poniedziałek, 22 czerwca 2015

Rozdział 9.

Witam z powrotem!
W 9 rozdziale zaczynają dziać się bardzo fajne rzeczy. :3
O tym czemu mnie nie było, co będzie, a czego nie..
Więcej na moim głównym blogu (Mam wiele twarzy).


***

  Cały ostatni tydzień przymusowego pobytu w domu kazałam nie wpuszczać nikogo, kto przyszedłby do mnie w odwiedziny. Zabunkrowałam się w pokoju i pisałam wszystko od nowa. Zapisałam dwa zeszyty, prowizorycznie odtworzyłam kilka zdjęć i z każdym następnym ruchem długopisu nabierałam dziwnego przeświadczenia, że paczka dziwaków ma coś wspólnego z tą sprawą. Nawet kiedy wróciłam do szkoły, bacznie obserwowałam ich zachowanie, odruchy i mimikę. Analizowałam wszystko, jednak w zachowaniu Adrienne i spółki nie mogłam wyczuć ani wywnioskować niczego, co mogłoby być przejawem nienawiści czy chęci likwidacji mojej osoby. Po trzecim tygodniu bezowocnych przemyśleń i obserwacji, rzuciłam to wszystko w diabły. To nie na mój mózg. Jeśli to nie ci dziwacy chcą mnie zlikwidować, to kto? Postanowiłam, że zapomnę o wszystkim, bo wiedza, do której dążyłam przez ostatnich kilka tygodni, mogła mi bardziej zaszkodzić niż pomóc.
  Wbiłam stopy w drugie, grube skarpety, na które potem wcisnęłam glany. Był już koniec stycznia. Sprawę wypadku umorzono, a ja nadal nic nikomu nie powiedziałam o włamaniu ani o zwierzętach, które tak często widywałam. A do tego, pizgało złem. Było tak zimno, że trzęsłam się na samą myśl o wyjściu z domu. Dziś zaczynały się ferie zimowe, a ja miałam przed sobą perspektywę dwóch tygodni leżenia w łóżku z gorącą herbatką i książkami. Cała rodzinka wyjeżdżała w góry, wierząc, iż mój kit z nocowaniem u Adrienne był prawdą. Uśmiechnęłam się pod nosem. Dwa tygodnie błogiego nic nie robienia.
  - Leah! - usłyszałam znajomy głos. Odwróciłam głowę. W drzwiach wyjściowych stała Ad, machając do mnie. - Pospiesz się!
  - Już idę! - zawołałam i zaraz byłam przy niej.
  - Co ty taka szczęśliwa? - szepnęła, wciskając mi łokieć pod żebra.Poczochrałam jej włosy.
  - Ferie się zaczynają, to co? Mam płakać? Luz, blues i kebaby - zaśmiałam się głośno. Z moich ust buchnęła para, kiedy ryknęłam śmiechem na widok padającej na ziemie Adrienne, która padła pod ciężarem Maxa. Chłopak podniósł się z ziemi i podjął przerwaną czynność uciekania przed wkurzonym Akim. Karrie i Alex tarzały się ze śmiechu, a Raisa podniosła Ad z ziemi, obdarzając Maxa piorunującym spojrzeniem. Chris i Frank robili coś na komórkach, by chwile potem także ryknąć śmiechem. Rozejrzałam się wokoło. Inni uczniowie mijali nas szybkim krokiem. Kiedyś miedzy nimi byłam także ja. Teraz bawiłam się w najlepsze z tymi dziwakami. Zaśmiałam się pogodnie. Życie stało się takie piękne, od kiedy poznałam osoby tak samo nienormalne jak ja.
  Spojrzałam za okno na przesuwający się obraz zimowego lasu. Dwa tygodnie samotnego siedzenia w domu. Uśmiechnęłam się. To mi się podoba. Wysiadłam z autobusu dwa przystanki wcześniej niż zwykle. Przebiegłam na drugą stronę ulicy i wspięłam się na płot odgradzający las od drogi ekspresowej. Zeskoczyłam na śnieg i rozejrzałam się ostrożnie. Pierwszy raz od dłuższego czasu weszłam tu bez większych przygód, a mimo to i tak czułam się nieswojo. Wzięłam głęboki wdech i zrobiłam kilka kroków między ściany drzew. Nic się nie działo, więc parłam dalej przez śnieg. Moje nogi były do kolan przemoczone, woda chlupotała nawet w moich glanach, kiedy wreszcie dotarłam do leśnej drogi. Drogi? Przepraszam. Nawet jeśli tu kiedyś była droga, teraz jednak znajdowała się pod grubą warstwą śniegu. Brnęłam dalej przez las swoją stałą trasą. Muzyka zagłuszała wszystko, a ja patrzyłam pod nogi, więc kiedy kątem oka zauważyłam ruch po prawej stronie, zatrzymałam się gwałtownie. Powoli zdjęłam słuchawki. Między drzewami nikogo nie było. Moje serce mimowolnie przyspieszyło. To tylko przywidzenia lub jakiś krzak poruszany przez wiatr. Mimo tak logicznych i racjonalnych tłumaczeń wyłączyłam muzykę, chowając słuchawki do plecaka, który nałożyłam na oba ramiona. Tak wygodniej było mi biegać. Trzeba być gotowym na każdą ewentualność. Ruszyłam dalej, jednak nie zauważyłam, że szłam energiczniej, niżbym chciała. Nagle usłyszałam szybkie kroki stawiane na skrzypiącym śniegu. Odwróciłam się gwałtownie, moje serce zamarło, a ja myślałam tylko jedno: 'Zaraz umrę'. W ostatniej chwili zauważyłam między drzewami spłoszoną sarnę. Tym razem nie szłam już szybko. Ja prawie biegłam. Czas przyznać to przed samą sobą. Bałam się cholernie się bałam, że ten jeden paniczny, szybki wdech może być moim ostatnim. W jednej chwili przypomniałam sobie wszystkie horrory, które oglądałam i wszystkie przerażające sytuacje, które przeżyłam. Zwolniłam trochę, żeby się rozejrzeć i ocenić ile mniej więcej czasu zajmie mi jeszcze droga do domu. Przeklinałam zimę. Było co raz ciemniej, a ja nie przeszłam jeszcze nawet połowy drogi. W kilka sekund obrałam właściwy kierunek i zeszłam z wyznaczonej trasy. Przedzierając się na przełaj między drzewami, co chwila potykałam się o korzenie, ale po piętnastu minutach zobaczyłam prześwit wolnej przestrzeni. Przyspieszyłam, znów prawie biegnąc. Wypadłam z lasu jak torpeda. Czułam jak coś ściskało moje serce. To był strach. Strach zacisnął się na wszystkich wlotach głównych żył. Mimo to, nie zawahałam się zatrzymać i odwrócić. Poparzyłam na ścianę drzew. Mo że i byłam przerażona, ale coś innego, inne emocje, jeszcze większe od strachu, gromadziły się w mojej świadomości. Fascynacja. Studnia szalonej fascynacji. Chciałam się odwrócić i odejść, jednak coś, co przebiegło między drzewami, zatrzymało mnie natychmiast. Nogi wrosły mi w ziemię, a ja nie mogłam się ruszyć. Tym razem widziałam to wyraźnie. Gęste futro o kolorze ciemnego miodu. Ogromny łeb i jeszcze większe cielsko. Zwierzę zatrzymało się na skraju lasu, stając przodem do mnie. Złote oczy jarzyły się bladym blaskiem, a od wystawionych kłów odbijały się ostatnie promienie zachodzącego słońca. Moje serce zwolniło, prawie się zatrzymując. Wilkopodobny zwierz zrobił kilka kroków w moją stronę. Nie bałam się go. W jego oczach było coś uspokajającego, coś co znałam, coś... ludzkiego. I nagle powietrze przeszył huk strzału. Zwierzę wydawało się nieporuszone, patrząc na coś za mną. Potem spojrzał na mnie, wykrzywił swój pysk w dziwnym grymasie i wbiegł z powrotem do lasu. Osunęłam się na ziemię.
  -Nic ci nie jest? - spytał mój sąsiad, klękając przede mną. Obok położył wiatrówkę i zaczął mi się dokładnie przyglądać. Pokręciłam głową, tłumacząc swoje zachowanie szokiem. On coś jeszcze mówił, o coś pytał, ale ja odpowiadałam zdawkowo, monosylabami, więc w końcu pomógł mi wstać i odprowadził mnie do głównej drogi. Podziękowałam mimo, że nie czułam takiej potrzeby. Ruszyłam do domu. Nie czułam się zagrożona przy tamtym zwierzęciu. Wręcz przeciwnie. Chciałam do niego podejść, dotknąć jego futra.. Moje ciało chyba jednak myślało inaczej, bo nie mogłam trafić kluczem w dziurkę. Ręce drżały mi niemiłosiernie, nogi zresztą też. Próbowałam wmówić sobie, że to od zimna. Tak, to z zimna. Tak bardzo żałowałam rozstania z tym wilkiem. Nagle usłyszałam przeciągłe wycie. Naokoło było już prawie zupełnie ciemno. Klucz zaczął pasować. Drzwi się otworzyły, a wraz z nimi otworzył się mój zdrowy rozsądek. To zwierze mogło być chore. Mogło wydawać się spokojne, a tak naprawdę chcieć mnie zabić. Zabarykadowałam się od wewnątrz, włączyłam na dole wszystkie światła i dopiero poczułam zmęczenie. Adrenalina zniknęła, a na jej miejsce pojawiło się otępienie.
  - Leah? - podskoczyłam przerażona, słysząc głos dochodzący z piętra. - Dopiero wróciłaś? - spytała Jen, pojawiając się na schodach. Pokiwałam głową, mówiąc, że wracałam przez las. - Oj, to niebezpieczne. Tyle razy ci mówiłam - westchnęła mama.
  - Wiem, wiem - mruknęłam. Rzuciłam plecak w przedpokoju, zdjęłam buty i skarpety i na boso, z glanami w ręku, poszłam do łazienki. Przebrałam się w suche ciuchy, mokre rozwiesiłam na kaloryferach i wróciłam do Jen. Pomogłam jej w układaniu ubrań w walizkach, ale po chwili mój żołądek upomniał się o swoje prawa. Zajrzałam do lodówki. Miałam ochotę na mięso, dobre soczyste mięso. Wyjęłam zamrożoną pieczeń z zamrażarki i odgrzałam ją sobie. Cały wieczór łaziłam za Jen i jej pomagałam. Kiedy wrócił Chad z dzieciakami, przywitałam się z nim i nie omieszkałam zapomnieć o obowiązkowej kłótni z Victorią i sprzeczce z Tomem. Wreszcie nikt nie chciał wchodzić do łazienki po cokolwiek, więc zamknęłam się w niej na klucz i zanurzyłam się w wannie pełnej ciepłej wody. Po godzinie wyszłam z pomieszczenia umyta, ubrana i poczochrana. Padłam na łóżko, skuliłam się i z ręcznikiem na głowie, zasnęłam.
  - Leah - usłyszałam obok ucha. - Wstawaj - poczułam lekkie tykanie w ramię. Podniosłam się, przecierając oczy. Wyszłam z pokoju, wypychając z niego Jennifer i obie podążyłyśmy na dół.
  - Na stole w kuchni masz pieniądze, żebyś nie żerowała całkowicie na rodzicach Adrienne. Klucz zostawiam obok kasy. Coś jeszcze? - powiedział Chad, krążąc po salonie. - O, właśnie. O której mniej więcej do niej jedziesz?
  - Po południu - ziewnęłam, ledwo utrzymując kontakt z rzeczywistością. Spojrzałam na zegarek. Czwarta. Nieludzka pora na budzenie potwora.
  - Leah! My jedziemy! Trzymaj się! - zawołała Jen, siadając na fotelu pasażera. Chad odpalił samochód i pojechali. Rozbudziłam się praktycznie od razu. Poszłam do siebie na górę i zniosłam na dół głośniki i wieżę. Włożyłam płytę z osobiście ułożoną składanką i po chwili domem wstrząsnął huk gitar, perkusji i basu. Zaraz potem dołączył do nich wokal. Jedząc kanapkę, posprzątałam swój pokój. O ile wpieprzenie wszystkiego do szafy i pod łóżko można nazwać sprzątaniem. Zaraz potem zasiadłam przed telewizorem. Włączyłam muzykę i zapuściłam pierwszy, lepszy film z kategorii 'horror'. Okryłam się kocem i bacznie analizowałam fabułę. Zaczynało się ciekawie, ale po dwudziestu minutach wszystko zaczęło się walić. Poszłam do kuchni po dwulitrowy dzbanek herbaty i kanapki, po czym włączyłam nowy film. I tak minęła pierwsza połowa dnia. Koło 13.00 odechciało mi się szukać choć trochę strasznego horroru, więc sięgnęłam po książkę. Przewracałam się z boku na bok, wierciłam się okropnie, ale nijak nie mogłam znaleźć wygodnej pozycji. Wstałam i odgrzałam sobie obiad z wczoraj. Postanowiłam następnego dnia pojechać do miasta po jedzonko. Zerknęłam na zegarek. Już dawno po 15, a ja nie zauważyłam jak ciemno się zrobiło. Żując pyszne mięsko, postanowiłam dziś nie biegać. Nie wiedziałam czemu, ale bolała mnie złamana przed miesiącem noga. Bieganie miało być formą rehabilitacji, jednak moja kończyna dziś odmawiała pełnego posłuszeństwa. Rozejrzałam się po kuchni. Z nudów pozmywałam naczynia i odkurzyłam wszystkie pomieszczenia. Oczywiście muzyka była cały czas włączona, a ja podrygiwałam w jej takt, drąc się wraz z wokalistami, mimo lekkiej nieznajomości tekstu. Koło siódmej trzydzieści napisała do mnie Adrienne, pytając co robię. Odpisałam, że mama kazała mi sprzątać i właśnie drze się na Vickę. Po chwili otrzymałam następną wiadomość od nieznanego numeru. "WIDZĘ." Z dziwnym wyrazem twarzy spojrzałam w okno, po czym się roześmiałam. Co prawda histerycznie, ale się roześmiałam. Z lasu patrzyły na mnie dwie pary żółtych, jarzących się ślepi. Zwierzęta były tuż za moim ogrodzeniem. Miałam ochotę pobiec na górę jak najszybciej, ale coś podpowiadało mi, że lepiej tego nie robić. Odwróciłam się tyłem do całkowicie przeszklonych drzwi prowadzących na taras. Zabrałam telefon, koc, poduszkę i powoli, powolutku ruszyłam do schodów. Krok za krokiem, a kiedy dotarłam do pierwszego stopnia strach zwyciężył. Pędem pokonałam pierwsze piętro i wpadłam do pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Co się właśnie, do cholery, wydarzyło? Drżącymi rękoma otworzyłam SMS-a od Adrienne.

"Nie bój się."

  Moje serce naprawdę stanęło. Na sekundę cały świat się zatrzymał. Nie czułam się bezpieczna nawet we własnym domu. Próbując uspokoić swoje drżące miejsce, położyłam koce i poduszkę na łóżko. Miałam spać na dole. Miałam spać w zasięgu wzroku tych zwierząt. Sama myśl o tym mnie przerażała. Powoli się uspokoiłam. One nic mi nie zrobią. Było tylko kilka procent szans, że odnajdą i przeskoczą furtkę. Jeszcze mniej prawdopodobne okazywało się to, że wybiją tarasowe drzwi. Postanowiłam przemyć twarz, żeby ostatecznie przygotować się do spania, ale jak zwykle moje plany, to zwykła fikcja. Wdrapałam się na łóżko, mimo, że moje nogi ledwo mnie słuchały. Otworzyłam okno na całą szerokość. Miałam szczęście, że akurat nie padał śnieg, bo nagły, zimny wiatr wdarł się do pomieszczenia. Spojrzałam na las. Zwierzęta zniknęły. Gdzieś tam z tyłu mojej podświadomości odczułam ogromną ulgę. Po chwili dopiero zauważyłam jak bardzo wyostrzył mi się wzrok. Zachwyciłam się tym, prześlizgując spojrzeniem po ścianie drzew. Widziałam dokładnie każdą gałązkę mimo egipskich ciemności. Widziałam ich każdy, nawet najmniejszy ruch. I nagle usłyszałam odległe, przeciągłe wycie. Wydawało mi się, że to zaproszenie.  "Chodź do nas. Czekamy."  Miałam ochotę odpowiedzieć tym samym, jednak zrozumiałam, że zwierzęta były zbyt daleko.
  -Chciałabym tam z wami być.. Wolna.. - szepnęłam, wyciągając rękę w stronę lasu. Zrobiło mi się nienaturalnie ciepło. Gęsia skórka zniknęła. Trwałam jak w transie, tłumiąc w sobie chęć odpowiedzenia na wołanie tych.. tych.. wilków. Wyobraziłam sobie jak biegnę po lesie, między drzewami biegną one. Śnieg skrzypi pod stopami, chłodny powiew smaga twarz, ale ja już nie czuję chłodu. Biegnę o wiele szybciej niż zazwyczaj, jednak jestem szczęśliwa. Przeskakując nad wystającymi korzeniami, omijam gałęzie, wybijam się w górę przeskakując strumyk. Oh, jak ja bym chciała tam być. 
  Otworzyłam oczy, zeszłam z łóżka i zamknęłam okno. Tęsknie spojrzałam na las malujący się czernią tuż za moim płotem. Moje serce zadudniło. Nie chciałam siedzieć w czterech ścianach. Za mało miejsca, za mało.. Wzięłam głęboki wdech i cudem stłumiłam pokusę wyjścia z domu. Poczłapałam do łazienki. Umyłam twarz i wytarłam ją pobieżnie. Spojrzałam w lustro, a ręcznik, który trzymałam w dłoni, upadł powoli na ziemię. Zbliżyłam twarz do zwierciadła jeszcze trochę. Podciągnęłam do góry powiekę, dokładnie przyglądając się swoim tęczówkom. Albo to efekt światła, albo mi właśnie rozjaśniły się oczy. Do tej pory piwne, teraz były ledwie zielonkawe. Powiedziałabym nawet, że zielono-niebieskie. Szybko wykręciłam numer doktorka i opisałam mu swoją sytuację. Przez chwilę się nie odzywał, po czym westchnął ciężko.
  -Na ujawnienie się zmienności koloru tęczówek nigdy nie jest za późno, słoneczko. Nie masz czym się przejmować. nie jest to groźne, nawet choroba to to nie jest - stwierdził. Odetchnęłam z ulgą, kończąc rozmowę. Wzruszyłam ramionami, żeby rozluźnić barki. Byłam zbyt zmęczona nic nie robieniem, nie dałam rady myśleć. Położyłam się, otaczając swoje ciało dwoma kocami. I znów proszę państwo, oto Kapitan Naleśnik wkracza do akcji! Zaśmiałam się cicho, przytulając ukochaną maskotkę. Zaraz przed zaśnięciem przez umysł przemknęła mi dziwna myśl, która była tylko stwierdzeniem faktu, nic to jednak nie zmieniało. Ważne, że nadal było dziwne. Czułam dziwne ciepło wylewające się z mojego serca i przechodzące na wszystkie komórki ciała. Śnił mi się las nocą i trzy wilki, a pośród nich byłam ja.
  Wierzgnęłam dziko, sprawdzając boleśnie ciepło kaloryfera swoją głową. Otworzyłam oczy, sycząc z bólu. Potarłam zranione miejsce. Grzejnik był niestety zimny, co oznaczało, że musiałam rozpalić w piecu. Spojrzałam za okno, a zaraz potem na wyświetlacz komórki. Czemu, do ciemnej cholery, obudziłam się o 6.08 w dzień wolny? Przeciągnęłam dłonią po twarzy. Jak mus, to dżem. Trzeba wstawać. Ubrałam się ciepło i nawet nie korzystając z toalety, zeszłam na dół. Wcisnęłam stopy w rozwalające się już, białe adidasy, włożyłam grubą kurtkę w kolorze zgniłej zieleni i wyszłam na mróz. Śnieg zachrzęścił pod moimi stopami, kiedy zeskoczyłam ze schodków. Ledwo co widziałam, bo było jeszcze dość ciemno, jednak mój wzrok przyzwyczaił się do ciemności jak zwykle zadziwiająco szybko. Zwaliłam to na wczesną porę i poszłam prosto do składziku z drewnem. Wzięłam polan i podreptałam do tylnych drzwi garażowych, do których zapomniałam klucza. Zirytowana rzuciłam drewno pod drzwi i prawie pobiegłam po nieszczęsny klucz. Wreszcie, kiedy już wszystkie bramy były już otwarte, naniosłam drewna do kotłowni. Podniosłam klapę i wrzuciłam tyle gazet i polan ile się zmieściło. Rozejrzałam się naokoło i w końcu znalezisko wpadło mi w ręce. Kawałek łuczyny wsadziłam sobie w zęby i zmarzniętymi rękoma chwyciłam paczkę zapałek. Pierwsza nieudana próba podpalenia łuczywa skończyła się przypaloną skórą na palcu, druga - zwęglonym kawałkiem paznokcia, a trzecia prawie podpalonymi włosami. W końcu udało mi się rozniecić dość duży ogień. Zadowolona zamknęłam tylne drzwi i pomaszerowałam do domu. Zrobiwszy sobie śniadanie, zaniosłam je do łazienki. Nalałam wody do wanny i zanurzając się w kojącym cieple, pożarłam wszystko, co przygotowałam. Palec nieznośnie piekł, ale nie zważając na to, leżałam rozwalona w wannie. Nagle mój telefon rozdzwonił się. Z jękiem sięgnęłam po niego i odebrałam. Mama. Pytała co jadłam, co robię, jak się bawię i czy wszystko jest dobrze. Sprzedałam jej zmyśloną na poczekaniu historyjkę o wielkiej bitwie na poduszki, łażeniu po mieście i filmowym wieczorze z popcornem i mnóstwem śmieciowego jedzenia. Łyknęła wszystko, mówiąc, żebym bawiła się dobrze, po czym się rozłączyła. Ledwo odłożyłam telefon, a on znowu oznajmił, że ktoś dzwonił. Odebrałam, nie patrząc na wyświetlacz.
  - Halo? - powiedziałam, kiedy nikt nie raczył się odezwać. W końcu usłyszałam świst powietrza, który trochę przypominał westchnięcie. Chwilę potem w słuchawce rozległ się cichy śmiech, który z czasem przybierał na sile. Im głośniejszy był, tym bardziej przerażający się wydawał. Miałam ochotę rzucić komórką o ścianę, może nawet utopić ją w wannie, ale głos nagle ucichł.
  - Jak tam twój palec? Bardzo boli? - spytał. Ciarki przebiegły mi po plecach, a serce tłukło boleśnie o żebra. - Odpowiesz mi, Leah? - przeraziłam się, znów słysząc przerażający dźwięk. Otworzyłam usta, ale gardło miałam zaciśnięte jakby pod naciskiem grubego sznura. - Czyli nie odpowiesz. Trudno. I tak niedługo się spotkamy. Do zobaczenia, Leah. Do zobaczenia.. - wyszeptał, rozłączając się. Zostałam sama z dzwoniącą ciszą i pikającym sygnałem dochodzącym z telefonu. Drżącymi rękoma odłożyłam komórkę na ziemię. Starając się robić jak najmniej hałasu, wyszłam z wanny i wrzuciłam na siebie koszulkę. Po cichu wyszłam z łazienki, nie sprzątając po kąpieli. Po cichu przeszłam do pokoju i włożyłam tyłek majtki. Jeśli musiałabym z kimś teraz walczyć, to nie chciałabym tego robić z gołą dupą. Sięgnęłam do środka szafy i wyciągnęłam z niej kij baseballowy zrobiony przeze mnie z rzeźbionej nogi stołowej. Na palcach zeszłam na piętro, a potem na parter. Z garażu dochodził do mnie odgłos powolnych kroków. Szybko tam dotarłam, trzymając kij w pogotowiu, jednak oprócz otwartych na oścież tylnych drzwi i zimnego wiatru, nie znalazłam nic. Zrezygnowana opuściłam kij opierając go o podłogę. Rozejrzałam się po pomieszczeniu.Nie patrzyłam pod nogi przechodząc od drzwi do przeciwległego kąta, więc wiadomo było, że musiałam o coś się potknąć. Nie wiedziałam jednak, że okaże się to zamkiem od tylnego wyjścia. Przyjrzałam się drzwiom. Dość mocne, nie ze sklejki tylko z normalnego drewna. Na miejscu zamka widniała dziura wielkości trzech moich pięści. Dreszcze przebiegły mi po plecach. Zmusiłam się do przymknięci drzwi i zablokowania ich krzesłem. Teraz musiałam wykombinować jak je uszczelnić. Rozejrzałam się ponownie i mój wzrok padł na duże kawałki opony samochodowej. Sięgnęłam po skrzynkę z narzędziami mojego ojca i wyjęłam stamtąd młotek, gwoździe i duży scyzoryk. Uklękłam na ziemi krzywiąc się trochę. Za zimno. Przyłożyłam ostrze do gumy i po chwili miałam w ręku czarny, gumowy prostokąt trochę większy niż dziura w drzwiach. Wzięłam w zęby kilka gwoździ i podeszłam do drzwi. Nogi drżały mi niemiłosiernie, ledwo dawałam radę utrzymać młotek zmarzniętymi dłońmi, ale w końcu dopięłam swego. Leah - mistrzyni naprawiania rzeczy. Uszczelnić drzwi starą oponą od samochodu. Tylko ja. jeszcze raz na wyłamany zamek i przestało być śmiesznie. Ogarnęło mnie uczucie strachu. To już nie była zabawa. tego nawet pod nękanie podciągnąć się nie dało. Nie wiem kto się tu włamał ani czego chciał, ale musiał być bardzo silny i sprytny. Nawet z jakimkolwiek narzędziem w ręku nie dało się wyłamać zamka w takich drzwiach  tak, żebym tego nie usłyszała. Coś musiał zrobić.. Telefon. Dzwonili do mnie, zajęli strachem i myśleniem tylko o tym. Musiałam wykombinować coś, żeby móc czuć się bezpiecznie. Zrobiłam krok w przód i poczułam mrowiący ból w stopach. No tak. Nie miałam spodni, skarpet, butów.. Nawet o staniku zapomniałam. Stawiając delikatnie kroki, dotarłam do swojego pokoju. Ubrałam się ciepło, tak, żebym w każdej chwili mogła wybiec z domu bez obawy o odmrożenia. Nałożyłam koszulkę i grube rajstopy, a do tego wybrałam spodnie z największą ilością kieszeni i bluzę z polarem w środku. Trzy pary skarpet, trapery, jeszcze jedna bluza i byłam gotowa. Wzięłam plecak i ponownie zeszłam na dół. Rozejrzałam się po korytarzu. Ubranie miałam, kasa leżała bezpiecznie w plecaku, telefon też. Co jeszcze? Broń. Musiałam mieć broń. Wróciłam do garażu. Młotek, gwoździe, kij baseballowy i po chwili powstała z tego prowizoryczna maczuga. Wzięłam zamach na próbę i zadowolona oparłam ją sobie o ramię. Przeszłam do sypialni Jennifer i Chada. Zdjęłam materac z łóżka i przeszukałam cały stelaż w poszukiwaniu małego kluczyka. Podeszłam do szafki nocnej i otworzyłam ją. W środku stał mały sejf, który otworzyłam tymże małym kluczykiem. Włożyłam pełny magazynek, przeładowałam, zabezpieczyłam i schowałam do kieszeni. Po chwili stwierdziłam, że był zbyt widoczny, więc włożyłam go pod gumkę od rajstop. Zaniosłam maczugę do pokoju i schowałam ją pod poduszkowym fotelem w szafie. Sprawdziłam i zasłoniłam wszystkie okna, wszystkie drzwi pozamykałam, dodatkowo przekręcając klamki lekko w górę. Zrezygnowałam z zabierania słuchawek. Teraz musiałam być czujna. Włożyłam do plecaka dwa zapasowe magazynki, zgarnęłam ze stołu bilet miesięczny, wyszłam z domu i zamknęłam drzwi na klucz. Ruszyłam ku przystankowi, a w głowie kołatało mi jedno pytanie. czy wszystkie kule są aż tak srebrne?


***

Pisanie trochę się przedłużyło, gdyż niestety mój komputer przestał zupełnie pracować i trzeba było wymienić kartę graficzną i płytę główną.
Następny rozdział powinien pojawić się do piątku lub soboty. :3
A w MSDW dzieje się, oj dzieje. :3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz