania kogokolwiek do mojego pokoju. Zamknął nas na klucz. Po tym wszystkim przyciągnął sobie krzesło i usiadł, krzyżują ręce.
  -Więc? - spytałam. Doktor zaczął mówić, a ja z każdym jego słowem coraz bardziej przekonywałam się, że mam rację.
  -Nie wierzę w to co mówi policja. Mój syn prowadzi tą sprawę. Powiedział mi o wszystkim, pokazał mi zdjęcia miejsca wypadku i inne fotografię. nie wiem kto albo co spowodowało całe zamieszanie, ale wiem jedno. To nie był przypadek. ktoś był celem. - wygrzebał z kieszeni zakrwawioną kartkę. - Ty byłaś celem.

***

koooonieeeeec. xD
proszę, błagam, na kolana padam, piszcie co sądzicie o tym wszystkim co się dzieje w tym wariatkowie. ;_;
Do następnego! ♥

sobota, 12 lipca 2014

Rozdział 6.

uhuhuhuhuhu c:
ten rozdział będzie słodziusi c:
zapraszam c:

***

  Obudziłam się wcześnie rano. Nie wiedziałam czemu, nie pamiętałam czego, ale czegoś się bałam. Trzęsłam się, kiedy cokolwiek poruszało się za drzwiami. Leżałam nieruchomo wpatrując się w biały sufit i nasłuchując. Tylko czego? Czy wczoraj coś się stało? Coś tak nienormalnego, że się tego wyparłam? Jeśli tak, to co to było? Chcę wiedzieć. Chcę wiedzieć czego mam unikać.
  Zesztywniałam słysząc ciche kroki za oknem. Łamiące się gałązki, szeleszczące liście i ciche trzeszczenie igieł. Szept dwójki ludzi zbliżał się z każdą sekundą. Moje serce przyspieszało coraz bardziej. Delikatne pukanie w szybę nagle rozerwało ciszę i przyprawiło mnie o zawał serca. Po chwili rozbrzmiał dźwięk podobny do warkotu psa. Okazał się zaskakująco głośny o tej porze. Przekręciłam głowę, spoglądając na zegarek stojący obok łóżka.

3:33

  Może  nie jestem przesądna ani nie wierzę w duchy, ale warkot spod mojego okna brzmiał zaskakująco realnie. Przeszły mnie ciarki. Wpatrywałam się w czerwone cyfry, a min uta nie chciała się kończyć. Warkot z sekundy na sekundę przybierał na sile. Moje serce zaczęło się buntować. Zamiast strachu, który powinien mnie sparaliżować, czułam ciepło rozlewające się po moich wnętrznościach, przechodzące przez wszystkie moje mięśnie, otumaniające mój umysł. Nagle wszystko przestało na mnie działać, a warkot ustał. Całe ciepło opuściło moje ciało i po chwili poczułam doskwierające odrętwienie. Co to było? Co wyszło z lasu aż pod pensjonat? Przypomniał mi się moment kiedy wchodziłam do lasu poprzedniego popołudnia. Co działo się w nocy? Chcę wiedzieć. Co mój umysł starał się wyprzeć i przykryć czarną pustką. Co starał się zmienić w wytwór mojej wyobraźni? 
  -Leah? - usłyszałam szept zza zamkniętych drzwi. 
  -Czego? - warknęłam. Kiedy czułam się bliska wyjaśnienia całej zagadki, ktoś musiał się wtrącić, chcąc mnie odwiedzić. Zerknęłam na zegarek i otworzyłam szerzej oczy. Pół do piątej. ... Jak?
  -Leah? Wiemy, że tam jesteś - powiedział ktoś stojący pod moimi drzwiami. 
  -Człowieku, zabrzmiało to jakbyś był z policji - skarcił go drugi chłopak. Skądś znałam ten głos. Gdzieś go już słyszałam i miałam nieodparte wrażenie, że jakimś cudem był powiązany z moimi utraconymi wspomnieniami z wczoraj. Wydawało mi się, że któryś z chłopaków był wczoraj ze mną w lesie i tylko dlatego wygramoliłam się spod kołdry i otworzyłam drzwi. Za nimi stali...
  -Aki! Frank! To strefa dziewczyn. Co wy tu robicie? - spytałam, zaskoczona nagłymi odwiedzinami. Wpuściłam chłopaków do środka i zamknęłam drzwi. Któryś z nich był wczoraj ze mną. Tylko który?
  -Chcieliśmy sprawdzić co u ciebie. Nie odpowiadałaś na SMSy, nie odbierałaś telefonu, nie było cię na tych całych grach.. - wyliczył Frank. po chwili namysłu, przyznałam im rację. Mieli prawo być zainteresowani co się ze mną działo. 
  -No więc... - zaczął Aki, chcąc przerwać niezręczną ciszę. - Boli cię coś? A może się czego przestraszyłaś? Boisz się wychodzić z pokoju? - zabrzmiało to, jakby się ze mnie śmiał, ale kiedy na niego spojrzałam, był śmiertelnie poważny.
  -Czemu miałabym się bać wychodzić z pokoju? - spytałam podejrzewając o co chodzi chłopakowi. On coś wie. Wie o wczorajszej nocy. Na pewno wie.
  -Różni są ludzie i różnych rzeczy się boją - wzruszył ramionami. Westchnęłam. Ciężki z niego zawodnik. 
  -Brzuch mnie trochę boli, ale to nic poważnego. - machnęłam na to ręką. Pogadaliśmy jeszcze chwilę, po czym chłopcy stwierdzili, że wrócą już do siebie.
  -Gdybyś poczuła się lepiej, to jesteśmy wszyscy w pokoju Adrienne. Jedynka. To naprzeciwko.. - powiedział nieśmiało Frank. Kiwnęłam głową i zapewniłam, że na pewno wpadnę, jeśli poczuję się lepiej. Pożegnaliśmy się, a ja z ulgą zatrzasnęłam drzwi zaraz za chłopakami. Czułam, że lepię się od potu, choć jego pojawienie się nie było sprawą temperatury. Prędzej strachu.I tu znowu nasuwało się pytanie:

Przed czym, do cholery?

  Nie namyślając się zbyt długo, zamknęłam się w łazience. Rzuciłam w kąt przytarganą torbę i rozebrałam się powoli, przyzwyczajając się do panującego chłodu. Wkroczyłam pod prysznic, odkręciłam ciepłą wodę i uniosłam głowę do góry, pozwalając na powolne przesuwanie się wilgoci po moim ciele.

LAS
CIEMNOŚĆ
POTWÓR
PRZERAŻENIE

  Nagle wszystkie wspomnienia wróciły do mnie, a ja pierwszy raz od dawna poczułam niezmierzoną ulgę, że coś dobiegło końca. W tym wypadku - kończę z chodzeniem po tutejszym lesie.
  Ciepła woda spływała leniwie po moim ciele. Nagle poczułam, że po wewnętrznej stronie mojego uda spływa coś cieplejszego, gęstszego i bardziej lepkiego od wody. Spojrzałam w dół. Krew. No pięknie. Po umyciu się, przekopałam całą torbę, jednak znalazłam tylko jedną dawkę środka przeciwbólowego i dwie podpaski. Po odpowiednim zabezpieczeniu się od zakrwawienia wszystkiego, ubrana i niezbyt pogodnie nastawiona, usiadłam na łóżku. Musiałam skądś skombinować podpaski, ale 'koleżanki' mi ich raczej nie dadzą. 
  -No nic. Trzeba będzie prosić o podwózkę do najbliższego supermarketu. - wymamrotałam, kładąc się na łóżku. 
  -Zobaczę co da się zrobić - powiedziała moja opiekunka kilka godzin później, kiedy naświetliłam jej całą sytuację i poszła szukać właścicielki. Po kilkudziesięciu minutach wsiadłam do białego vana z Panią Leah. Adrienne pojechała z nami, chcąc kupić sobie trochę ulubionych słodyczy, więc nie czułam się aż tak skrępowana siedzeniem zaraz przy nieznajomej osoby.
  Wracając z zakupami na pace, mknęłyśmy między dwoma ścianami drzwi. Nie wiedziałam co mam czuć. Strach po tym co było wczoraj? A może rozluźnienie, tak jak było zawsze do tej pory? Po chwili jednak wybrałam strach. Pani Leah skręciła gwałtownie kierownicę, Ad pisnęła lecąc w bok na szybę, a ja wciąż miałam w pamięci obraz sprzed kilku sekund. Obraz potwora przebiegającego tuż przed maską samochodu. Potwora, który zaatakował mnie dzień wcześniej. Moje serce gnało jakby chciało stąd uciec.Szeroko otwarte oczy rejestrowały wszystko co działo się naokoło. Dłonie trzęsły się jak u  człowieka z Parkinsonem.
  Zerknęłam na panią Leah. Miała zmartwioną minę, jednak mnie zmartwiło to, co wymruczała:
  -Przecież mieli się ich pozbyć.
  Przekręciłam głowę Adrienne. Mimo, że grała przestraszoną, jej oczy zdradzały opanowanie i złość. Wpatrywała się w las, w miejsce, w którym zniknął tajemniczy stwór. Przez chwilę zdawało mi się, że przez jej twarz przebiegł cień złowrogiego uśmiechu, jakby chciała powiedzieć, że tylko na to czekała.
  Kiedy wróciłyśmy do pensjonatu, mój brzuch dał o sobie znać. Nie mogłam normalnie chodzić ani się prostować. Max pomógł mi dotrzeć do mojego pokoju, po czym spytał przejęty, czy niczego mi nie potrzeba. Utwierdziłam go w przekonaniu, że mam wszystko, więc wyszedł uśmiechając się na pożegnanie. Nareszcie zapanował spokój. Skuliłam się na łóżku, włączając swoją ukochaną piosenkę. Otuliły mnie znajome, przepełnione uczuciami dźwięki.
  Ktoś wyrwał mi słuchawkę z ucha.
  -Już wiadomo czemu nie odpowiadałaś - powiedział Aki trzymając w ręku mój telefon odłączony od słuchawek.
  -Co ty tu robisz? - ziewnęłam siadając prosto. Bolał mnie kark. Musiałam usnąć w niewygodnej pozycji, czy coś.
  -Zostałem wybrany, żeby ci pomagać i umilić czas.. - wymruczał skrępowany. - To nie brzmi najlepiej, wiem. Do tego mamy ze sobą na pieńku, więc jeśli chcesz, mogę zawołać Maxa..
  -Prześlij mi swoje piosenki - przerwałam mu, wyjmując z dłoni chłopaka swój telefon. Spojrzał na mnie zdziwiony. - Nie mamy żadnego 'na pieńku', koleś. Lubię cię, a jeśli masz z tym problem, to masz problem. Dawaj te piosenki - powiedziałam, robiąc miejsce na łóżku. Aki uśmiechnął się lekko siadając i wyjmując z kieszeni komórkę.
  -Które chcesz? - spytał, a w tym momencie mój telefon rozdzwonił się, oznajmiając przybycie SMSa.
  -Czekaj chwilę - mruknęłam. Nieznany numer, a od niego dostałam jakieś zdjęcie. Przełknęłam nerwowo ślinę. Bałam się. Co jeśli to zdjęcie tego potwora? Pokręciłam głową. Wpadłam w jakąś paranoję  pomyślałam, zdecydowanie otwierając plik. To co zobaczyłam, przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Podpis pod zdjęciem brzmiał  Słodko wyglądacie. A co takiego było słodkiego? Otóż na zdjęciu byłam ja. I Aki. Byliśmy w autokarze. Oboje spaliśmy. Moja głowa spoczywała na klatce piersiowej Akiego. Jego ramię oplatało mnie w pasie.
  -Co jest? Masz gorączkę? - spytał Aki siedzący przede mną. Z miną 'czego ty oczekujesz, człowieku' pokazałam mu nasze zdjęcie. Od razu spiekł raka, a komórka wysunęła się z jego rąk. - MAX! - wrzasnął, wybiegając z pokoju. To wszystko sprawka tego wiecznie uśmiechniętego debila?
  -Przyłóż mu ode mnie! - zawołałam za chłopakiem. Kiedy Akiego nie było, zabarykadowałam się w łazience. Odbywając comiesięczny rytuał każdej kobiety, myślałam co skłoniło wszystkich do wybrania Akiego na moją niańkę. Spuściłam wodę, umyłam ręce i wyszłam z łazienki.
  -Hej. Jak się czujesz? - spytała Ad, przeglądając coś w komórce Akiego. Zastygłam zaskoczona.
  -Już lepiej - wyjąkałam.
  -I tak każę ci leżeć przez następne dwa dni. Aki będzie miał co robić - zaśmiała się. Usiadłam obok niej.
  -Czemu przysłaliście jego, a nie ciebie? - spytałam, szczerze ciekawa odpowiedzi. Adrienne popatrzyła na mnie z chytrym uśmiechem.
  -My go nie wybraliśmy. Sam się zgłosił, zaraz po tym, jak ta stara baba powiedziała, że ktoś musi się tobą zajmować - zaśmiała się, a moje drzwi otworzyły się z trzaskiem.
  -Adrienne, ty zdradliwa kobieto! - zawołał Aki wbiegając do mojego pokoju. Rzucił się na Ad i zaczął ją okładać poduszką. Zaczęłam się nieopanowanie śmiać. Oboje przestali się ruszać, a ja nie mogłam zatrzymać wybuchu wesołości.
  -Max! - zawołała Adrienne. Chłopak nagle pojawił się w drzwiach i zrobił mi zdjęcie. Mój humor zmienił się natychmiast. Chciałam rzucić się na Maxa, jednak zamiast na niego, padłam na podłogę.
  -Wszystko ok? - spytała Karrie dusząc się ze śmiechu.
  -Tak - wyjąkałam trzymając się za brzuch. Cholerna kobiecość wie kiedy nie powinna się ujawniać. Właśnie wtedy przychodzi z podwójną siłą. Tak jak teraz.
  Wszyscy wyszli z mojego pokoju. Wszyscy oprócz Akiego. Spojrzeliśmy na siebie zmieszani.
  -To co? Wysłać ci te piosenki? - spytał. Kiwnęłam głową, więc zabraliśmy się do roboty. I tak właśnie minął mi cały dzień. Ja czegoś chciałam, Aki to zrobił lub przynosił mi to czego pragnęłam. Ze świeżo upieczoną szarlotką miał trochę problemu, ale w końcu i tak ją zdobył. Tak minął mi nie tylko ten, ale i pozostałe dwa dni.

  Ostatni dzień, dzień wyjazdu, godzina 18.00. 

  -Leah! Pomóc ci się spakować? - zawołała Adrienne. Odkrzyknęłam, że dam radę sama. Zamyślona wpychałam wszystkie rzeczy do torby.
  -Coś nie tak? - spytał Aki, nagle zjawiając się obok. Podskoczyłam przestraszona, odsuwając się od niego.     Zaraz spadnę z łóżka, zaraz spadnę!    wrzeszczał mój mózg. Aki złapał mnie za ręce, ale było za późno. Zlecieliśmy na podłogę oboje.
  -Uła. Myślę, że jednak przeszkadzam - zaśmiała się Adrienne, wychodząc i zamykając za sobą drzwi.
  Otworzyłam szeroko oczy. Tęczówki Akiego mieniły się czystą zielenią. Jego włosy z mojej pozycji wyglądały jak grzywa lwa. Wszystko byłoby pięknie i nawet mogłabym się pozachwycać, ale był jeden problem. Aki był trochę za blisko. Trochę bardzo. A szczególnie jego usta. Były za blisko moich.
  -Przepraszam! To był wypadek. Przepraszam - powiedział odsuwając się najdalej jak dał radę.
  -Nic się nie stało - mruknęłam podnosząc się z ziemi. Dokończyliśmy w milczeniu pakowania moich rzeczy, po czym wyszliśmy z mojego pokoju. Aki nie dość, że niósł swoją, to jeszcze moją torbę. Najbardziej z całej tej wycieczki podobał mi się powrót. W autokarze znów siedzieliśmy razem, cały czas słuchając muzyki z jednej pary słuchawek. Naokoło nas jak zwykle było głośno, ale my nie odezwaliśmy się ani jednym słowem przez całą podróż.
  Autokar ruszył, a zaraz po tym Aki nieśmiało musnął palcami moją dłoń.
     Bądź bardziej stanowczy, a nie...  zawołałam w myślach. W tym momencie chłopak wsunął swoją dłoń w moją i splótł nasze palce razem. Nie puścił mojej ręki przez prawie całe trzynaście godzin jazdy autokarem.
  -Leah, znamy się już dość długo, trzymamy się razem, jesteśmy przyjaciółkami, więc powiedz. Co czujesz do mojego braciszka? - spytała Ad trzy dni później. Zamyśliłam się na sekundę.
  -Kocham go. ...  Tak myślę? - mruknęłam.
  -Tu nie ma nad czym myśleć, kobieto! - zawołała potrząsając mną jak kukłą. Adrienne miała rację. To prawda. Nie ma tu o czym myśleć. Tak po prostu jest.
  -Muszę poczekać aż to uczucie minie - szepnęłam leżąc w swoim łóżku. Wyjrzałam przez okno. Od kilku dni zwierzęta nie wychodziły z lasu, a pogróżki ustały. Postanowiłam, że jutro pojadę do szkoły autobusem. Niby nic, a jak bardzo miało zmienić moje życie. Jeśli tak dłużej nad tym pomyśleć, to nawet jeśli wiedziałabym co się stanie, pojechałabym tym pieprzonym, pechowym autobusem. Ten dzień mogłabym nazwać Dniem, w którym mój los zaplątał się między drzewa.

***

konieec
następny będzie rozdział Peace Love and Basket xD
dziękuję do widzenia ♥

sobota, 14 czerwca 2014

Rozdział 5.

buuuuuja!
ten rozdział jest świetny! 
uwielbiam go <3

***
  -Żeby przetrwać - powiedziałam pewniej. Oczy Akiego błysnęły rozbawieniem, a po chwili chłopak wybuchnął śmiechem.
  -Brzmisz jakbyś chciała przekonać samą siebie - zaśmiał się, ocierając łzę rozbawienia.
  -Nie ma w tym nic śmiesznego - burknęłam zarzucając torbę na ramię. Odwróciłam się na pięcie i poszłam z powrotem na miejsce, w którym siedzieliśmy wcześniej. Rzuciłam torbę pod ścianę i oparłam się o nią plecami. Włożyłam słuchawki w uszy i podłączyłam je do telefonu. Włączyłam celtycką muzykę i zamknęłam oczy, układając się wygodnie. Na tyle wygodnie na ile pozwalała moja aktualna sytuacja.
  Miarowy rytm wybijany na bębnach i tamburynach w połączeniu z delikatnym dźwiękiem fletu i trochę mocniejszym kobzy, uspokajał mnie, przypominając o spokojnym lesie. Skupiłam się na wyobrażeniu ogromnych drzew z zielonymi liśćmi i igłami. Nagle poczułam jakbym naprawdę tam była. Podniosłam głowę i spojrzałam w błękitne niebo, ledwo widoczne za koronami drzew. Promienie słoneczne przebijały się przez zieloną kopułę, tworząc pięknie oświetlony krajobraz. Zrobiłam krok naprzód. Pod stopami poczułam zimny, mokry mech. Orzeźwiający zapach lasu po deszczu zawirował wokół mnie. Między drzewami coś przebiegło. Skupiłam wzrok na poruszającym się szybko zwierzątku. Rozpoznałam w nim zająca z brunatnym futerkiem. Nagle usłyszałam dudnienie ziemi. Odwróciłam się i zamarłam z przerażenia. Pędziły na mnie trzy jelenie. Zamknęłam oczy, jednak to nic nie dało. Nadal wszystko widziałam. Zwierzęta zbliżały się nie ubłagalnie. Skuliłam się w sobie, przekrzywiłam głowę w bok, oczekując uderzenia. Jedyne co poczułam, to lekki podmuch powietrza, jakby zwierzęta przebiegły obok mnie. Jednak w sytuacji, w której się znajdowałam, widziałam wszystko przez swoje powieki. Mimo, że wydawać by się mogło, że zwierzęta mnie zignorowały, one po prostu przebiegły przeze mnie.
  -Leah - usłyszałam kobiecy głos. Wróciłam do rzeczywistości, przecierając zaspane oczy. Przeciągnęłam się i spojrzałam w górę. Nade mną nachylała się Raisa i lekko trzymała moje ramię. - Wstawaj, autokar już podjechał.
  Niechętnie dźwignęłam się z ziemi i chwiejnie poszłam na zbiórkę. Podczas, gdy opiekunka naszej grupy gadała coś o odpowiedzialności w grupie, wzrokiem odszukałam Adrienne. Pomachała mi wesoło i podeszła żwawym krokiem.
  -Mówiłaś... Zarzekałaś się, że nie pojedziesz. Co się stało? - spytała szeptem, lekko się ku mnie nachylając. Wzruszyłam ramionami. Nikomu nie mogłam powiedzieć o wydarzeniach z ostatnich kilku dni. Każdy jest teraz podejrzanym, bez wyjątków. Wzruszyłam ramionami, wzdychając ciężko. Po kolejnych kilku minutach, które trwały dla mnie wieczność, wsiedliśmy do autokaru. Wybrałam miejsce drugie od końca przy oknie i rozsiadłam się wygodnie. Nagle zauważyłam przeciskającego się przez tłum Akiego. Zaraz za nim podążała cała zgraja dziwolągów. Wygonili wszystkich z końca autokaru i rozsiedli się na najlepszych miejscach. Na pięciu fotelach zmieściło się siedem osób, więc nadliczbowy Max zajął chętnie miejsce obok mnie i uśmiechnął się szeroko. Zamieszanie spowodowane rozsadzaniem migdalących się ze sobą par w końcu ucichło i ruszyliśmy. Max cały czas klęczał na fotelu, zaglądając na tylne siedzenia i żartując z resztą swojej grupy. Zamknęłam oczy i oparłam głowę o zimną szybę. To był błąd, ale zrozumiałam to już po czasie, bo już na pierwszym wyboju walnęłam o nią czołem. Syknęłam rozcierając bolące miejsce. Po chwili zdecydowałam, że co się stanie, to się stanie. Jeśli zasnę, to zasnę, jak nie, to nie. Zmieniłam playlistę na komórce i wtedy ostatecznie się dobudziłam. Żywe, skoczne dźwięki rocka sprawiły, że zachciało mi się biegać i tańczyć. Mimo to zamknęłam oczy i założyłam ręce na piersiach. W tym momencie piosenka się zmieniła. Teraz ze słuchawek płynęła smutna ballada o zagubionym, samotnym wilku, nieznającym pojęcia przyjaźni i długotrwałego szczęścia. Ustawiłam piosenkę na całą dostępną głośność. Wsłuchując się w jej słowa, po raz kolejny odnalazłam w niej siebie. Po moim policzku stoczyła się łza, a za nią kolejna. Szybko je wytarłam. Otworzyłam oczy chcąc sięgnąć po swój podręczny bagaż, by coś zjeść, ale zatrzymałam się w połowie drogi, patrząc w prawo. Obok, zamiast Maxa, siedział Aki i patrzył na mnie. Zdjęłam słuchawki, a chłopak bez słowa podał mi jedną ze swoich. Nieufnie włożyłam ją do ucha i czekałam. Po chwili usłyszałam nieznaną mi piosenkę zespołu, który skomponował "Samotnego wilka". Szczerze mówiąc, z twórczości tego zespołu znam tylko tę piosenkę. 
  Aki podał mi swoją komórkę, na której wyświetlaczu zobaczyłam dwa jedyne albumy Zwierząt Nocy, jakie kiedykolwiek istniały. Chciałam podziękować chłopakowi, porozmawiać z nim.. Cokolwiek, ale on już siedział z zamkniętymi oczami, przymierzając się do spania. Rozwinęłam listy piosenek w komórce Akiego i przeszukałam je wzdłuż i wszerz. Włączyłam cały pierwszy album Zwierząt Nocy i także zamknęłam oczy. Muzyka uderzyła we mnie silnymi emocjami wyczuwalnymi w każdym dźwięku. Wsłuchana w każdą po kolei piosenkę, odpłynęłam w niebyt. 
*
  -Obudźcie się, śpiochy. Wysiadamy - usłyszałam głos Adrienne tuż nad moim prawym uchem.
  -Cicho! Nie budź ich jeszcze. mam pomysł - skarcił ją Max. jego głos docierał dokładnie sprzed moich nóg. Automatycznie moja pięść wystrzeliła do przodu. Usłyszałam cichy jęk, a potem śmiech. Kiedy w słuchawkach buchnął dupstep, poderwałam się do góry. Rozejrzałam się zdezorientowana. No tak. Autokar, wycieczka, grupa dziwaków. 
  Max oddał komórkę Akiemu, który także został obudzony w bestialski sposób, co było do przewidzenia, skoro dzielił ze mną słuchawki. Pozbieraliśmy swoje rzeczy i gęsiego wyszliśmy z autokaru. Stanęliśmy przed ogromnym, drewnianym pensjonatem, który od razu mi się spodobał. Podeszliśmy pod drzwi po chrzęszczącym pod butami żwirze. Po chwili znalazłam kolejny plus pensjonatu. Po wejściu do środka, czuć było świeżością. Coś jakby zapach mięty zmieszany z nutą jabłka i cynamonu.
  -Witajcie w "Pod Borem". Bardzo miło będzie was gościć przez następne trzy dni - odezwała się kobieta, którą z miejsca polubiłam. Miała na nogach ciężkie trapery, spodnie moro i czarną koszulkę na ramiączkach. W brązowych włosach związanych w luźny kok pobłyskiwały siwiejące włosy. Mimo swojego ubioru, kojarzącego się z wojskiem, na twarzy kobiety jaśniała wrażliwość i łagodność. - Teraz rozdam klucze do waszych pokoi. Dobierzcie się, proszę, w czteroosobowe grupy. Ostrzegam, że nie liczę grup mieszanym, damsko-męskich. Nauczyciele kazali wam podzielić się według płci.
  Otaczający mnie ludzie jęknęli chórem, a właścicielka pensjonatu roześmiała się radośnie.
  -Dla mnie to też jest głupota. Wiadomo przecież, że jeśli zechcecie to przenikniecie we wrogie szeregi jak ninja, zmajstrujecie co trzeba i wrócicie do siebie tak samo niezauważeni - jej uśmiech się poszerzył, kiedy na twarze niektórych nastolatków wypłynęły rumieńce. Po kilku niemrawych minutach grupy zostały stworzone, a klucze - przydzielone. I tu zaczynały się schody. Właścicielka pensjonatu (która okazała się być moją imienniczką) nie chciała nam pokazać drogi do naszych pokoi.
  -To wasza pierwsza gra. Musicie dostać się do swoich sal, odłożyć rzeczy i wrócić tutaj. O ile chcecie grać dalej. Jeśli ktoś chce odpocząć po podróży, może zostać w pokoju i odpocząć po podróży. Zaczynamy! - zawołała pani Leah, a ludzie naprawę zaczęli biec. Uważali to za świetną zabawę, więc latali w kółko szukając schodów. Poprawiłam torbę na ramieniu i skierowałam się do ciemnej wnęki ukrytej za miniaturową palmą. Tak jak się spodziewałam - to właściwa droga. Ścisnęłam w dłoni klucz do swojego pokoju i ruszyłam przed siebie. Wspięłam się po schodach na pierwsze piętro i spojrzałam na kawałek drewna przyczepiony do klucza. Miałam dwunastkę, a sądząc po pierwszych liczbach, które zobaczyłam, na tym piętrze było pierwszych sześć numerów. Weszłam wyżej. Też nie tu. Dopiero na trzecim piętrze odważyłam się iść dalej. Jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłam numery 7, 8 i 9. Przyjrzałam się przeciwległej ścianie i wtedy zrozumiałam. Zbiegłam na pierwsze piętro i spojrzałam na ostatnie drzwi po lewej. Trafiłam w dziesiątkę! Pokoje były rozmieszczone nietypowo! Na pierwszym piętrze były pokoje 1, 2, 3, 10, 11, 12. Na drugim - 4, 5, 6, 13, 14, 15, a na trzecim - 7, 8, 9, 16, 17, 18! Przez chwilę poczułam się jak geniusz.
  Jako jedyna dostałam dwuosobowy pokój sama. Reszta ludzi miała już swoje grupy i nikt jakoś nie wyrywał się z szeregu. Nikt nie chciał dzielić ze mną pokoju. Zawsze tak było, już się przyzwyczaiłam, ale to i tak trochę smutne.
  Rzuciłam rzeczy na łóżko. Po chwili namysłu zepchnęłam torbę z materaca i sama rzuciłam się na niego z niekłamaną radością. Nie miałam zbytniej ochoty grać w te durnowate gry, które będą pewnie polegać na szukaniu i układaniu puzzli albo przeciąganiu liny. Przez zamknięte drzwi usłyszałam dziewczęce głosy i śmiech. Domyśliłam się, że znalazły już wejście i biegały teraz po schodach szukając swoich pokoi. Wstałam i przezornie przekręciłam klucz w zamku. Po chwili stwierdziłam, że skoro i tak już stoję, to rozejrzę się trochę po pomieszczeniu, żeby w nocy nie powybijać sobie zębów. Praktycznie wszystkie meble były wykonane z solidnego drewna. Dwie nieduże szafki nocne stały obok łóżek, a naprzeciwko umiejscowiona była duże, ciemna komoda z mosiężnymi uchwytami. Na niej ustawiono wysoki, granatowy wazon. Na lewo od komody były drewniane drzwi, a po prawej stronie, między łóżkami  duże okno zakrywały masywne zasłony. Na razie skierowałam kroki ku drzwiom. Nacisnęłam klamkę i pchnęłam drewniane dzieło sztuki. Przed sobą zobaczyłam podłogę wyłożoną kremowymi kafelkami. Po mojej lewej stała wanna, a po prawej - sedes i umywalka. Spojrzałam w górę. Z sufitu zwisały trzy piękne lampy.
  -Ale czad. Własna łazienka - szepnęłam, uśmiechając się szeroko. Wyszłam z pomieszczenia, obiecując sobie, że zrobię potem zdjęcia i wyślę je rodzince. Przeszłam po brązowym, puszystym dywanie i odsunęłam kremowe zasłony. Zaparło mi dech w piersiach. Spodziewałam się zobaczyć jakiś plac zabaw, park lub ewentualnie jakieś fontanny, ale nie doceniłam nazwy pensjonatu. Przypomniałam sobie słowa Jen:

Na pewno ci się spodoba. Jest tam las. Dosłownie za ośrodkiem.
Tylko uważaj na dzikie zwierzęta i ...

  Wtedy myślałam, że mama przesadza. Dla dorosłych pojęcie 'zaraz za czymś' to co najmniej piętnaście minut drogi, ale tym razem las miałam dosłownie za oknem. Jednym kopnięciem wsunęłam torbę pod łóżko, a sama nałożyłam szybko buty zostawione przy drzwiach. Otworzyłam okno i postawiłam jedną nogę na parapecie.
  -Nie chce mi się iść na te gry. Jak zwykle będzie nudno... - usłyszałam tuż pod moimi drzwiami. Wzruszyłam ramionami i stanęłam obiema nogami na parapecie, po czym kucnęłam gotowa do skoku.
  -Nie marudź. jaki numer pokoju ma Leah? - spytał drugi głos. Na dźwięk swojego imienia zatrzymałam się natychmiast.
  -Jedenaście? Nie! 12! To dosłownie naprzeciwko nas! 
  -Dobrze. Będziemy miały ją na oku. Nigdy nie wiadomo, kiedy nadejdzie jej czas.
  -Zajrzymy do niej? - po tym zdaniu głosy ucichły, a chwilę potem usłyszałam ciche pukanie. Nie odzywałam się kucając na parapecie z szeroko otwartymi oczami, gotowa wyskoczyć w każdej chwili. Pukanie powtórzyło się jeszcze kilka razy zanim ustało.
  -Pewnie już śpi, chodźmy.
  -Adrienne! Czekaj na mnie!
  -Karrie - syknęła Ad, uciszając koleżankę. Nie usłyszałam kroków. Nadal stały pod drzwiami, a ja bałam się ruszyć. W końcu pomyślałam, że raz się żyje i wyskoczyłam, miękko lądując na ziemi. Nic nie słyszałam, jednak po chwili obie dziewczyny odeszły spod drzwi. Odetchnęłam z ulgą. Stanęłam wyprostowana przodem do drzew. Uśmiechnęłam się szeroko. Głęboko zaciągnęłam się powietrzem i poszłam prosto przed siebie. Widząc ułożenie słońca, wywnioskowałam, że jest mniej więcej kilka minut po piętnastej. Zaklęłam cicho, zła na szybko zachodzące słońce. Niech licho weźmie ten i każdy inny początek listopada. Ruszyłam biegiem przed siebie, z łatwością wymijając drzewa i przeskakując nad wyrwami. Gdzieś po drodze zgubiłam gumkę, która do tej pory trzymała moje włosy w ryzach. Teraz żyły własnym życiem, powiewając naokoło mojej głowy. Cieszyłam się, że nałożyłam adidasy zamiast glanów.
  Nagle instynkt kazał mi się zatrzymać. Rozejrzałam się naokoło. Stałam na jeszcze zielonej polanie poprzetykanej złotymi, żółtymi i brązowymi kępkami trawy. Drzewa naokoło wciąż jednak były zielone. Cóż się dziwić, skoro w przeważającej większości to iglaki. Poszłam dalej, zapamiętując to miejsce z wielką dokładnością. Szłam cały czas prosto, nie skręcając w żądną dróżkę. Uważnie rozglądałam się naokoło by nie zapomnieć, którędy mam wrócić. Nagle moja komórka rozdzwoniła się, zakłócając idealną ciszę. Zatrzymałam się i odebrałam połączenie od nieznanego numeru.
  -Halo? Kim jesteś? - spytałam, palcami zaczesując włosy do tyłu. Nikt się nie odezwał, słyszałam tylko nierównomierny, urywany oddech. - Kim jesteś? - powtórzyłam, ściskając telefon w ręku.
  -Uciekaj... - szepnął zachrypnięty głos.
  -Co? Nie rozumiem? Czemu? - dopytywałam się, obracając głowę w każdą możliwą stronę. Wydawało mi się, że usłyszałam za sobą ciężki oddech. Przeklinałam w duchu zmrok, który właśnie przesłonił mi możliwość dobrego widzenia. 
  -Mówię, żebyś uciekała! Uciekaj! Spierdalaj stamtąd! Natychmiast! - wrzasnął głos. Poczułam niepokój rosnący z każdą sekundą. Zgodnie ze swoim instynktem, pobiegłam przed siebie, jeszcze bardziej oddalając się od pensjonatu.

Co robić?
Co robić?

  Nagle grunt pod moimi nogami się skończył. Zachwiałam się. Zaraz spadnę. Spadnę z ponad czterdziestometrowego klifu i zginę. Nagle poczułam, że coś pociągnęło mnie do tyłu. Coś jakby ktoś otoczył mnie ramieniem i pociągnął w swoim kierunku, odciągając od krańca klifu. Upadłam na tyłek, dysząc ciężko. Moje poplątane włosy rozsypały się na moich plecach, a część z nich została na mojej twarzy. Rozejrzałam się szukając kogoś, kto mnie uratował, ale nikogo nie zobaczyłam. W dłoni wciąż ściskałam komórkę. Zadzwoniłam pod ostatni numer z połączeń przychodzących. Odebrał, ale zanim zdążyłam coś powiedzieć, głos ostrzegł mnie, żebym siedziała cicho, bo ONI mają wyczulony słuch.Spanikowana siedziałam na ziemi, nie warząc się nawet poruszyć. Oddychałam jak najciszej potrafiłam. Mimo, że cała reszta ciała się nie ruszała, moje serce waliło jak po przebiegnięciu trzech maratonów i wypiciu kilku litrów kawy. Moje oczy próbowały wypatrzeć cokolwiek w mroku, który mnie otaczał. Siedziałam wciąż z komórką przy uchu. Co jakiś czas głos mówił mi, żebym była ciszej niż przedtem, uspokajał mnie i zapewniał, że zaraz będę mogła wrócić do ośrodka. 
  Powoli zaczęłam się uspokajać. Moja logika śmiała się ze mnie i mojego bezsensownego strachu. Przecież nie zbudowaliby pensjonatu w niebezpiecznym miejscu, a nawet jeśli byłyby tu groźne zwierzęta - ostrzeżono by nas. Po kilku minutach byłam już spokojna. Głos z komórki nagle wrzasnął, żebym zamknęła oczy i była cicho. Zdawało mi się, że ten sam głos usłyszałam gdzieś za sobą. Nagle ten ktoś się rozłączył. Wzruszyłam ramionami i uznając to za przyzwolenie, wstałam, chwiejąc się na zdrętwiałych nogach. Nagle usłyszałam szybkie uderzanie kończyn o ziemię. Dźwięk był wyraźnie tymi ludzkimi krokami, jednak był zbyt szybki. Odwróciłam się w stronę ciemnego lasu i wpatrywałam się w ciemne drzewa. Księżyc powoli wychylił się zza chmur. Mogłam wreszcie zobaczyć coś co biegło w moją stronę. Nagle wszystko zwolniło, a ja poczułam, jakbym została odsunięta od realnego świata.

Blada skóra.
Przekrwione oczy.
Czerwone tęczówki.
Szeroko otwarte usta.
Zęby jak grube igły.
Ślina kapiąca z ust.
Nienaturalnie wąski język.
Przekrzywiona w bok głowa.
Wygłodniały warkot.
Szalony wzrok.
Nienaturalnie szybkie ruchy.

Ktoś krzyknął 'PADNIJ!'

Oddech śmierdzący zgnilizną.
Zakrzywione palce.
Ostre paznokcie rozcinające 
skórę na moim ramieniu.
Mój szybki ruch.
Skuliłam się na ziemi.
Przeraźliwy wrzask.
Wrzask przerażonego
ZWIERZĘCIA.
Cichnący wrzask.
Potwora już nie ma.

  Upadłam na ziemię z szeroko otwartymi oczami i rozchylonymi ustami. Cała drżałam, a z oczu płynęły ciche łzy przerażenia. Usłyszałam trzask gałęzi. Zaczęłam wyć. Gwałtownie skuliłam się, zaciskając dłonie na swoich ramionach. Wrzeszczałam, żeby zostawił mnie w spokoju. Zacisnęłam oczy, przyciskając ręce do uszu. Wszystko ucichło. Ja ucichłam.
  -Spokojnie - usłyszałam. To ten głos. Ten, który kazał mi uciekać. Teraz dochodził ze strony lasu. - Ja ci nic nie zrobię. Nie otwieraj oczu. Nie ruszaj się. Nic ci się nie stanie, tylko musisz mi zaufać. Nie otwieraj oczu. 
  Posłuchałam go. Już będę go słuchać. Już będę grzeczna, tylko niech mnie stąd zabierze. 
  -Teraz cię podniosę. nie bój się. Zaraz będziemy w pensjonacie - powiedział głos tuż nad moim uchem. Pozwoliłam mu się podnieść. - Złap mnie za szyję.  - powiedział. Przesunęłam powoli ręce po jego klatce piersiowej i barku. Wreszcie odnalazłam palcami jego szyję, więc uczepiłam się jej mocno. Delikatne kroki, łagodne kołysanie i ciche bicie serca właściciela zachrypniętego głosu uspokoiły mnie choć trochę. Po chwili poczułam, że podskoczyliśmy. Usłyszałam skrzypnięcie drzwi.
  -Puść moją szyję. No już. Jesteśmy w twoim pokoju. ... Nie otwieraj oczu! Nie. Nie otwieraj. Jesteśmy w łazience. Sadzam cię na podłodze. Policz do dziesięciu, kiedy stąd wyjdę. Wtedy otwórz oczy - usłyszałam oddalające się nieznacznie kroki. - A. I jeszcze jedno. Jeśli ci mówię, żebyś uciekała, to uciekaj. To by było na tyle. Trzymaj się. Już nic ci nie grozi. 
  Kroki ucichły. Policzyłam powoli do dziesięciu i otworzyłam oczy. Byłam w łazience, tak jak mówił głos. Umyłam się drżącymi rękoma, powyjmowałam liście i małe gałązki z włosów, po czym także je umyłam. Narzuciłam na siebie tylko za dużą, szarą koszulkę, naciągnęłam na tyłek majtki i wskoczyłam pod kołdrę. 
Nagle przypomniałam sobie o otwartym oknie. Wstałam i szybko, jak najszybciej, zamknęłam je, zasłaniając zasłony. Włączyłam obie mosiężne lampki, zsunęłam oba łóżka razem, położyłam się i zasnęłam targana urywkami wspomnień z niedawno przeżytego koszmaru.

***

to je już koniec xD
podobało się, czy się nie podobało?
mi osobiście jak najbardziej ;3
miłego życia i w ogóle xD

niedziela, 1 czerwca 2014

Rozdział 4

wspominałam, że to jest trzecia wersja książki?
jeśli tak, to teraz wspomnę, że od około 5 lub 6 rozdziału zacznę mieszać wszystkie trzy pomysły.
być może wyjdzie jeden wielki mindfuck, ale wszystkie trzy mają w sobie coś zbyt fajnego D:
jakoś tak wyszło xD

***

  Weszłam po cichu do mieszkania. Musiałam się spieszyć, bo Jennifer w każdej chwili mogła wrócić. Nawiasem mówiąc, moja matka poszła nakarmić naszego psa.
  Na palcach obeszłam cały parter, zajrzałam nawet do piwnicy, ale nic nie znalazłam. Przeniosłam się na pierwsze piętro. Nic. Spojrzałam w górę schodów prowadzących na strych. Zostały jeszcze tylko dwa pomieszczenia i były one właśnie tam, na poddaszu. Chwyciłam się poręczy i powoli stawiałam kroki w miejscach, które nie trzeszczały. Dotarłam na szczyt schodów. Przed sobą miałam dwoje drzwi. Pchnęłam delikatnie te po lewej, w kolorze ciemnego różu. Nic nie zmieniło się w pokoju dwunastoletniej Victorii. Jak zwykle był słodko różowy, a mi jak zwykle na ten widok zrobiło się niedobrze. Wychodząc z pokoju, zostawiłam drzwi otwarte, aby wywietrzyć trochę ten słodki zapach. Stanęłam przed ciemnoczekoladowymi drzwiami. Ostatnie pomieszczenie. Nie musiałam się już martwić. Miałam zamiar przeszukać go jak najgłośniej. Otworzyłam drzwi z hukiem i wpadłam do swojego pokoju, rozglądając się niespokojnie. Wszystko było porozrzucane. Moje ciuchy, książki, zeszyty, płyty. Wszystko leżało na podłodze. Nawet ściągnięto z łóżka koc, kołdrę, poduszkę i prześcieradło. Reszta domu była nienaruszona, więc czemu tylko mój pokój? Odwróciłam się przodem do ścianę obwieszonej moimi rysunkami, plakatami i tekstami. Były przewieszone. Pomieszali je. Ktoś je przewiesił. Próbowałam przypomnieć sobie jak wisiały wcześniej. Powoli, powoli przypominałam sobie obraz ściany poobwieszanej kartkami. Zamknęłam pokój na klucz od środka.
  -Idę spać, Jen! Dobranoc! - zawołałam słysząc, że matka weszła na piętro. Odpowiedziała niemrawo coś o tym, że jedzie odebrać Victorię i Marka, ale ja już zajęłam się przewieszaniem obrazków. Kiedy wieszałam ostatnią kartkę, coś stuknęło w moje okno. Zamarłam z kciukiem przyciśniętym do pinezki. Szybko wykalkulowałam, że mam po ludzku przewalone. Ani Jen ani Chada nie było w domu. Tak na dobrą sprawę byłam tylko ja i mój pies, który mieszka na podwórku. Odetchnęłam głęboko i mrucząc coś na wzór 'raz kozie śmierć' podbiegłam do okna i wyjrzałam przez nie przestraszona. Niczego ani nikogo nie zauważyłam. Odwróciłam się z powrotem do ściany z obrazkami i już chciałam do niej podejść, ale zatrzymałam się w pół kroku. Włamywacz musiał być wyjątkowo sprytny. Po przewieszeniu wszystkich kartek na swoje miejsce, powstał napis. Niedoszły napastnik musiał wiedzieć, że nienawidzę jak ktoś przestawia coś w moim pokoju. Oddaliłam się od owej ściany najdalej jak mogłam. Dopiero wtedy ukazało się moim oczom dzieło włamywacza. Poruszyłam ustami, czytając po cichu słowa wypisane na ścianie.
  -'Chcesz mieć więcej zabawy?' - wysyczałam po raz kolejny. Wtedy mój wzrok padł na strzałki, które początkowo wzięłam za przypadkowe maźnięcia farbą. Były dwie. Długa i krótka. Pierwsza wskazywała miniaturowe zdjęcie przystanku, przy którym znaleziono martwą kasjerkę. Druga kończyła się na prowizorycznych drzewkach namazanych naprędce krwią. Poznałam ten kolor zasychającej krwi. Widziałam ją nieraz i jak się spodziewałam, zobaczę ją jeszcze wiele razy.
  Rozejrzałam się po pokoju. Otworzyłam szafę i wyciągnęłam z niej plecak, którego już nie używam. Podeszłam do ściany i zrywając po kolei każdą kartkę, wpychałam ją do tornistra. Kiedy już się z tym uporałam, zapięłam zamek i wrzuciłam plecak do szafy. Odetchnęłam z niejaką ulgą. Podeszłam do okna i wyjrzałam powoli na podwórko. Niczego ani nikogo nie było widać. Zadowolona otworzyłam okno na całą szerokość i wystawiłam twarz na podmuch świeżego, październikowego powietrza. Przymknęłam oczy, wsłuchując się w odgłosy podwórka. Szum liści pobliskiego dębu, ciche trzeszczenie jego konarów, odległe wycie wilka, szum wiatru, przejeżdżający pod moim domem samochód, znów wycie wilka, motocykl jadący bocznymi drogami, wycie wilka... Moment. Co? Ok, wiem, ze w tym lesie są wilki, ale kurde. Ile ich tam, do cholery, jest? Machnęłam na to ręką, wierząc, że w domu jestem bezpieczna i poszłam się pakować. Wsadziłam do pokaźnej torby dużo ciuchów, bieliznę, szczotkę, szczoteczkę do zębów, ładowarkę, słuchawki i ulubioną, małą poduszkę. Uniosłam torbę. E tam. Bywała cięższa. Spojrzałam na podziurawioną pinezkami ścianę. Nie miałam się czym przejmować. Kilka dni będę z dala od tego psychola, który mnie w to wciągnął, spojrzę na to z pewniej perspektywy i może rozwiążę tę zagadkę. Westchnęłam głośno. Rozwiązałam włosy, przebrałam się w szarą koszulkę i padłam na łóżko. Jedyne czego teraz chciałam, to spać. Owinęłam się kocem i kołdrą jak naleśnik. Prychnęłam rozbawiona. Patrzcie państwo. Jestem serem, dżemem czy jeszcze jakim innym nadzieniem. Oh. Zaraz potem uśmiech mi zrzedł. Wycieczka. Kilka dni z tymi wszystkimi zboczeńcami i debilami, bo moja paczka dziwaków nie jedzie ... prawda? W tym momencie usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi i kłótnię mojego 'rodzeństwa' zagłuszaną upomnieniami Jen. Podniosłam się na kolana i zamknęłam okno. Przekręcając klamkę spojrzałam w ciemność czającą się zaraz za światłem latarni ulicznej. Z dala od tego czegoś. Cóż... Wolę ponudzić się jak trzydziestoletni pedofil w liceum, niż co noc mieć schizy, że to coś z mojego snu naprawdę pojawi się pod moim oknem. Położyłam się z powrotem dziwnie spokojna. Uśmiechnęłam się pod nosem. Oto jak świadomość obecności drugiego człowieka może uspokoić. Jeszcze kilkanaście minut rzucałam się po łóżku, ale w końcu i tak zasnęłam.
*
  W środku nocy usłyszałam ciche skrzypienie łóżka. Ugh. Jakoś tak mi ciężko oddychać. Wymruczałam coś jak 'spadaj' przewracając się na brzuch. Po chwili ciężar znikł. Usłyszałam cichy trzask. Zignorowałam to sądząc, że to tylko przeciąg, ale zaraz poderwałam się do góry. Wyraźnie czułam, że ktoś mnie przytulał. Słyszałam też uderzenie okna o framugę. Nadal było otwarte. Zamykałam je. Kurde. Co. Się. Dzieje. Ktoś tu był. Zaraz oszaleję. Poderwałam się, by zobaczyć kto był włamywaczem, ale na podwórku dostrzegłam tylko wysokiego, postawnego mężczyznę o blond włosach palącego papierosa. Stał przy bramce mojego sąsiada. Kiedy mnie zobaczył, uśmiechnął się i uniósł dłoń, pozdrawiając mnie. Położyłam się, zamykając uprzednio okno. Byłam pewna, że dziś już nie zasnę.
*
  A jednak zasnęłam. Spojrzałam na komórkę. Miałam jeszcze dwie godziny do podjechania pod szkołę i zapakowania tyłka do autokaru. Ugh. jak najszybciej umyłam się, ubrałam i napisałam do Jen notkę z wiadomością, że wyszłam wcześniej. Szybko. Muszę się stąd zmywać. Ktoś czegoś chce, ale nie od mojej rodzinki, tylko ode mnie. Ahh. Muszę spadać stąd jak najszybciej. Z dość ciężką torbą na ramieniu wypadłam z domu i ze słuchawkami na uszach, odeszłam od bramy szybkim krokiem. Zamiast w pół godziny, dotarłam na przystanek w 15 minut. Spojrzałam na zegarek, a potem na rozkład. Po chwili znów zerknęłam sprawdzając godzinę na komórce, gdyż iż zapomniałam która jest. Klapnęłam na ławkę z ciężkim westchnięciem. Rozglądałam się dookoła, rozmyślając o tym co zdarzyło mi się do tej pory. Kurczę... Ktoś podstawia mi pod nos dwa, jeszcze ciepłe, trupy, włamuje się do mojego pokoju i zamiast coś ukraść, pisze mi na ścianie 'czy chcesz więcej zabawy?' Życie, czemu mi to robisz? O, fajny samochód. A tak w ogóle to czemu ten ktoś mnie tak nachodzi? Zimno mi. Pomyślmy. Ok, nie jestem zbytnio lubiana, mimo iż przeniosłam się tu dopiero dwa miesiące temu.. Dobra. Spójrzmy prawdzie w oczy. W ogóle nie jestem lubiana, ale kurde... Czy niebo zawsze było takie niebieskie? Nie wiedziałam, że są ludzie, którzy aż tak mnie nienawidzą.
...
Nie. Wcale nie jestem rozkojarzona.
  Dwie minuty do nadjechania autobusu. Moment. Uno momento czy jak to tam się pisze, wymawia i śpiewa. Czy to co ja widzę, to przypadkiem nie jest Aki? Otworzyłam szeroko oczy i wykrzywiłam twarz w wyrazie zdziwienia wszechobecnego. Jego blond (złote bardziej, ale nieważne) włosy podrygiwały przy każdym kroku. Szedł wpatrzony w chodnik i miał na uszach duże słuchawki, a na jego ramieniu dyndała torba. Wzdrygnęłam się widząc jak słabo jest ubrany. Szedł w samych czarnych dżinsach, czarnej bluzie nakładanej przez głowę, skórzanej kurtce i glanach. To wszystko co miał na sobie. Musiało mu być zimno. Widziałam wyraźnie kłęby pary ulatujące do góry. A nie. Mo-ho-ment. Nie. To jednak nie para. No, może w jakimś stopniu, ale większość to zwykły dym. Aki uniósł wzrok i zawiesił go na mnie, zatrzymując się nagle. Z jego wpół otwartych ust wypadł niedopałek i upadł na ziemię. Patrzyliśmy na siebie zdębiali. On? Tutaj? Skąd? W końcu ruszył z wahaniem i roztarł podeszwą glana niedopałek papierosa. Ciężkim krokiem podszedł do ławki. Podsunęłam się robiąc mu miejsce, a on usiadł na nie, rzucając torbę na ziemię. Wyjęłam słuchawki z uszu.
  -Cześć - burknął zdejmując słuchawki.
  -Cześć - mruknęłam, wsadzając nos głębiej w szalik. Spojrzałam na Akiego przez włosy zasłaniające moją twarz i zadrżałam mimowolnie. - Nie jest ci zimno? - spytałam zwracając się ku niemu. 
  -Trochę - mruknął, wciskając się głębiej w bluzę. Po krótkim namyśle ściągnęłam z szyi szalik i podstawiłam Akiemu pod nos. - O co chodzi? - spytał szczerze zdziwiony, a ja opuściłam ramiona zrezygnowana poziomem jego łączenia wątków. 
  -Ja mam ciepłą kurtkę, a ty jesteś debilem. Masz szaliczek - powiedziałam, znów unosząc szalik. Aki pokręcił głową. Moje brwi powędrowały do góry. Podniosłam rękę wyżej. Chłopak znów zaprzeczył. -Nakładaj - warknęłam. Aki naburmuszył się i pokręcił głową. Westchnęłam i wstałam widząc nadjeżdżający autobus. Odwróciłam się gwałtownie i okręciłam szybko szalik wokoło szyi Akiego.
  -Mówiłem, że nie chcę - powiedział wstając i biorąc do ręki swoją torbę. Spojrzałam na niego z byka. Podniósł dłonie do góry w geście pokory. Weszliśmy do autobusu i zajęliśmy miejsca. Aki usiadł obok okna, a ja wzdrygałam się czując powiewy wiatru wpadające przez drzwi otwierające się na przystankach. Zerknęłam za okno. Wszystko przesuwało się tak wolno. Przesunęłam wzrok na Akiego, a ten szybko odwrócił spojrzenie. Wzruszyłam ramionami i skupiłam się na jaskrawych punkcikach, które latały pod moimi zamkniętymi powiekami.
  -Leah. Wysiadamy - powiedział mój towarzysz podróży, potrząsając moim ramieniem. Otworzyłam leniwie oczy i popełzłam do wyjścia. Wyszliśmy z autobusu i uderzył w nas zimny wiatr. Gdyby nie silne ramię Akiego, upadłabym na chodnik. - Uważaj trochę.. - mruknął, pomagając mi odzyskać równowagę. Autobus odjechał, a my poszliśmy do szkoły. Rzuciłam torbę pod ścianę i usiadłam na ziemi. Aki usiadł obok. Zadrżałam przypominając sobie jego wkurzony wzrok.
  -Czasami jesteś straszny - mruknęłam, podciągając kolana do klatki piersiowej i oplatając je ramionami.
  -Każdy czasami jest - powiedział wyciągając ręce przed siebie. Opuścił je na kolana i wpatrzył się w przeciwległą ścianę. Siedzieliśmy tak już kilkadziesiąt  minut i cisza zaczęła mnie męczyć. Usiadłam po turecku i spojrzałam na Akiego. Miał zamknięte oczy, oddychał bardzo spokojnie... Po chwili zorientowałam się, że śpi. Prychnęłam cicho i znów oparłam się plecami o ścianę. Nagle usłyszałam, że ktoś się zbliża. Zignorowałam to i sama usiadłam jak najwygodniej z zamiarem krótkiego zdrzemnięcia się.
  -Coś nie wierzę, że jest taki siny. Tylko takiego udaje, tak jak cała ta banda - słysząc te słowa, zamknęłam oczy i nadstawiłam uszu. - Ale tą laskę, jego siostrę, to bym brał. Przebrać ją w jakieś normalne ciuchy i będzie dobra dupa. 
  -Kto? - usłyszałam drugi głos. 
  -Adrienne - moje serce stanęło. - Ubiera się jak jakaś pani ciemności, ale pewnie chce na siebie tylko uwagę zwrócić. Tak jak zresztą cała ta ich grupka. Zwykli pozerzy, ale ta cała Adrienne jest najgorsza z nich wszystkich.
  Ad jest ładna, lubię ją. Lubię ją tak, jak całą bandę dziwaków. Może szału nie ma, może nie znamy się zbyt długo, ale nie pozwolę, żeby ktoś ich obrażał. Nie na mojej zmianie.
  -Nie dziwię się, że ta suka, Leah, się do nich przyłączyła. Pasują do siebie - stali dokładnie naprzeciwko mnie. Po chwili ciszy, znów się odezwali. - Ty, patrz. To oni - szepnął ze śmiechem.
  -Wyglądają jak para - zaśmiał się drugi.
  -No co ty? Lei nikt nigdy nie zechce. Przecież wszyscy boją się tej pozerki - warknął i podszedł do mnie. Wściekłość już wyciekała ze mnie bokami. Ściskała mnie za serce i zapierała mi dech w piersiach. Poczułam, że chłopak unosi włosy zasłaniające moją twarz.
  -Ej. Stary. Przestań. Obudzisz ją - szepnął drugi. Włosy natychmiast opadły z powrotem na moją twarz. Usłyszałam zgorzkniały rechot.
  -I co mi zrobi? Może i udaje silną, ale to wciąż dziewczyna, a dziewczyny zawsze są słabsze od chłopaków - zaśmiał się. Otworzyłam gwałtownie oczy. Przede mną stał dość szeroki w barach chłopak o czarnych włosach. Rozpoznałam w nim Jasona, klasowe pośmiewisko, grubasa, który skakał do każdego, rugając się jak popadnie. Co najciekawsze - nigdy nie przestawał się uśmiechać.
  -Na podwórko - warknęłam wstając. Jason odwrócił się w moją stronę. Był jeszcze niższy niż mi się wydawało. Uśmiechnęłam się ponuro, widząc jak jego twarz wykrzywia się w wymuszonym uśmieszku. Z jego oczu wyciekały strach i niepewność. Patrzył prosto w moje - emanujące obojętną wściekłością oczy. - Jak masz jakąś sprawę, to chodź na podwórko. Tu są kamery - powiedziałam wkładając ręce do kieszeni kurtki, której nie zdjęłam. 
  -I co ci to da? Dostaniesz po ryju, popłaczesz się i poskarżysz dla pani? - spytał udając twardego. Zaśmiałam się robiąc krok w stronę wyjścia ze szkoły. Podeszłam do drzwi i chwyciłam za klamkę. Odwróciłam głowę do chłopaków.
  -No chodź. Pokaż Kyle'owi jaki z ciebie twardziel, Jason. Może nie zlejesz się w gacie z bólu, tak jak za pierwszym razem - powiedziałam, patrząc na niego z pogardliwym uśmiechem. Chłopak zacisnął zęby kiedy jego kolega zachichotał. - Nie udawaj silnego, tylko obudź mojego kolegę, przeproś go za to co powiedziałeś i po sprawie. Przynajmniej nie przybędzie ci siniaków na mordzie i oszczędzisz sobie wstydu. 
  -Jakiego wstydu? O czym ty pieprzysz, debilko? - zaśmiał się, odrzucając głowę do tyłu, a po chwili spojrzał na mnie z czystą nienawiścią.
  -Dla ciebie to nie wstyd zostać pobitym przez nietrenującą dziewczynę? - spytałam, a w tym momencie Jason zaatakował. Wziął zamach i uderzył. Zatrzymałam jego atak jedną ręką. Pochyliłam lekko głowę i spojrzałam na niego z byka. - Powiedziałam, że jak coś do mnie masz, to chodź na podwórko - warknęłam puszczając pięść chłopaka. Otworzyłam drzwi, a w twarz dmuchnął mi zimny wiatr. Mimo to, skierowałam się pod płot odgradzający szkołę od lasu. Jason poszedł za mną żwawo, ledwo nadążając za tempem moich kroków. - Zanim zaczniemy, powiedz mi jedno. Co do mnie masz? - spytałam odwracając się przodem do chłopaka. Wsadziłam rękę do kieszeni spodni i wygrzebałam stamtąd gumkę do włosów i wsuwki.
  -Jesteś pozerką. Wydaje ci się, że jesteś kimś, ale tak nie jest. W tej szkole to ja rządzę - powiedział biorąc się pod boki, kiedy ja związywałam włosy. Upięłam wyłażące kosmyki wsuwką i spojrzałam rozbawiona na Jasona, który próbował nie trząść się ze strachu.
  -O ile się nie mylę to w tej szkole są sami pozerzy, a największym z nich jesteś ty - powiedziałam uśmiechając się tak szeroko jak tylko pozwoliła mi gojąca się warga. Jason wpadł w furię i zaatakował mnie nagle. Z mojego rozbitego nosa pociekła krew kiedy głowa odskoczyła pod wpływem uderzenia. Wyszczerzyłam zęby prostując głowę i pocierając kark. Wzięłam zamach i uderzyłam. Moja wyschnięta skóra na dłoni pękła, kiedy tylko dotknęła policzka Jasona. Chłopak zachwiał się i upadł. Splunął krwią, siadając na ziemi. Popchnęłam go z powrotem na podłoże i usiadłam na nim okrakiem. Zaczęłam go okładać pięściami gdzie popadło, nie zważając na cichy szloch i błagania tchórza leżącego pod moimi kolanami. Pięści upstrzone były czerwoną, ciepłą krwią, przez którą ślizgały się coraz bardziej, a ja wkurzałam się nie mogąc wymierzyć dokładnego ciosu. W końcu wstałam z chłopaka. Moje zakrwawione pięści piekły niemiłosiernie. Splunęłam na żółknącą powoli trawę, tuż obok głowy Jasona. Odwróciłam się tyłem i już miałam odejść, kiedy usłyszałam piskliwy krzyk. Zaciekawiona zrobiłam w tył zwrot i stanęłam oko w oko z pięścią pokonanego. Pochyliłam lekko głowę, by cios uderzył w łuk brwiowy, zamiast prosto w oko. Złapałam chłopaka za nadgarstek lewą ręką i pociągnęłam go w dół, wbijając kolano w jego brzuch. Otworzył usta w niemym krzyku i opadł na ziemię. Przetoczył się na brzuch i szybko uniósł się na rękach. Zwymiotował sobie prosto na dłonie. Zaśmiałam się głośno i poszłam do szkoły. Przy wejściu spotkałam Kyle'a i powiedziałam mu, że dobrze byłoby zabrać Jasona z podwórka, bo zamarznie biedaczek.
  -Potwór - szepnął Kyle i pobiegł po swojego znajomego. Wzruszyłam ramionami i poszłam po swoją torbę. Kiedy ją podnosiłam, Aki złapał mnie za przedramię, otwierając gwałtownie oczy.
  -Co ci się stało? - spytał widząc krew na moich dłoniach i twarzy. Wzruszyłam ramionami i wyszarpnęłam rękę z uścisku. Poczłapałam do toalety i popatrzyłam na swoje odbicie w lustrze. Nie było źle. Warga była nienaruszona. Z nosa krew już przestała lecieć, ale sam kinol trochę spuchł i się zaczerwienił. Z brwią było gorzej. Z powodu uderzenia, moja kość rozcięła od środka skórę, a po oku spływała teraz strużka krwi. Umyłam ręce, czując nieustające pieczenie. Skóra popękała w różnych miejscach na kostkach. Nie zważając na krew na twarzy, otworzyłam torbę i wyjęłam jedno z dwóch opakowań plastrów. Rozwinęłam je i odcięłam kawałek po kawałku. Zakleiłam nimi rany na dłoniach. Podeszłam do lustra i odcięłam stosowną długość plastra. Umyłam twarz z krwi, wytarłam jednorazową chusteczką i zakleiłam ranę na brwi. Spojrzałam ponownie w lustro i dumna z siebie, kiwnęłam głową.
  -Dziecko wojny - zaśmiałam się do siebie. Spakowałam plastry do torby i wyszłam z kibla.
  -Biłaś się - powiedział ktoś zza mnie. Odwróciłam się gotowa do ataku, ale rozluźniłam ciało widząc Akiego opartego o ścianę.
  -Nagroda Nobla for you, geniuszu - zaśmiałam się.
  -Po co to robisz? - spytał podchodząc bliżej. Zaśmiałam się.
  -Zabrzmiałeś, jakbym dawała dupy za działkę.
  -Serio pytam - moja twarz powróciła do poważnego wyrazu. Właśnie. Po co to robię? Przecież mogę udawać zupełnie innego człowieka, mieć znajomych, którzy nigdy nie poznaliby prawdziwej mnie. To co z tego, że i tak nie miałabym z kim gadać o tym co mnie interesuje. Spojrzałam na Akiego z miną wyrażającą 'kpisz sobie ze mnie?'
  -Bo nie chcę nikogo udawać.. - powiedziałam niepewnie z poważną miną. - I żeby przetrwać.

***

Leah napieprza się z facetami, żeby przetrwać.
Ty też zostań bohaterem swojego domu. xD
a tak serio, to moje serce krwawi, bo zmuszona byłam zawiesić MSDW ;______;
ale jeśli nie chcę czegoś spartolić w tej historii, to muszę tak ;_____;
idę płakać do kąta.
idźcie i się bawcie, a ja idę płakać pod kołdrą ;________;
papa ;_;

sobota, 29 marca 2014

Rozdział 3

kolejna dawka wiców <3
kocham tą książkę oh.

***

  Od dwóch godzin przychodzą do mnie całą paczką i pytają czy wszystko jest w porządku, czy już się uspokoiłam. Kiwam głową na potwierdzenie ich domysłów. W szkole jest zbyt głośno, żebym mogła spokojnie myśleć, ale musiałam wytrzymać. Kiedy lekcje wreszcie się skończyły, odetchnęłam z ulgą. Zbiegłam do szatni i przepchałam się na początek kolejki. Wzięłam swoją kurtkę i przepchnęłam się z powrotem na korytarz. Zmieniłam trampki na glany, nałożyłam ocieplaną, czarną kurtkę, która sięgała mi do połowy uda, wokół szyi okręciłam biały szalik i wybiegłam ze szkoły. Spojrzałam na wyświetlacz komórki, odnotowując w pamięci godzinę wyjścia poza budynek. Uderzyło mnie przejmujące zimno panujące na zewnątrz. Spojrzałam ze złością w niebo. Nadal wiał mocny wiatr. Nie lubię wiatru, a szczególnie tego zimnego. Cisnęłam z oczu niewidzialne błyskawice ku niebu i przeniosłam wzrok na otaczających mnie ludzi. Obok mnie przeszedł Aki. Ignorując ten zimny wiatr, miał rozpiętą kurtkę i wcale nie wyglądało na to, że w jakimś stopniu jest mu zimno. Chciałam go zawołać i zapytać czemu jest na mnie zły, ale zauważyłam, że ma słuchawki na uszach. Świetnie. Ignorowanie mnie i reszty społeczeństwa idzie mu lepiej niż ignorowanie wiatru. Opatuliłam się szczelniej kurtką i przeszłam przez cały tłum ludzi wylewający się ze szkoły po ostatniej lekcji. Wszyscy gadali o tym, jak fajnie będzie na wycieczce. Ja myślałam o tym, że fajnie byłoby, gdyby ta wycieczka  się nigdy nie odbyła.
  Skierowałam swoje przyspieszone kroki na przystanek. Zza zakrętu wyjechał autobus, a do przystanku miałam jeszcze kawałek. Zaczęłam biec z morderczymi myślami skierowanymi do kierowcy. Jeśli teraz odjedzie to dowiem się gdzie mieszka i zabiję mu matkę. Na szczęście zaczekał na mnie. Usiadłam na jedynym niezajętym miejscu w całym autobusie. To dziwne. Zazwyczaj o tej porze jest mało ludzi, a tu proszę. Nałożyłam słuchawki na uszy i westchnęłam słysząc znajomą melodię. Przypominała mi o dwójce moich byłych przyjaciół. Jedynych przyjaciół jakich miałam.
Ad jest do niej podobna, nawet ma to samo imię...
Ale MOJA Adrienne ma pewnie już męża, dzieci..
Złudne nadzieje, ehh..
A Max jest podobny do Martina.
Ale tu jest ta sama sytuacja.
Z tym, że Martin nie żyje..
  Myślałam analizując każdą drobną sytuację. Spojrzałam za okno i wstałam widząc niedaleko swój przystanek. Skierowałam się do wyjścia i w ostatniej chwili złapałam się drążka, kiedy autobus gwałtownie zahamował. Rozejrzałam się. Nie dojechaliśmy jeszcze do przystanku, więc czemu się zatrzymaliśmy? Kierowca otworzył wszystkie drzwi i wybiegł z autobusu. Ludzie rzucili się do wyjścia i pouciekali na wszystkie strony. Niektórzy, stojący bliżej przodu autobusu, przełykali nerwowo ślinę, by zaraz potem wybiec na przystanek i zwrócić swój obiad. Stałam w środku całego zamieszania, nie wiedząc o co chodzi. Kierowca rozmawiał z kimś przez telefon gestykulując gwałtownie. Podeszłam niepewnie na przód autobusu. Żołądek podszedł mi do gardła, a samo gardło ścisnęło się tak, że nie dałam rady normalnie oddychać. Przytknęłam dłoń do ust. Nadal stałam przerażona widokiem jaki zobaczyłam. Jeszcze bardziej przestraszyłam się, kiedy jakaś część mnie zechciała podejść i wytarzać się w tym, co leżało na jezdni. 
  Wyszłam spokojnie z autobusu. Pozornie spokojna, a wewnątrz czułam jakby coś mi rozjechało wnętrzności. Nie spieprzyłam stamtąd tylko dlatego, że wiedziałam, że jeśli zrobię jeden gwałtowny ruch, to się porzygam. 
  Tym razem do domu nie szłam przez 20 min, ale przez godzinę. Wlokąc nogę za nogą, przystawałam co chwilę potrząsając głową, by wymazać okropny obraz z moich wspomnień. Drżącymi rękoma wyjęłam klucze z plecaka. Nie mogłam otworzyć drzwi. Łzy napłynęły mi do oczu, ale zamrugałam szybko powiekami, żeby widzieć w miarę wyraźnie. Nic to nie dało. Nadal nie mogłam otworzyć drzwi. Zdenerwowana cisnęłam klucze pod ścianę i opadłam na podłogę. Oparłam się plecami o ścianę.
  -Co to było? - jęknęłam przypominając sobie rozerwane na strzępy ciało kasjerki z naszego sklepiku. Jej skóra była rozszarpana i oddzielona od mięśni. Na twarzy kobiety, w miejscu oczu ziały puste oczodoły wypełnione krwią, a jej szeroko otwarte usta wykrzywiały się w grymasie bólu i cierpienia. Jej wykrzywione w stawach kończyny były rozorane i powyłamywane.
  Strach i obrzydzenie minęło, a teraz zastąpiła je ciekawość. Podniosłam klucze i wreszcie udało mi się wejść do domu, a raczej udało mi się otworzyć drzwi, wrzucić do środka plecak. Z powrotem zamknęłam drzwi na klucz i zbiegłam po schodach wypadając na podwórko. Popędziłam przez las, na skróty do miejsca tego dziwnego "wypadku". Już z daleka wyczułam zapach krwi. Kiedy myślałam, że jestem blisko drogi, zatrzymałam się gwałtownie. Rozejrzałam się czując na sobie czyjś wzrok, jednak nikogo nie zauważyłam. Zwróciłam się gwałtownie w prawą stronę. Coś zaszeleściło w krzakach. Rzuciłam się w przeciwną stronę, ale po kilku krokach znów się zatrzymałam. Odór krwi był nie do zniesienia, ale po chwili wiedziałam czemu nią tak tu śmierdziało. Była wszędzie. Na drzewach, na trawie, na liściach, a nawet na pisaku, który gdzieniegdzie prześwitywał między trawą. Na środku kręgu utworzonego z pięciu drzew leżał martwy kierowca autobusu, którym wracałam ze szkoły. Popatrzyłam na swoje nogi. Na butach miałam trochę krwi. Schyliłam się i dotknęłam jej rozcierając ciecz między kciukiem a palcem wskazującym. Była śliska i klejąca. Zafascynowana spojrzałam na poorane ciało mężczyzny, ale chwilę potem odwróciłam się gwałtownie w tył słysząc szelest liści. Obudzona z dziwnego transu wyjęłam drżącymi rękoma komórkę i wybrałam numer alarmowy. Nie długo trwało aż ktoś odebrał połączenie.
  - Tu posterunek policji w Green Village.
  -Jestem w środku lasu, jakieś 100 do 200 metrów od drogi ekspresowej. Znalazłam martwego mężczyznę. - wyszeptałam na jednym wdechu.
  -Dobrze. Przyjęłam. Proszę niczego nie ruszać. Proszę wyjść na najbliższą drogę. W miejscu gdzie pani jest, może być niebezpiecznie - powiedziała kobieta szybko. Kiedy nie odpowiedziałam, zaczęła mnie wypytywać o moje dane. - Jak teraz wyglądasz? - spytała kiedy podałam swoje imię, nazwisko i wiek.
  - Jestem szatynką. Włosy związane w kucyk. Czarny T-shirt, czarne jeansy.. I glany - odpowiedziałam machinalnie. Wiedziałam, że pytała mnie o wszystko, żebym nie odpłynęła. Taki prosty sposób, a jaki skuteczny. Ostatkiem sił trzymałam się rzeczywistości. Spojrzałam w niebo prześwitujące między czubkami drzew.
  -Proszę zachować przytomność. Proszę wyjść na główną drogę, cały czas mówiąc mi, którędy idziesz. Co się stało? Widziałaś może co się wydarzyło? - spytała kobieta. Zmusiłam się do wolnego marszu.
  - Byłam w autobusie. Wracałam ze szkoły. Nagle zahamował.. Na drodze leżała martwa kobieta.. Kasjerka ze sklepiku, do którego chodzę. Poszłam do domu, zostawiłam plecak i wyszłam na podwórko. Lubię chodzić do lasu. Uspokaja mnie to. Zaczęłam błądzić po dróżkach i nagle poczułam silny zapach krwi. Coś poruszyło się w krzakach, więc uciekłam w drugą stronę. Wtedy napotkałam to ciało. Ofiarą jest kierowca mojego autobusu.. - mówiłam bez przerwy.
  -Czy ktoś jest z tobą? - spytała kobieta. Coś poruszyło się między drzewami i nagle spomiędzy nich wyszła Adrienne.
  -Nie. Nikogo tu nie ma - odparłam słabym głosem. Ad mnie nie zauważyła. Szła dalej przed siebie, jakby nigdy nic.
  -Nie zasypiaj. Nie jesteś ranna? Nic ci nie jest? - spytała dyspozytorka. Pokręciłam głową, ale dopiero po chwili przypomniałam sobie, że nie zobaczy tego przez komórkę.
  - Nie. Nic mi nie jest - wyszeptałam. Odór krwi nie odpuszczał mimo, że byłam już dość daleko od ciała. Brakowało mi tchu. Było mi niedobrze. Powoli ogarniała mnie panika. Zauważyłam między drzewami migające niebiesko czerwone światło. Zerwałam połączenie. -Adrienne! - wrzasnęłam, co kosztowało mnie dużo wysiłku. Zaraz potem osunęłam się na zimne, wilgotne liście i oparta o chropowaty pień drzewa, zemdlałam.
*
  -Leah! Leah! - usłyszałam paniczny krzyk Jen. Otworzyłam lekko oczy, ale poraziło mnie jaskrawe światło.
  -Nie drzyjcie się tak - mruknęłam unosząc się na łokciach. Koło mnie klęczała Jennifer, a po drugiej stronie siedział jakiś facet. - Co się stało? - spytałam zdezorientowana.
  - Musimy zabrać ją do szpitala. Zrobimy badania, policja ją przesłucha i odwiozą ją do domu, dobrze? - spytał sanitariusz, pomagając mi wstać.
  -Jadę z wami - powiedziała Jen idąc za nami szybkim krokiem. Obejrzałam się i napotkałam kpiący wzrok złoto-brązowych oczu. Tylko czyj? Znowu widziałam tylko ich oczy. Wyszczerzyłam zęby i odwróciłam głowę zgodnie z kierunkiem, w którym szłam. czułam na sobie palący wzrok zwierząt, które tak jak dwa tygodnie temu stały pod moim domem, tak samo teraz wpatrywały się w moje plecy. Zadrżałam mimowolnie, wmawiając sobie, że drżę z zimna. Kiedy drzwi samochodu zamykały się za mną, miałam wrażenie, że te zwierzęta śmiały się ze mnie. Silnik zaskoczył i ruszyliśmy z miejsca. W miarę jak oddalaliśmy się od miejsca zabójstwa, mnie opuszczało uczucie strachu. Wyjechaliśmy z lasu. Spojrzałam na rozgwieżdżone niebo, które przez szybę wydawało się takie bliskie. Granatowy kolor sklepienia kłócił się z bielą chmur oświetlanych przez księżyc. Zamknęłam oczy opierając się czołem o zimną szybę. Po chwili ukołysana cichym mruczeniem silnika, zasnęłam. 
*
  Zielona, porośnięta białymi kwiatkami łąka. Niebieskie, upstrzone białymi chmurami niebo. Złote, rażące w oczy słońce. Spojrzałam w dół. Miałam na sobie letnią, białą sukienkę. Rozejrzałam się dookoła. Koło mnie stała niewysoka blondynka w kremowej koszuli i czarnych krótkich spodenkach. Włosy miała związane w kok na czubku głowy. Oczy zaśmiały jej się kiedy wyciągnęła do mnie rękę. Chwyciłam ją, ale wtedy dziewczyna wrzasnęła przeraźliwie i spojrzała na mnie przerażona. Potem mogłam tylko patrzeć jak z wesołej, mającej wrogów gdzieś dziewczyny, zmienia się w nastolatkę otoczoną problemami i klatką stworzoną przez jej własny umysł. Kuliła się coraz bardziej, aż w końcu kucnęła przyciskając pięści do skroni zakrytych rozpuszczonymi włosami. Ubrana w czarne legginsy i czerwoną koszulę w czarną kratę kucała na ciemnozielonej trawie, płacząc cicho.
  -Chcę umrzeć - powiedziała podnosząc na mnie wzrok. Uśmiechnęła się przez łzy, które rozmyły jej lekki makijaż. - Nie chcę wracać do szkoły. Nienawidzą mnie tam.. A matka tego nie rozumie i nie chce mnie przenieść. Chcę umrzeć...
  Bolało mnie to, że nie mogłam jej pomóc. Czułam się bezradna względem swojej najlepszej przyjaciółki. Ona pomagała mi niezliczoną ilość razy, a ja nie mogę zrobić dla niej nic. Nawet podejść nie dałam rady. Kiedy wreszcie udało mi się zrobić jeden krok, dziewczyna wybuchła. Dosłownie. jej klatka piersiowa wybuchła fontanną krwi.
  -To naprawdę bolało.. To życie naprawdę mnie bolało - szepnęła osuwając się na zabarwioną krwią trawę. Po moich policzkach popłynęły łzy. Wrzasnęłam boleśnie zrywając z siebie białą sukienkę całą we krwi. Naokoło mnie wyrósł mur. Skuliłam się w ciemnym kącie. Światło do mnie nie docierało. Siedziałam tam całkiem naga, w ciemności poza murem odgradzającym mnie od świata. Siedziałam tam wpatrując się w blade ciało mojej przyjaciółki. Krzyczałam, płakałam, ale to jej nie ożywiło. Zostałam sama ze wspomnieniami o niej.. O tym jak widziałam ją z jej problemami, o tym jak się zmieniała, a ja nie mogłam nic na to poradzić.
*
  -Leah.. Obudź się, kochanie. Jesteśmy na miejscu - Jen potrząsnęła mną lekko. Wysiadłam z samochodu i poczłapałam niemrawo do budynku. Po dokładnych sprawdzeniu czy nic mi nie jest, przeszłam w rękę policji. Wykorzystali jedną z nieużywanych sal i zaczęli mi zadawać pytania. czemu tamtędy szłam? Czy widziałam kogoś podejrzanego? Czy nie ruszałam nic na miejscu zbrodni? Czemu nie powiedziałam, że ktoś jest ze mną? Czemu skłamałam, że jestem sama? Kiedy mnie znaleźli była przy mnie blondynka przedstawiająca się jako Adrienne, którą odwieziono wcześniej do domu. Na to stwierdzenie otworzyłam szerzej oczy. Przecież nie zawróciła.
  -Rozdzieliłyśmy się wcześniej, więc myślałam, że jest już w domu - powiedziałam na głos.
  -Rozumiem - powiedział policjant zapisując moją odpowiedź w notesie. Nie byłam głupia. Gdybym trzymała się swojej pierwotnej wersji, Adrienne byłaby podejrzaną, a ja nie chciałam wpakowywać nikogo w to bagno. - To wszystko. Dziękuję.
  -Uhm. Do widzenia - powiedziałam zostawiając mężczyzn samych. Jen podskoczyła, kiedy wyszłam z sali. Pojechałyśmy do domu taksówką, a Jennifer cały czas tarmosiła w rękach rąbek bluzki. Otworzyłam gwałtownie drzwi do mieszkania w uczuciem, które nie opuszczało mnie przez całą drogę od szpitala do domu. Ktoś definitywnie nas śledził.

***
I jak się podobało?
o ile się podobało xD
nie ważne. 
przepraszam, że rozdział tak późno i w ogóle, ale uczyłam się do trzech sprawdzianów i poprawiałam zagrożenie z fizyki ;_;
następny rozdział postaram się wrzucić szybciej (o ile w ogóle ktoś to czyta)
papa ;3

wtorek, 4 lutego 2014

Rozdział 2

drugi rozdział.. ;3
tu będzie działo się nieco więcej ;3
wspominałam już, że tą blondynką pomagającą Leah wstać jest moja przyjaciółka?
opisana dziewczyna jest jakby idealną kopią moje przyjaciółki..
tylko się tak nie ubiera ;-;
mama jej nie pozwala xD
żartuję xD

***

 Obudziłam się w swoim łóżku. Nie pamiętałam jak się tu dostałam ani czy Jen mocno krzyczała. Ważne dla mnie było to co zobaczyłam za oknem, kiedy weszłam do swojego pokoju..
*   *   *
  : Poprzednie popołudnie :
   Otumaniona przez ból i leki weszłam do pokoju. Zdjęłam spodnie z niejakim trudem i wbiłam się w wygodne, szerokie dresy do spania. Nie ważne dla mnie teraz było, że dochodziła dopiero godzina 18. Najważniejsze było to, że cholernie chciało mi się spać. Jak to miałam w zwyczaju, przed snem otworzyłam okno. Wystawiłam twarz na chłodne, październikowe powietrze.  Usłyszałam, że coś poruszyło się w krzakach za ogrodzeniem mojego domu. Spojrzałam w tamtą stronę. Trudno było cokolwiek dostrzec przez mgłę i szybko znikające światło dnia. W końcu kiedy cokolwiek udało mi się dojrzeć, nie było to coś w stylu małego słodkiego pieska czy kotka, którego spodziewałam się zobaczyć. Zdrętwiałam z przerażenia wpatrując się w kilka par złotobrązowych, iskrzących się w zapadającej się ciemności, oczu. Szybko pojęłam, że zwierzęta, za duże, by uchodzić za psy, są na tyle groźne, że najmniejszy gwałtowny ruch mógłby je zachęcić do ataku, więc powoli wycofałam się do środka. Delikatnie zamknęłam okno i zniknęłam z pola widzenia tego.. czegoś.. co stało pod moją bramą. Wskoczyłam pod kołdrę trzęsąc się ze strachu. W mojej głowie nie było nic oprócz tego przerażającego i zarazem pięknego obrazu. Żółte ślepia wpatrzone we mnie iskrzące się w ciemności nocy. Pomijając oczywiście fakt, że patrzyły się na mnie jak na obiad. Ostatnie co pamiętam to to, że zasnęłam całkowicie zakryta kołdrą tuląc kurczowo swojego starego misia. 
*   *   *
  Spróbowałam podnieść nogę, ale przeszkodził mi w tym niemiłosierny ból. Podniosłam się do pozycji siedzącej i odrzuciłam kołdrę na bok. Rzucając różnorodną wiązankę przekleństw patrzyłam na poplamione krwią łóżko. Moje bandaże przepuściły krew lejącą się z moich ran. Westchnęłam zwieszając bezsilnie ramiona.
  -Ehh.. I znowu spędzę pół dnia na szorowaniu łóżka.. - jęknęłam stawiając nogi na podłodze. Przeszłam parę kroków. Sztywno, to sztywno, ale zawsze coś..
  -Leah! - zawołała mama. - Ktoś do ciebie - powiedziała już normalnie, wchodząc do mojego pokoju i podając mi moją komórkę. Spojrzałam na nią zdziwiona. Skąd ona ma mój telefon?
  -Yea? - mruknęłam  do komórki trzymając ją między ramieniem a uchem. Ziewnęłam szeroko wsadzając rękę pod koszulkę i drapiąc się po brzuchu.
  -Cześć.. Jestem Adrienne. Nie możesz mnie kojarzyć, bo dopiero przenieśli mnie do tej szkoły. Nie słuchaj tego co mówił ten głupi Aki. Dzwonię, bo słyszałam, że jesteś za bardzo silna.. - usłyszałam nagły potok słów.
  -No.. Możliwe, a co cię to obchodzi? - warknęłam siadając na łóżku z niejakim trudem. 
  -Jeśli jesteś choć trochę zainteresowana swoim otoczeniem, to zauważysz, że niedługo zaczną tworzyć się grupki w naszej szkole. Zatem masz dwie opcje do wyboru.. - dziewczyna zrobił dramatyczną pauzę. - Zostajesz naszą przyjaciółką lub najgorszym wrogiem.
  -Nie mogę być wam obojętna? Takie ludzkie zero, które nikogo nie obchodzi? - westchnęłam. Czego ta dziewczyna ode mnie oczekuje? - Ta rozmowa robi się coraz dziwniejsza..
  -Nie możesz być ludzkim zerem.. Ty tak nie potrafisz - powiedziała ignorując moje ostatnie zdanie. - Najsilniejsze osoby ze szkół, w których do tej pory byliśmy, wybierały rywalizację z nami.. Ciekawe jak teraz wyglądają, co? - zaśmiała się jakby to był najlepszy kawał pod słońcem. 
  -Czego ty chcesz, kobieto? - warknęłam do telefonu.
  -Odpowiedzi. Przyjaciel lub wróg. Zastanów się dobrze. Odpowiesz mi jutro.. - sygnał zakończonej rozmowy. Oto co teraz słyszałam. Spojrzałam na komórkę jakby właśnie oświadczyła mi, że jest kosmitą i umie zmieniać się w sokowirówkę. 
  -Co to było? - spytałam sama siebie. Odłożyłam komórkę na stolik nocny stojący obok łóżka i popatrzyłam na wyschnięte plamy krwi. Potem skierowałam wzrok na swoje nogi. Poszłam do łazienki i oderwałam siłą przyschnięte do ran bandaże. Umyłam łydki z krwi szorując je gąbką. 
  -Jen! - zawołałam w stronę kuchni nie wychodząc z wanny. Po chwili w drzwiach pojawiła się moja mama. - Podaj mi świeże bandaże, co? - uśmiechnęłam się z miną niewiniątka. Kobieta westchnęła i sama obwiązała mi nogi elastycznym bandażem. Chwilę potem stanęłam z powrotem nad zakrwawionym łóżkiem. Machnęłam na to ręką i w samej bieliźnie rzuciłam się na łóżko opatulając się kołdrą. Odblokowałam telefon. Westchnęłam wywracając oczami. Było dopiero kilka minut po 19. Wstałam jeszcze raz i poszłam się wysikać. Krew jak krew, ale sików zmywać nie mam ochoty. Po opróżnieniu pęcherza na nowo zakopałam się w kołdrze i zasnęłam po kilku sekundach.
*   *   *
Biegnę przez las. Ciemno. Zimno. Strasznie. 
Czemu biegnę? Boję się i to bardzo.
Drzewa rzucały na leżące liście złowrogie cienie.
Słyszę miękkie uderzenia łap o ziemię.
ON BIEGNIE ZA MNĄ!
Przyspieszyłam.
Bose stopy ślizgały się na mokrych liściach.
Co raz czułam ból, kiedy nadeptywałam na jakąś gałązkę.
Przeszywające zimno owiewało moją twarz.
Przez plecy przebiegł mi dreszcz. 
Czułam ten głodny wzrok na moich plecach.
Skręcałam w coraz to nowe dróżki z gasnącą nadzieją.
Odwróciłam głowę.
Widok przesłoniły mi rozwiane włosy.
Nagle poczułam, że lecę.
Chwilę potem leżałam na ziemi, twarzą w liściach.
Były mokre i cuchnęły zgnilizną.
Dopiero zauważyłam, że padał zimny deszcz. 
Odwróciłam się siadając na mokrym podłożu.
Zimny wiatr przebija się przez cienką warstwę jednego podkoszulka.
Oprócz tego nie miałam na sobie nic. 
Dosłownie nic.
Czułam na gołej skórze tyłka zimne liście.
Bestia była tuż przede mną. 
Odsunęłam się jak mogłam najdalej.
Oparłam się plecami o chropowatą korę drzewa.
Odchyliłam głowę do tyłu chcąc spojrzeć na bestię.
Była ogromna.
Ogromna i przerażająca.
Nogi miałam jak z waty, serce prawie wyskakiwało mi z piersi, a na czoło wystąpił zimny pot.
Mimo strachu i rozmazujących widok kropel deszczu, oczy bestii zahipnotyzowały mnie.
Złote, perfidnie złote oczy wpatrzone we mnie jak w zabawkę.
Zbyt piękne, by uchodzić za prawdziwe.
Bestia warknęła na mnie.
Owiał mnie jej gorący oddech.
Cuchnęło jak z chlewu.
Jechało zgniłym mięsem.
Poczułam przerażający ból.
Chwyciłam się za rozoraną pazurami twarz.
Zaczęłam przeraźliwie krzyczeć.
Ból był nie do zniesienia.
Słone łzy skapywały na moje rany potęgując ból. 
Usłyszałam odgłos duszącego się psa.
Spojrzałam w górę i wtedy zrozumiałam.
Bestia się nie dusiła.
Patrząc na mnie sadystycznym wzrokiem perfidnie się ze mnie śmiała
***
  Otworzyłam gwałtownie oczy dysząc ciężko. Byłam spocona jak szczur próbując wyplątać się z kołdry. Podbiegłam do lustra o mało nie wywalając się na twarz. Obejrzałam swoją twarz bardzo dokładnie, centymetr po centymetrze. Nie było na niej ani jednego zadrapania. Odetchnęłam z ulgą.
  -Zwykły koszmar - szepnęłam próbując przekonać do tego samą siebie. Spojrzałam na zegarek. Za pięć minut siedemnasta. Ze zdziwieniem zauważyłam, że mogę już normalnie poruszać nogami. Trochę bolały, to fakt, ale nie chodziłam już aż tak sztywno. W tym momencie mój brzuch dał o sobie znać burcząc głośno. Poszłam do lodówki i wyjęłam z niej ser żółty, serek topiony i szynkę.
  -Bułki, bułki.. - mamrotałam przetrząsając szafki. Po kilkunastu minutach morderczego darcia ryja (nie znalazłam bułek), postanowiłam uzupełnić zapasy. Wyszłam z domu zaraz po naciągnięciu na tyłek dresów w czerwoną kratę. Po drodze minęłam plac zabaw. Spojrzałam na niego przelotnie, po czym zaczęłam szybciej iść. Na placu królowali teraz Aki Black, dziewczyna, która pomogła mi wstać i kilka innych osób, których nie kojarzyłam. Minęłam ich udając, że ja to nie ja.
  Sukces! wrzasnęłam do siebie w myślach, wchodząc do sklepu. Kupiłam nie tylko bułki, ale i mój ulubiony serek waniliowy, puszkę pepsi i popcorn serowy. 
  -Do widzenia! - zawołałam do zaprzyjaźnionej sprzedawczyni, która za regularne zakupy, dawała mi sporą zniżkę. drzwi już się za mną zamknęły, ale ja wciąż stałam w miejscu, tuż przed dwoma niskimi schodkami. Moje włosy rozwiał lekki, dość ciepły wiatr, ale nawet nie odważyłam się ruszyć. Przede mną stała grupka osób, które wcześniej minęłam na huśtawkach.
  -Hej - uśmiechnęła się dziewczyna ze szkoły. W tym świetle jej włosy wyglądały jak płynne złoto, a oczy świeciły zimnym, niebieskim blaskiem. - To ja jestem Adrienne. No więc.. Kojarzysz rozmowę, nie? - uśmiechnęła się szerzej. Skinęłam lekko głową, nadal bojąc się zrobić jakikolwiek niepotrzebny ruch. To, że jedna dziewczyna była miła, to jedno. Reszta jej paczki wyglądała jakby chciała mnie rozszarpać tam gdzie stałam. To drugie. A trzecie.. Bałam się ich, a dawno czegoś takiego nie czułam.
  -Czego ode mnie chcecie? - spytałam czując, że chcę uciec do domu. Gdziekolwiek, byleby jak najdalej od nich. Czułam jak zmiękły mi kolana. Jeszcze chwila, a upadłabym na ziemię. Złapałam kontakt wzrokowy z Adrienne i tylko to nie pozwalało mi upaść. Moje serce wariowało, a mózg pracował na najwyższych obrotach.
  -Chcę tylko wiedzieć czy potrzebujesz jeszcze czasu do namysłu. Możesz odpowiedzieć dziś lub jutro. Możemy poczekać, ale nie jesteśmy zbyt cierpliwi - powiedziała. Czułam jak jej wzrok pomaga mi wytrzymać zabójczą aurę emanującą z innych osób. - Musisz to powiedzieć mi. Jestem tu przywódcą, i..
  -Nie jesteś - wtrąciłam. Dziewczyna popatrzyła na mnie zdziwiona. Sama nie wiem, czemu byłam tego tak pewna, ale nie widząc bardziej morderczych spojrzeń, kontynuowałam wypowiedź. - Nie rządzisz. Nie ty. On - wskazałam lekko ręką na Akiego.
  -Cholerka - westchnęła Ad drapiąc się w tył głowy. - Miałaś tego nie zauważyć, no ale skoro już nas rozgryzłaś.. Proszę Aki. Ty mówisz.
  Chłopak rozłożył ręce i westchnął ciężko. Westchnął ciężko. Nie spodobało mu się, że ich rozgryzłam? A może jest na mnie zły z innego powodu? Zaraz. Skoro powiedział mi, żebym się do niego nie zbliżała. Czemu teraz sam do mnie przyszedł? Przerwałam swoje rozmyślania, kiedy Aki włożył ręce do kieszeni i podszedł do mnie. Prawie stykaliśmy się torsami. Musiałam spojrzeć w górę, żeby dostrzec jego zielone oczy. On za to musiał się trochę schylić. Nie jestem niska. Co to to nie. Mam 179 cm wzrostu, ale przy mnie Aki jest ogromny. Czułam się przy nim jak małe dziecko. Ile on może mieć wzrostu? Ile on tak w ogóle ma lat?
  Aki patrzył w moje oczy długo i intensywnie. Nie złamałam się, nie odwróciłam wzroku mimo strachu trzęsącego moimi nogami. Po kilku chwilach chłopak podniósł rękę, a ja się wzdrygnęłam. Zamknęłam oczy, nie wiedząc czego oczekiwać. Poczułam dużą dłoń gładzącą moje włosy. Lekko otworzyłam jedno oko, by zaraz spojrzeć prosto w migoczące, zielone oczy, wyglądające jak szafiry. Były dokładnie na wysokości mojej twarzy. Musiał się schylić, żeby tak zrobić, ale teraz miałam lepszy widok na jego przystojną twarz.. Kurde.. Zachowuję się jak jakaś blond dziunia. Jeszcze tylko farbowanych na platynę kłaków mi brakuje. Normalnie alleluja i do przodu, yh.
  -Zuch dziewczyna - powiedział obejmując mnie ramieniem jak starego kumpla, stając obok mnie. Wybuchnął śmiechem. Zaczęłam się niekontrolowanie trząść. Co tu się, do cholery, wyprawia? Ja tylko wyszłam na zakupy. Cholerne szczęście. Peszek. Po chwili Aki się uspokoił i spojrzał na mnie poważnym wzrokiem. - Nie bój się. Nic ci nie zrobię. Może. Zastanowię się jak odpowiesz na pytanie.
  -Jakie? - spytałam lekko drżącym głosem.
  -Sojusz czy wojna? - spytał. W przygasającym świetle dnia błysnęły jego białe, proste do bólu zęby. Wzdrygnęłam się, a kropla zimnego potu spłynęła wzdłuż mojego kręgosłupa.
  -Sojusz - powiedziałam słabym głosem. Niewidzialne napięcie natychmiast znikło. Ludzie, w oczach których widziałam wrogość skierowaną ku mojej osobie, teraz spoglądali na mnie przyjaźnie.
  -Leah.. Poznaj naszą paczkę. Jak już wiesz, jestem Aki. Aki Black. To jest..
  -Mam głos, debilu - Ad trzepnęła chłopaka po głowie. - Umiem mówić. Zadziwię cię. Przedstawić się też potrafię - szturchnęła go w ramię. - Jestem Adrienne Black.
  -Rodzeństwo? - spytałam lekko zdziwiona. Wcale nie byli do siebie podobni.
  -Rodziną jesteśmy, ale tylko z nazwiska - odezwał się Aki zdejmując ramię z mojego karku. - Jesteśmy adoptowani rok po roku.
  -Dobra, dobra. Naszą historię opowiesz je później - wtrąciła Adrienne. Kiwnęła głową do wysokiej dziewczyny, której skóra była koloru kawy z mlekiem. Dziewczyna podeszła do mnie i wyciągnęła przed siebie dłoń.
  -Raisa. Dla przyjaciół Isa - uścisnęłam jej dłoń kiwając lekko głową. Potem kolejno przedstawił mi się Christopher z czarnymi włosami i niebieskimi oczami, niska Alex o blond włosach i morskim kolorze tęczówek, Kyle z brązowymi włosami i tegoż koloru oczami i średniego wzrostu, czarnowłosa, czarnooka Karrie.
  -No więc.. - zaczęła Ad, kiedy poszliśmy na plac. Razem z Akim zajęła huśtawki. - Codziennie rano masz się z nami witać, masz być dla nas względnie miła i tego typu rzeczy. Tak tylko mówię, bo słyszałam, że jesteś.. - skrzywiła się nie kończąc zdania.
  -Tak. Nie jestem zbyt przyjemna, wiem - powiedziałam ze smutnym uśmiechem.
  -Więc odnajdziesz się u nas bez problemu - Aki rozciągnął usta w szerokim uśmiechu znów ukazując błyszczące zęby. Wzdrygnęłam się mimowolnie. Straszny.
  -Przepraszam za spóźnienie! - usłyszałam znajomy głos, a zaraz potem obok mnie stanął zdyszany Max. - Och.. To już? Szkoda, że nie było mnie przy...
  -Nic nie było - warknął Kyle nagle zjawiając się obok Maxa zatykając mu usta dopiero co kupioną bułką. Spojrzałam zdziwiona po twarzach ludzi siedzących naokoło mnie. Wszyscy nagle znów zmienili nastawienie. Co ja im zrobiłam? Znów poczułam te mordercze intencje skierowane ku mnie.
  -Emm.. - odezwałam się po kilkusekundowej ciszy. - Może ja już pójdę, co? Na razie.
  -Cześć - odparło chórem osiem osób. Zmusiłam się, żeby podnieść stopy, które zdawały się być wmurowane w ziemię. Odwróciłam się i odeszłam śpiesznym krokiem. Zaczęłam biec dopiero za rogiem, kiedy zniknęłam z zasięgu morderczego wzroku. Dziwna paczka dziwnych ludzi. I teraz ja też do niej należę. Żyć nie umierać, kurde. Alleluja i do przodu. Wpadłam do mieszkania zatrzaskując za sobą drzwi. Nogi bolały niemiłosiernie.
  -Leah.. Miałaś nie wychodzić z domu - skarciła mnie Jen, kiedy położyłam zakupy na kuchennym stole. Byłam zbyt zszokowana zachowaniem tamtych ludzi, żeby myśleć o czymkolwiek innym.
  Przez pierwsze kilka dni czułam się dziwnie widząc co dzień rano osiem osób czekających na mnie przed szkolną bramą. Co dziwniejsze, bez oznak zniecierpliwienia. Potem coraz bardziej przyzwyczajona do zadawania się z tą dziwną grupką dziwaków, zaprzestałam jakichkolwiek walk. Ludzie jednak nadal się mnie bali.
  W ostatni dzień przed kilkudniową wycieczką, stanęłam zdyszana przed szkołą. Paczki dziwaków nigdzie nie było widać. Wzruszyłam ramionami, myśląc, że znudziło im się czekanie na mnie. Poprawiłam plecak na ramieniu i ruszyłam  w stronę drzwi. Z ręką na klamce spojrzałam między drzewa pobliskiego zagajnika. Między zielonymi liśćmi mignęły mi złote włosy Adrienne.
  -Co ona, do cholery, robi? - mruknęłam rozglądając się naokoło. Nigdzie nie było widać żadnego belfra. Kiedy upewniłam się, że nikt mnie nie widział, pobiegłam w stronę ogrodzenia. Przeskoczyłam płot jednym zgrabnym skokiem i znalazłam się na żółknącej trawie. Ogrodzenie oddzielało boisko szkolne od pasa zieleni o szerokości zaledwie kilku metrów. Pokonałam go w kilka sekund i wbiegłam między drzewa. Poczułam na plecach przyjemny dreszcz, jak zwykle kiedy wchodziłam do lasu. Rozejrzałam się i znów dostrzegłam głowę Ad. Podążyłam za nią. Nagle intuicja kazała mi się ukryć. Kucnęłam za najbliższym krzakiem i wytężyłam wszystkie zmysły.
  -..dlatego wam mówię, że to prawdopodobnie pomyłka! Tym razem się pomyliłaś! Co w tym złego?! - zawołał Aki gwałtownie gestykulując. Byli daleko, ale wkurzony, cichy pomruk dziwaków słychać było nawet w miejscu gdzie się chowałam. Wiatr odrzucił moje włosy do tyłu. Niespodziewany podmuch sprawił, że podparłam się ręką o ziemię. Syknęłam cicho. Kropla krwi spłynęła z nasady kciuka. Zbliżyłam dłoń do twarzy i wyciągnęłam miniaturowej wielkości  kawałek szkła.
  -Do tej pory nigdy się nie myliłam! W stosunku do każdego z was wiedziałam wszystko! - Ad odparła atak Akiego nachylając się w jego kierunku. Jej włosy falowały na lekkim wietrze. Otarłam krwawiącą rękę liściem i rzuciłam go na ziemię. - Kiedy ostatni raz pomyliłam się w kwestii przemiany?! Uwierzcie.. - przerwała, gwałtownym ruchem zwracając głowię w stronę mojego schronienia. Wiatr zmienił kierunek. Teraz wiał mi zza pleców. Poczułam, że nieprzyjemne dreszcze opanowały mój kark. Ad stała daleko, jednak patrzyła prosto w moje oczy.. A może tylko przesadzam? Mniejsza o to. Dziewczyna była wyraźnie zła. Aki też, ale on nie patrzył z daleka. Nagle stanął przede mną, jakby cały czas był obok. Spojrzałam na niego czując, jak moje ręce drżą ze strachu pod jego wkurzonym spojrzeniem.
  -Aki?! - zawołała Ad. Jego oczy błysnęły jaskrawozielonym blaskiem, a w następnej chwili chłopak zrobił szybki,  gwałtowny ruch. Zacisnęłam oczy oczekując na cios, ale poczułam tylko lekkie dotknięcie ciepłej dłoni spoczywającej na moim ramieniu. Otworzyłam jedno oko, ale zamiast Akiego ujrzałam łagodną twarz Adrienne kucającej przede mną. Rozejrzałam się niespokojnie, w każdej chwili gotowa do ucieczki. Nigdzie nie dojrzałam Akiego. Wtedy poczułam nieznośne pieczenie oczu i drżenie kolan. Zamrugałam szybko powiekami, ale to tylko pogorszyło sprawę. Łzy popłynęły ciągłym strumieniem, a siły opuściły mnie zupełnie. Ad usiadła obok, a ja bez słowa przytuliłam się do niej. Po chwili zaczęła głaskać mnie po włosach. Słono-gorzkie łzy wsiąkały w jej czarną koszulkę tworząc na niej mokre plamy. Nie chciałam wracać do szkoły, jednak Ad zaciągnęła mnie tam siłą. Przed drzwiami czekał na nas Aki z resztą paczki, która wcześniej razem z nim zmyła się z lasu. Podniósł na mnie oczy. Nasze spojrzenia się skrzyżowały. Jestem niemal pewna, że zobaczył we mnie małego, pieprzonego tchórza, ale nie to teraz mnie obchodziło. W jego oczach ujrzałam złość, odrazę i...
smutek?

***

następny rozdział za nami. 
jak się czytało?
fajny?
nie?
naprawdę chciałabym poznać waszą opinię ;_;
dobra. 
to ja już spadam, bo mi zaraz dupa odpadnie ;_;
papa ;3